Galdra - Loftur (1)
To może teraz przeniesiemy się do północnej Islandii, do Hólar w Hjaltadalur, do miejsca o wyjątkowej urodzie, do doliny pośród wyniosłych gór, co stanowią wspaniałą scenerię do opowieści o tajemniczych księgach i o upiorach... W tym islandzkim zakątku w 1106 roku założono osadę, gdzie swoje miejsce znalazła siedziba biskupa powstałej w tym samym czasie diecezji Hólar. Od tamtego momentu, aż do końca osiemnastego stulecia, były tedy dwa biskupstwa na Islandii, owo Hólar oraz Skálholt na południu... Daleko było z Hólar do Nidaros, nie mówiąc już o Rzymie, więc w dawnych wiekach, przed reformacją, życie religijne w tych ukrytych pośród gór stronach miało swoją specyfikę, co obrosła uroczo legendą... Jak to mówią: Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek. A ten islandzki ogarek dość nawet, jak wieść niesie, solidnie się świecił... Chodzi bowiem o magię, o czary, o wiedze jakieś tajemne... Hólar było znaczącym miejscem, w którym rozmaite tajemnice usiłowano zgłębiać. Ujmująca pięknem kraina księgi, miejsce nauki, bo kwitła tam katedralny szkoła (to jedna z najstarszych uczelni w Europie, po różnych przemianach, aktywna do dziś) a także kolebka to islandzkiego drukarstwa... Ostatnim katolickim biskupem urzędującym w urokliwościach Hjaltadalur był bohaterski Jón Arason, który siłom reformatorskim nie uległ bez walki, ulec jednak musiał przeważającym siłom i w 1550 roku, w Skálholt, został ścięty, tak że w listopadzie minie 475 lat od tego zdarzenia, a także 75 lat stuknie w tym roku charakterystycznej wieży w Hólar, którą upamiętniono czterechsetną rocznicę tej męczeńskiej a bohaterskiej śmierci. Po wspomnianym ostatnim katolickim biskupie pozostała też pamiątka w postaci ufundowanego przezeń ołtarza oraz jego geny, bo był to człek płodny i do dziś żyją jego potomkowie... Jón Arason stał się narodowym bohaterem. A jego bezpośredni poprzednik, Gottskálk grimmi Nikulásson, zagościł na dobre w legendzie o czarownikach, a szczególnie o jednym, czarowniku Lofcie. Biskup ten zwany Okrutnym (grimmi) nie tylko oddawał się swej posłudze kapłańskiej, ale też pasjonowała go czarna magia, więc coś zgoła opozycyjnego względem fachu, do którego został wyświęcony. Powiadają, że miał szczególną księgę, czerwoną i ozdobioną złoconymi runami, przez co zwali ją Rauðskinna. Była to rzecz pełna zaklęć, o mocy dającej bezgraniczną władzę nad światem... Tym bogactwem magicznym jednak surowy biskup z nikim podzielić się nie chciał i zabrał ze sobą do grobu owo dzieło, tę Księgę Mocy... Dwieście lat później zapragnął jej pewien student z Hólar, Loftur Þorsteinsson, który do legendy przeszedł jako Galdra - Loftur... A o straszliwej jego historii sztukę teatralną wyfantazjował po latach Jóhann Sigurjónsson.
Nie zmienił się mroczny urok zjawiskowej okolicy. Duchy gdzieś tam są. Bo biskupów żywych już nie ma, bowiem władze kościelne poszły w centralizm i ulokowały się już dawno w Reykjaviku... Ale oczywiście tradycja istnieje, w sensie tytularnym, także ta katolicka, którą przywrócono w 1929 roku... Aktualnie swoją tytularną stolicę w Hólar decyzją papieża Franciszka ma chyba biskup pomocniczy diecezji ełckiej...
Piękność natury i mroczne pierwiastki w duszy człowieka... Namiętności i pragnienie władzy... Zatem po wywołańcach czas teraz przywołać islandzkiego Fausta, ze sztuki Jóhanna Sigurjónssona "Ønsket" (Życzenie), co w wersji islandzkiej nosi tytuł "Galdra - Loftur" (Loftur Czarownik)... Troszkę to też przemienię w opowiadanie...
Jóhann Sigurjónsson
Galdra - Loftur
Początki osiemnastego wieku. W tym to czasie dzieje się fantazja o legendarnej postaci, jaką był niebywale pilny student Loftur, który żył i pobierał nauki w siedzibie biskupa w Hólar.
