Galdra - Loftur (3)
A oto w drzwiach staje Disa, córka biskupa. I to ogłasza od ucha do ucha roześmiana: - Oto jestem!
- Wróciłaś? - Loftur patrzy zdziwiony.
- Nie widać? - Disa wciąż się śmieje. - Tacy jesteście obaj poważni. Nie zamierzacie się ze mną przywitać?
- Hej, hej, witaj w domu! - odpowiadają Loftur i Olafur.
- Trwa wieczorna msza. Słyszałam śpiewy. Matka i ojciec pewnie w kościele?
- Tak - potwierdza Loftur.
- Myślę, że będą zaskoczeni, gdy mnie tu zobaczą - mówi Disa, nie przestając się śmiać. - Jak się miewacie? Mama, tata, i wszyscy? - pyta, zdejmując z siebie wierzchnie okrycie.
- U nas wszystko doskonale. A u ciebie?
- Cudownie się bawiłam. Ale wspaniale też wrócić po wszystkim do domu. Gnałam tu za złamanie karku, aż mi wiatr świszczał w uszach. Tylko wy nie poszliście do kościoła?
- Tak - przyznaje Loftur.
- O, wy poganie! - gani ich rozbawiona córka biskupa.
- Moja kuzynka Steinunn też nie poszła - dodaje Olafur.
- Ach, jeszcze jej nie poznałam. O rety, przecież na śmierć zapomniałam o koniu! Gotów tam paść pod domem. Olafie, bądź łaskaw i rozsiodłaj go, proszę cię bardzo. Aż się cały spienił, biedak.
Olafur wychodzi, spiesząc do zdrożonego konia.
A Disa paple nieustannie: - Wyobraź sobie, co mi się przyśniło ostatniej nocy. Zobaczyłam dużego karego konia, płynącego przez rzekę. A jak już przepłynął, pociągnął za sobą całą tę rzekę ogonem. - Gestykuluje i szybko pochodzi do okna, otwiera je i, wychylając się, wskazuje miejsce. - O, stamtąd przyszedł. - Słychać śpiew płynący od kościoła. - Posłuchaj! Mój stary kościół! - Nasłuchuje jeszcze. Wreszcie śpiew cichnie. Disa patrzy na Lofta i znów wybucha śmiechem. - Ale żeś gębę rozdziawił. Gdybyś się mógł zobaczyć.
- Jakże ty wydoroślałaś przez ten rok - zaczął Loftur niepewnie.
- A żebyś wiedział - odpowiada mu dumnie. - Nie włożę już żadnej ze swych starych sukienek. - Podbiega szybko do Lofta i szepcze filuternie: - Miałam nawet adoratora. - Po tych słowach cofa się nieco i patrzy z udanym zawstydzeniem. I znów się śmieje, i na coś pokazuje. - O, jest ten sęk w desce, co łudząco przypomina ludzką twarzyczkę, taką pomarszczoną. Nigdy ci, hultaju, tego nie zapomnę, jak mnie nabrałeś, każąc mi siedzieć przy nim nieruchomo całą godzinę i czekać na bąka, co miał usiąść na tej twarzyczce i sprawić, że do mnie zamruga. - Pokazuje grymas, w jaki miała się owa drewniana twarz przyozdobić i żartobliwie grozi zaciśniętą pięścią Loftowi. - Łajdaku niegodziwy! No, idę się przywitać z resztą domowników. Idziesz ze mną?
- Zatem młoda dama zdobyła sobie adoratora? - pyta Loftur z udawaną obojętnością.
- Nie spodziewałeś się tego, prawda? A co byś zrobił, gdyby został zaakceptowany?
Loftur przez kilka sekund wpatruje się w Disę.
- No! Powiedz!
- Osiodłałbym mojego białego rumaka i popędził z wszystkimi moimi ludźmi najkrótszą drogą, przez góry, by wyzwać go na pojedynek, a jako miejsce naszego starcia wybrałbym jałową wysepkę na rzece. Jak różane kwiecie jego krew ozdobiłaby żwir.
Disa patrzy z uwagą, a po chwili znów rozlega się jej głośny śmiech. - Ha ha! Nadal myślisz, że można mnie nafaszerować historyjkami, jak to robiłeś, kiedy byliśmy dziećmi? Nie masz rumaka i żadnych ludzi, a zimą góry takie nieprzejezdne.
- Jakże bym chciał, żebyśmy nadal byli dziećmi, ty i ja - rzecze posmutniały nagle Loftur.
- Czemu mówisz to tak smutno? - Patrzy na niego z czułą uwagą. - Jesteś taki blady i twarz ci zmizerniała. Chorowałeś?
- Nie - rzuca zdecydowanie Loftur. - Z moim zdrowiem wszystko doskonale. - Pochyla się i niedbale chowa pozostałe książki do skrzyni.