A w tej siedzibie zaglądamy do pokoju zarządcy majątku. Są w nim dwa okienka, przez których zamglone szybki widać opadającą w kierunku rzeki wspaniałą łąkę, a także górę po drugiej stronie doliny. Między tymi oknami stoi piękne stare biurko, a obok niego widać kasetkę na pieniądze. Po przeciwnej stronie zaś zobaczyć można łóżka, teraz przykładnie poskładane. A poza tym znajdują się tam stół i niewyściełane, twarde krzesła, oprócz nich też drewniana ława, całość zaś dopełniają: ozdobna skrzynia, regał wypełniony książkami oraz półka pełna kubków, mis i świeczników. Jest późne lato, popołudnie niedzielne. W pokoju dość tłoczno, sześć osób. Jałmużnicy. Pięciu stałych plus włóczęga. Jeden coś opowiada, reszta słucha. Część siedzi, część towarzystwa stoi. Tak ich zastajemy, trafiając na koniec opowieści:
- Ja nie dopraszam się mądrości - cytuje pierwszy jałmużnik - bo mądrości mam dość, tylko o miłosierdzie proszę.
- I to były jego ostatnie słowa? - chce upewnić się drugi jałmużnik.
- Tak, to były jego ostatnie słowa - potwierdza pierwszy.
- Raz go widziałem - informuje drugi. - Był gościem na tej samej farmie co ja. Siedział w izbie i miał na sobie plecak, którego nie chciał z siebie zdjąć.
Na chwilę zapada cisza, którą przerywa włóczęga: - A co to był za człowiek? Bo ja tu nowy jestem.
- Źle z nim było - spieszy z odpowiedzią trzeci. - Uważał, że miał tak ciężką głowę od wiedzy i mądrości wszelakich, że padłby na twarz, gdyby pozbył się plecaka.
Włóczęga śmieje się głośno: - Chciałbym go zobaczyć.
- Rzeka przybiera - zauważa z kolei czwarty jałmużnik, patrząc w okno. - Musiało dobrze popadać w górach.
W tej chwili w drzwiach zjawia się ślepiec z jakimś zawiniątkiem pod pachą, którego prowadzi jego dziesięcioletnia wnuczka. - Szczęść Boże wszystkim - mówi na powitanie.
- Szczęść Boże - odpowiadają mu jałmużnicy.
Ślepiec chce iść na lewo, ale dziewczynka go powstrzymuje: - Tędy, dziadku.
- A tak, dziecko. Stary to nawyk, z czasów, kiedy to zwykliśmy zbierać się na pokojach u samego biskupa - rzecze ślepiec, siadając ławie. - Ilu nas tu jest?
- Zanim przyszedłeś, było nas sześciu - oznajmia czwarty.
Słychać kościelne dzwony.
- Już drugi raz jak dzwonią. Zapewne wkrótce będzie tu Jego Ekscelencja.
Do pokoju wchodzi służąca i zaraz kieruje swe kroki ku wnuczce ślepca: - Małżonka biskupa prosi do siebie. Chce z panienką porozmawiać. Właśnie zobaczyła was przez okno.
Dziewczynka przestraszona tym zaproszeniem wtula się mocniej w swego dziadka.
- Ależ idź, moje dziecko. Pani jest ci ze wszech miar życzliwa. Ja tu na ciebie poczekam - przekonuje ślepiec.
Dziewczynka, zachęcona słowami dziadka, wychodzi więc z pokoju razem ze służącą.
- Kto dziś poprowadzi wieczorne nabożeństwo? - dopytuje się ślepiec.
- Dziekan - słyszy w odpowiedzi, która płynie z ust pierwszego.
- O ile na ambonie nie staje Jego Ekscelencja, najbardziej poruszają mnie śpiewy. Cóż za słodycz płynąć potrafi z domu Pana.
Zapada cisza, gdy w pokoju pojawia się Loftur. Młodzieniec rozgląda się energicznie. - Tu się zebrały wszystkie chude krowy faraona - stwierdza i podchodzi do ślepca, któremu kładzie dłoń na ramieniu. - Nie mówię o tobie. Czy masz to, o com cię prosił?
Ślepiec rozsupłuje zawiniątko i wyjmuje z niego starą księgę o drewnianych okładkach. - Jej właściciel powiada, że nie jest na sprzedaż, ale chętnie ci ją wypożycza na miesiąc, boś synem zarządcy i uczony z ciebie człowiek - oznajmia i podaje Loftowi przyniesioną rzecz. - Obiecałem mu odnieść ją w terminie.
Loftur przez moment kartkuje książkę. - Jeśli ojciec by się o mnie pytał, powiedzcie, żem niezdrów i poszedłem do łóżka. - Po tych słowach sięga do kieszeni po portmonetkę i dobywa z niej monetę, którą następnie podaje ślepemu. - To drobna nagroda za twój trud - mówi i kieruje się do drzwi po lewej stronie.
Pierwszy jałmużnik popatrzył za wychodzącym z niechęcią i mruknął: - Łatwo mu z nas kpić. Sam nie wie, co to głód.
- Bogactwo nie zawsze prowadzi do szczęścia - odpowiada niewidomy. - Często niezadowolenie idzie w parze z pełnym brzuchem.
- Słyszałem, że nadto łakomy wiedzy. O wiele więcej chce niż potrzeba do duszpasterskiej posługi. A ty byś się lepiej nie zniżał do bycia jego chłopcem na posyłki - powiedział pierwszy.
- O czym to paplasz, nie mając odwagi mówić otwartym tekstem?
- Nie trzeba sięgać daleko. Wystarczy do czasów poprzedniego biskupa, kiedy to wykryto, że niektórzy uczniowie zajmowali się czarami. A jak się raz coś zdarzyło, można być pewnym, że zdarzy się ponownie - odpowiada ślepcowi pierwszy jałmużnik.
W tej chwili wchodzą do pokoju dekoracyjnie odziany biskup oraz zarządca Hólar, też w odświętnym ubraniu. Na ich widok wszyscy wstają.
- Niech nam żyje Jego Ekscelencja Biskup - słychać zgodny chór.
- Ależ siedźcie, moi drodzy - prosi uprzejmie biskup.
Siada tylko ślepiec, a zarządca podchodzi do biurka i wysuwa szufladę, z której wyjmuje klucz niezbędny do otwarcia kasetki.
- Doszły mnie słuchy - mówi znów biskup, zachowując ten sam uprzejmy ton - że niektórzy z was nie są zadowoleni z moich darów. Sądzicie, że daję za mało?
- Na niebiosa, ależ nie, nie...
- Nie potrzebujecie się krępować, przychodząc do mnie ze swymi kłopotami. Szczerość to cnota.
- Tylko to chcemy zauważyć - rzecze zdobywający się na odwagę pierwszy jałmużnik - że my, starzy, przychodzimy tu stale i czujemy się tak, jakbyśmy już należeli do biskupiej stolicy, bardziej niż ci włóczędzy, co trafiają tu tylko od czasu do czasu. Czyż nie jest to prawdą?
Wszyscy, z wyjątkiem włóczęgi, zgadzają się z mówcą.
- Wasza Wielebność traktuje wszystkich jednakowo - powiada trzeci.
- No to który z was w najmniejszej jest potrzebie? - pyta tedy biskup i dodaje: - Niech ktoś powie, to mu odejmę i dodam temu, któremu więcej potrzeba.
Wszyscy umilkli.
- Biskup oczekuje odpowiedzi - oznajmia zarządca, podając księdzu dobyte z kasetki pieniądze.
- Nie należę do tych, co najmniej potrzebują, ale tym jestem, co najmniej na cokolwiek zasługuje, Wasza Świątobliwość - odzywa się pokornie pierwszy.
- Ale ja nie o to pytam - powiada biskup i rozdaje jałmużnę. - Macie tu każdy zwykły datek i módlcie się do Pana Boga, by oczyścił wasze serca z zazdrości. Idźcie w pokoju.
Jałmużnicy kłaniają się, mamroczą jakieś podziękowania i, obdarowani, wychodzą. Zostaje tylko ślepiec, który, patrząc w górę, mówi: - Dałem ci słońce i gwiazdy, a tyś mi nie podziękował.
- Gdyby tylko mogli, rozdzieliliby między siebie cały majątek biskupa, nie mając innego wytłumaczenia nad ich zazdrość - odzywa się zarządca, który czyni właśnie zapiski w księgach.
- Mamy na tyle, że jałmużnicy Boży nie muszą odchodzić stąd z pustymi rękami.
W drzwiach pojawia się żona biskupa.
- Lepsze drogi i mosty poprawiłyby dobrobyt biskupstwa, bo by dochód nasz wzrósł. Na nowy kościół by było, co by wyrastał ponad wszystkie budowle Islandii - dodaje zarządca i zamyka księgę.
- Najnędzniejszy żebrak jest świątynią Pana, choćby nawet szybciej w proch się obróciła niż ta z kamienia pobudowana.
- Zarządca zawsze pełen troski. A ty, czyś gotów do kościoła? - pyta małżonka biskupa.
- Tak, gotów, moja droga.
- A twój mały skarb - zwraca się do ślepca kobieta - będzie tutaj zaraz, tylko jeszcze panience doprowadzimy włosy do porządku. - Zaraz dodaje też, mówiąc do biskupa: - Tak mi przypomina naszą córkę, kiedy była w jej wieku. Postanowiłam podarować dziewczynce jedną z jej starych sukni.
- A kiedy to spodziewacie się córki? - pyta zarządca.
- W każdej chwili - odpowiada żona biskupa, nie patrząc na pytającego.
- Chcesz ją znów zobaczyć - mówi z troską biskup.
- Tak - mówi małżonka - To był długi rok, mimo że wiedziałam, iż jest w dobrych rękach.
Biskup z żoną wychodzą już z pokoju.
Zarządca, wsuwając szufladę biurka zwraca się do ślepca: - Nie wiesz czy był tu mój syn?
- Był tutaj chwilę temu. Miałem przekazać, gdyby pan pytał, że poczuł się niezdrów i poszedł się położyć.
- Biskup z pewnością zauważy jego nieobecność w kościele - odpowiada zmartwiony zarządca. Otwiera potem drzwi i szeptem usiłuje przywołać syna: - Loftur! - Pojaśniała mu twarz, po tym jak zajrzał do sąsiedniego pokoju. Po cichu zamknął z powrotem drzwi. - Nie mam serca go budzić. Jestem przekonany, że ślęczał nad książkami do świtu - oznajmia i kieruje się do wyjścia. - Zajrzę tu później - dodaje i wychodzi.
Ślepiec nasłuchuje kroków. Kiedy cichną wyjmuje z kieszeni kwiecistą chustkę, w której ma zawinięte monety. Rozwiązuje ją i dorzuca do nich otrzymane dziś pieniądze, po czym na powrót starannie ją zawiązuje i chowa przy sobie. Siedzi potem nieruchomo. Po chwili w pokoju pojawia się Loftur z książką w ręce. Siada naprzeciw ślepca. Patrzy na niego uważnie, z surową wnikliwością. - Jak długo jesteś niewidomy? - pyta, odkładając książkę na stół.
- Prawie czterdzieści lat tak błądzę w ciemnościach.
- Pewnie ciągle myślisz o tym, by odzyskać wzrok....
Ślepiec milczy przez moment, a potem mówi: - Znasz opowieść o przewoźniku i świętym Thorlaku?
- Nie.
- Było to w samym środku zimy. Straszny ziąb i ciągle powracające śnieżne burze. Wtedy to przewoźnik miał pomóc przeprawić się na drugi brzeg rzeki kapłanowi ze Skálholt. Kiedy to już się stało, na drugim brzegu dziesięciu jałmużników Bożych prosiło go, aby pozwolił im w drodze powrotnej przedostać się do Skálholt. Z dobroci serca zgodził się na to. Niestety przepełniona łódź przewróciła się. Ubranie przewoźnika szybko nasiąkło lodowatą wodą i biedak poszedł na dno. Starał się jakoś dobrnąć na drugi brzeg, ale że nie mógł wcale oddychać, zaczął w myślach wołać o pomoc św, Tholraka. Modlił się, żeby chociaż jego ciało dobiło do brzegu po stronie Skálholt. I nagle ujrzał dłoń, która odgarnęła wodę z jego twarzy. Tak się stało trzy razy i w ten sposób dotarł przewoźnik na drugi brzeg rzeki, cały i zdrowy.
- Czemu mi to opowiadasz?
- Często pragnąłem, żeby jakaś miłosierna ręka odgarnęła ciemność z moich oczu.
- Jak możesz być pewny tego, że twe pragnienie ma wystarczającą moc? - dopytuje podekscytowany Loftur.
Ślepiec milczy.
- Wiem, że pragnienia człowieka potrafią czynić cuda. Tak było przed wiekami, więc i teraz to mogą.
Wchodzą służąca z dziewczynką odzianą w piękną suknię podarowaną jej przez małżonkę biskupa. Starą sukienkę wnuczki ślepca służąca niesie w tobołku. Dziewczynka podbiega do dziadka, wołając do niego: - Dotknij, dziadku. Mam przepiękną, nową suknię. I tu jeszcze pomacaj. Dekolt ma wykończony koronką.
- Jest bardzo szykowna - potwierdza służąca. - Żona biskupa odziała ją na nowo od głowy do stóp.
- A nie zapomniałaś podziękować łaskawej pani? - pyta ślepiec.
- Nie, nie zapomniała - spieszy z zapewnieniem służąca.
Loftur patrzy na wnuczkę ślepca prawdziwie zadziwiony. Podchodzi do niej i dotyka jej włosów.
- Miękkie są niczym jedwab. Będziesz moją ukochaną?
Dziewczynka stara się ukryć za dziadkiem. Loftur się uśmiecha.
- Przestraszyłaś się? - mówi i sięga do kieszeni po portmonetkę. W tej sekundzie słychać bicie dzwonów.
- No, teraz już musisz o wszystko zatroszczyć się sama - oznajmia służąca i odkłada na podłogę tobołek. - Mnie już czas do kościoła - dodaje i opuszcza pokój.
- My też już pójdziemy - mówi ślepiec.
Loftur znajduje w portmonetce srebrną monetę. - Schowaj ją w kieszonce swojej nowej, pięknej sukni - mówi i sam ją w niej ukrywa, zaś dziewczynka całuje go w podzięce za ten dar.
Powoli wychodzą. W progu jeszcze ślepiec zwraca się do Lofta: - Pragnąłem, aż stało się to grzechem. Dopiero gdy przestałem pragnąć, moja dusza odnalazła spokój.
Znikają za drzwiami, a Loftur patrzy za nimi przez chwilę, potem zaś otwiera książkę w drewnianych okładkach. Są w niej zdobne, czerwone inicjały, które zajmują niemal pół strony. Zaraz jednak odkłada ksiązkę i wyjmuje klucz z szuflady biurka, by nim otworzyć skrzynię. Bierze z niej ksiązki i układa wokół siebie. Najwyraźniej szuka jakiejś szczególnej pozycji. Po cichu do pokoju wchodzi Steinunn. - Loftur! - mówi szeptem, ten jednak jej nie słyszy.
- Loftur! - powtarza głośniej, zasmucona.
Wreszcie patrzy w górę. - A, to ty. - Znów spuszcza wzrok, skupiony na książkach.
- Spodziewałeś się kogoś innego?
- Myślałem, że jesteś w kościele.
- Kiedyś poznawałeś moje kroki. A teraz nawet nie poznajesz mnie po głosie.
- Przyszłaś mi tu udzielić reprymendy?
- Nie.
- Najlepsze rzeczy, niedzielne, na siebie włożyłam. Wiem, że lubisz, gdy ładnie wyglądam. Popatrz na mnie.
Loftur wstaje. - Najładniej ci w zwykłych, codziennych strojach. Chciałaś czegoś?
- Muszę z tobą pomówić - rzecze z powagą.
- Parobkowie zaczęli plotkować, co? Widać to po tobie.
- Nie.
- Zatem o co chodzi?
Steinunn idzie do okna. Loftur zdąża w jej kierunku. Młoda kobieta nieco się rozchmurza. - Czy chodzi o naszą przyszłość? - pyta Loftur.
Steinunn bezwiednie kreśli palcem jakieś wzory na szybie.
- Razu pewnego, tego lata, poczułam, że popełniłam wielki grzech. Jakby zimna mgła wypełniła pokój, a mróz osiadł szronem na oknach. Jednak twój głos sprawił, że odtajały.
Loftur, wpatrując się w nią, pyta: - Czułabyś się nieszczęśliwa, gdybym umarł?
Steinunn gwałtownie odwraca się w jego stronę: - Wiesz, że tak.
Loftur wraca do otwartej skrzyni.
- Tak, byłabyś smutna przez kilka pierwszych miesięcy, może do czasu aż trawa wyrosłaby na moim grobie - mówi, klękając. - Zwykle ludzkie rany szybciej się goją niż te na powierzchni ziemi. - Wyjmuje jeszcze więcej książek.
- Chętnie bym spaliła wszystkie te twoje książki - odpowiada ze złością.
- A cóż ci one złego uczyniły?
- Wyglądasz na zmęczonego. Przepracowujesz się. Nikt nie ma tyle siły, by tak ciągle pracować, noc i dzień. Ty też nie masz. Słyszałam, jak rektor z uznaniem, z podziwem mówił o twojej nauce. Jest pewien, że już więcej nie musisz zaglądać do książek, by stanąć do zimowych egzaminów.
- Też tak sądzę.
- Tylko nic z tego nie wyjdzie, jeśli, przemęczając się, stracisz zdrowie. Przynajmniej nie odmawiaj sobie snu.
- A ja czuję, że im więcej czytam, tym mniej wiem.
- Wszystkie ambicje twojego ojca skupiły się na tobie, bo jesteś jego jedynym synem. Żeby tylko te jego ambicje nie były tak rozdęte.
Loftur podnosi się znad skrzyni. - Jego ambicje nie są moimi.
- Tak? Czego zatem chcesz? - rzuca surowym tonem.
- Ja? Chcę stanąć na progu nieznanego z całą ludzką wiedzą.
- Co znaczy na progu nieznanego?- zapytuje przestraszona.
Loftur nie odpowiada i przewraca stronice jednej z ksiąg.
Steinunn podchodzi do niego. - Już tu, w gospodarstwie, ludzie zaczęli mówić o tobie, że niby czytasz bezbożne książki. Szpiegowali cię. Powiadają, że mówisz do powietrza, gdy jesteś sam. Uważają, że rozmawiasz z duchami.
Loftur zaczyna przechadzać się po pokoju. - Ludzie, którzy nic nie wiedzą, gotowi są uwierzyć we wszystko.
- Nie ostrzegałam cię wcześniej, bo wiedzą, jakie wpływy ma twój ojciec, więc, póki co, nie mieli śmiałości, by mówić głośno. Ale teraz stają się coraz bardziej zuchwali. Mówią, że widzieli cię nocą na cmentarzu.
- I to o tym chciałaś mi opowiedzieć?
- Zmiłujże się i przestań choć na moment czytać. Nie musisz być bez zajęcia bez tego. Mógłbyś przyłączyć się do prac na łące. Wówczas przestaliby o tobie gadać. Dla mnie byłoby niewypowiedzianym szczęściem, gdybym mogła usłyszeć, jak kosa śpiewa w twoich rękach.
- A ty? Co sama o mnie sądzisz?
- Bardzo się zmieniłeś od czasu, gdy się poznaliśmy. Zachowujesz się jak ktoś zupełnie inny, obcy. Nawet twoja twarz uległa zmianie. Kiedy powiedziałeś o śmierci, pomyślałam, żeś naprawdę chory.
Loftur przez moment stroi się w groźną minę, ale szybko w swym podnieceniu o niej zapomina. Podejmuje swą kwestię: - Chcąc sięgnąć ręką ku ciemności, wiem że nie byłoby to daremne. Słyszałaś o biskupie Gottskalku Groźnym i jego Czerwonej Księdze? Ja nazywam ją Księgą Mocy.
- Tak, słyszałam - odpowiada zalękniona.
- Ktokolwiek zapozna się z treścią tej księgi, stanie się najpotężniejszym człowiekiem na ziemi. Dlatego Gottskalk zabrał ją ze sobą do grobu. Nie chce się z nikim podzielić jej mocą. Widziałem tę księgę.
- Ty? - pyta przerażona.
- Nocą leżałem na cmentarzu na jego grobie. Pomyślałem, że będę mógł ją czytać tam, pogrążony we śnie. Biskup stanął przede mną, w czerwonym ornacie, i czytał na głos ze swej księgi. Trzymał ją wysoko, przed oczami, tak że nie mogłem dojrzeć jego twarzy. A gdy tak czytał, kolejne stronice, wyschnięte na popiół, prochem sypały się na ziemię. - Patrzy ponuro na Steinunn i mówi tak, jakby czytał z książki: - Jeśli ktoś z całej duszy pragnie śmierci innej osoby, niech do ziemi się pokłoni i powie... - Raptem ogarnia jego ciało dreszcz. - Nie, nie przypomnę sobie tych słów. - Podchodzi do ławy, siada i chowa głowę w dłoniach.
Steinunn, kiedy już się uspokaja, podchodzi do Lofta i przed nim klęka. - Dlatego wyglądasz tak niezdrowo, jakby coś wysysało z ciebie życie. - I dodaje tak między płaczem a śmiechem: - Bałam się, że to z mojego powodu. - Wstaje i głaszcze go po głowie, kontynuując swą kwestię: - Tak bardzo, bardzo cię kocham. Głupio się przyznać, ale tak sobie wyobrażałam, życzyłam, byś był chory, bo wtedy miałabym cię przy sobie i mogłabym się o ciebie troszczyć. Czuwałabym przy tobie dniami i nocami. - Podnosi ręce. - Możesz nie wierzyć, to łzy szczęścia . - Pozwala opaść swym dłoniom. - Widziałam raz małą łąkę, która zszarzała przez suszę, lecz w ciągu jednej nocy zazieleniła się. Zwilżona trawa płakała uszczęśliwiona. - Znów pada na kolana. - Razem możemy zwalczyć wszystkie złe moce. Kiedy pozostaję sama w ciemnościach, boję się, ale dwoje ludzi nie ma się czego obawiać. - Jej głos miłośnie się rozjaśnia. - Słyszałam, że gdy prowadzisz dziecko za rękę, wszystko co złe musi zniknąć. Loftur! - szepcze jego imię na koniec.
Loftur wstaje. - Powinienem żyć z dala od ludzi. Ludzie mnie rozpraszają. Nieznane nigdy do mnie nie szepcze, chyba że jestem sam. Dopiero w ciemności z kamieni możesz wykrzesać najjaśniejsze iskry. Samotność jest moją ciemnością. I co to może obchodzić tych wszystkich wyrobników? Co im z mego czuwania? Wiem, że mnie nienawidzą, bo co mi tam z ich trywialnych pragnień. Moje pragnienia są wielkie, nie ma w nich granic. Na początku było życzenie. Życzenia to ludzkie dusze.
- Nie usłyszałeś tego, co powiedziałam.
- W złość mnie wpędza to, że ci wszyscy parobkowie ośmielają się mówić o mnie źle. Kiedy głośno myślę, ci są przekonani, że rozmawiam z duchami - rzuca z pogardą po czym innym już tonem oznajmia: - Tak, słyszałem, co do mnie mówiłaś.
- Pamiętasz choć, kiedy mnie ostatnio pocałowałeś? Już mnie nie kochasz?
- Nie wiem czy w ogóle posiadam dar kochania kogokolwiek. Jeśli razem zapomnimy o tym, co między nami zaszło, nie będzie tematu.
- I mógłbyś zapomnieć?
- Czemu to nie mogłoby być snem?
- Ciało ma swoją pamięć - mówi Steinunn i dodaje z pogardą: - Lękasz się ojca.
W Lofcie narasta rozdrażnienie. - Moja cierpliwość ma swoje granice. Doskonale wiesz, podobnie jak ja, dlaczego musieliśmy się ukrywać. Ojciec by się mnie wyparł, gdyby się o nas dowiedział. Zmusiłby mnie do opuszczenia szkoły. Jeśli nie mógłbym dalej otworzyć książki, czułbym się jak ślepiec. Za pół roku, kiedy już zdobędę dyplom, będę mógł mu się przeciwstawić. Obiecałaś poczekać. Lekkomyślność to nie to samo co odwaga.
- Gdybyś choć okazał nieco uprzejmości. Nawet mnie nie pocałujeez.
- A czymże jest pocałunek? Dopiero co pocałowałem w usta dziecko.
- Czy ja się jakoś zmieniłam, skoro nie kochasz mnie jak kiedyś? - Bierze głęboki oddech i pociąga bezwiednie za srebrne szlufki u swej sukni. - Kiedyś mówiłeś, że te srebrne obręcze mają swoje życie, każda ma swoją duszę. Że to mój oddech daje im życie. Oddycham jak zawsze. Mówię, śmieję się i płaczę, tak jak to robiłam kiedyś. Wiosną już o świcie byłeś na nogach, gdy tylko rozpalałam pod kuchnią. Mówiłeś, że lubisz patrzeć, jak blask ognia odbija się na mej twarzy. A teraz muszę zadowalać się zapisywaniem twego imienia w popiele. A ogień migoce przecież tak jak wtedy.
- Nie nakręcaj się tak.
Steinunn zbliża się do Lofta. - Musisz wiedzieć, że nie zapomniałam ani jednego twego słowa. Sama wystawiłam sobie akt ślubu, który ty przypieczętowałeś pocałunkiem. Żaden pieczętujący wosk nie mógłby być gorętszy od twych pocałunków. Boga wzięłam na świadka. Jeśli tylko udawałeś miłość, aby dopiąć swego, popełniłeś wielki błąd. Jestem biedna i nie mam przyjaciół. - Śmieje się. - Ale ja cię nie puszczę. Uczyniłeś mnie silną. - Obejmuje Lofta. - Mogłabym cię spalić na proch w mych ramionach.
- Ktoś może wejść - ostrzega Loftur.
- Nic mnie to nie obchodzi. Niech wchodzi, kto chce. Nawet twój ojciec. Chciałabym by tak się stało. Chowasz się przede mną. - Patrzy mu w oczy. - Niechby przyłożył ci płonącą świecę do twarzy, bym mogła zobaczyć, jaki jesteś naprawdę. - Uwalnia go, zmieszanego.
- Nie wiem czy to ty jesteś powodem, ale czuję, jakbym ciągle zmagał się z niespełnionym obowiązkiem. Domagasz się, abym myślał stale o nas i o naszej przyszłości. Nawet jeśli tylko w milczeniu przechodzisz przez pokój. Aż to wyrasta w jakieś ciążące oskarżenie. Trudno to znieść. Ja muszę uwolnić swoje myśli. - Znów jego twarz przybiera tajemniczy wyraz i wraca do książek. Dotyka ich okładek. - Pewnie nigdy nie odnajdę tego, czego szukam.
- Nienawidzę tych twoich książek.
- Niektórzy ludzie potrafią znaleźć żyły wodne pod ziemią. Potrafią uwolnić swe dusze od ciała. Też to mogę. - Spogląda na Steinunn. - Gdy cię pierwszy raz pocałowałem, moja dusza poza ciałem była.
Steinunn śmieje się pogardliwie. - Twoja dusza była poza ciałem!
- Śmiejesz się. Powiem ci, jak to się stało. - Prowadzi ją do ławy, na której siadają. - Minął jakiś czas, zanim cię zauważyłem. Pewnego ciepłego wieczoru wyszedłem, by poczytać na dworze. Wtedy usłyszałem śpiew. Poszedłem za tym dźwiękiem. Nie widziałaś mnie, bo skryłem się za skałą. Stałaś naga w strumieniu i oblewałaś się wodą. Nigdy jeszcze nic mnie tak nie porwało. Aż się zląkłem. - Jego głos nabiera żaru. - Gdybyś była jedną z tych kobiet - fok, co to wychodzą z morza świętojańską nocą, by tańczyć na brzegu, skradłbym ci ten magiczny foczy strój. Nie oddałbym ci go nawet, gdybyś mi powiedziała, że w głębinach masz męża i dzieci. Chciałem posiadać cię na zawsze, nawet jeśli byłoby to okrucieństwem. - Przysuwa się do niej i próbuje objąć ją w talii. Steinunn jednak wstaje. Wstaje więc też Loftur i łapie ją za rękę. - Nie, musisz mnie wysłuchać. - Znów siadają. - Od tamtej chwili nie mogłem cię zapomnieć. Pewnej nocy, kiedy myśl o tobie nie dawała mi spać, wymknąłem się na zewnątrz. Położyłem się na plecach. - Zamyka oczy. - Moja dusza spłynęła do ziemi. A potem znalazłem się przed twym łóżkiem, i całowałem cię. Sama mi powiedziałaś, że tamtej nocy ci się przyśniłem, że stałem przy twoim łóżku i cię całowałem. Widziałaś, jak wymykam się potem drzwiami, kiedy się zbudziłaś.
- Puść mnie. - Steinunn wstaje.
Loftur się śmieje: - To samo mówiłaś, gdy cię pierwszy raz pocałowałem. - Przyciąga ja do siebie i całuje. - Zejdźmy na powrót do zielonej doliny, gdzie byliśmy razem, kiedy to nie wiedziałem czy to szumi strumień, czy w moich uszach krew.
Zapada milczenie, gdy słyszą zbliżające się kroki.
cdn
Komentarze
Prześlij komentarz