- Czy coś poszło nie tak? - dopytuje, ciągle weń wpatrzona. - Loftur milczy - Wiem, jak bardzo chciałeś wyjechać za granicę, by - tak jak mój ojciec - stać się naprawdę dogłębnie wykształconym człowiekiem. Czyżby twój tato zmienił zdanie i już tego dla ciebie nie pragnie?
- Nie wiem - odpowiada, prostując się.
- A widzisz. Potrafię zgadywać, co cię trapi - mówi i dodaje z gorliwością w głosie: - Wezmę to na siebie i postaram się przekonać twojego ojca. Nie pamiętam, by kiedykolwiek mi czegoś odmówił. A jeśli to nie będzie skuteczne, to poproszę o pomoc mojego ojca. Wtedy na pewno ulegnie. Nie musisz się martwić.
- Opowiedz coś o swojej podróży. Jechałaś przez góry? Pogoda dopisała? - nagle zmienia temat Loftur.
- Przez góry jechało się doskonale - odpowiada rozczarowana Disa.- Pogoda była świetna - oznajmia i dorzuca z nowym entuzjazmem: - Miedzy naszymi ojcami nie ma żadnych nieporozumień, prawda?
- Z tego co wiem - żadnych.
Disa skubie palcami sukienkę.
- Moja matka twierdzi, że twój ojciec ma tu zbyt wiele do powiedzenia. Wiem o tym doskonale. Ale ja sądzę, że to całkiem zrozumiałe, bo uważam, że mój tato powinien jak najbardziej skupiać się na myśleniu o Królestwie Bożym. Ty też z pewnością nie będziesz za bardzo zaprzątał sobie głowy myśleniem o własności i pieniądzach. Kiedy już będziesz naprawdę uczonym człowiekiem. Nieprawdaż?
- Czemu częściej o tobie nie myślałem? - spytał samego siebie z drżeniem w głosie.
- Czemu nie zwierzysz mi się z tego, co cię gryzie? Zawsze byliśmy jak brat i siostra.
- O! Gdybym był wolnym człowiekiem, popłynąłbym do obcych krajów jeszcze tego wieczora. Jestem pewien, że pragnę tego, odkąd przekroczyłaś progi tego pokoju. - Wpatruje się w Disę. - Wyobraź sobie statek stojący na kotwicy, który rwie się, szarpie, by już ruszyć, odpłynąć.
- Nie wiem, co masz na myśli - mówi Disa, potrząsając głową.
Loftur zniża głos: - Jakże często żeglowałem w swej wyobraźni, stojąc na lawowym polu; płynąłem z całym krajem, daleko, na południe. Lodowce były białymi żaglami lśniącymi w słońcu. A błękitne góry w dali piętrzyły się niczym morskie fale.
Disa patrzy zauroczona i nagle się uśmiecha. - To mi przypomina naszą dawną zabawę, kiedy razem unosiliśmy się na twym latającym dywanie. - Pokazuje na ścianę ozdobioną gobelinem. - Ciągle tu jest. Nasz stary dywan. - Podchodzi do niego.
Jej śladem podąża Loftur.
- Teraz to tylko dywan mojego ojca. Spróbujemy? Zobaczymy czy nadal potrafi latać.
- Tak!
Zdejmują ze ściany dywan i kładą go na podłodze.
- Chodź i poleć ze mną - wzywa Loftur i staje na dywanie.
- Ciągle z ciebie taki głuptas - śmieje się Disa.
- Chodź.
- Nie, chyba jednak nie chcę - odpowiada i kręci głową.
- Chodź, Disa. - Wyciąga rękę w jej kierunku.
Disa w końcu daje się przekonać i też wchodzi na dywan. W chwili, gdy to wszystko trwa, słońce zaczyna rozświetlać niebo kolorami wieczornej zorzy.
- Zamknijmy oczy, żeby lepiej widzieć - instruuje Disę Loftur i obejmuje ją w pasie.
Disa zamyka oczy. Loftur zaś coś mamrocze, jakby magiczne zaklęcie.
- Leć, leć, zaczarowany dywanie, gdziekolwiek, w świat!
Disa czuje na powiekach oddech Lofta.
- Teraz wiatr wieje ci w oczy.
Potem oboje stoją z zamkniętymi oczami, kiwając się na boki.
- Patrz - mówi Loftur. - Ziemia przemyka pod naszymi stopami. Pniemy się teraz wyżej, ponad chmury. Słyszysz odległy szum? To morze. - Mamrocze znów... - Leć, leć, zaczarowany dywanie... - Otwiera oczy i patrzy na Disę. - Znasz studnię życzeń, gdzie tańczące są kamienie? To tam właśnie lecimy. Kamienie stale wyskakują z wody. Nieprawdopodobnie dużo ich... Nakrapiane i gładkie. Każdy ma swoją naturę, tak różnorodne są jak ludzkie myśli. - Przez otwarte okno słychać dochodzące z kościoła ciche preludium. - To kamień życia, czerwony jak krążąca krew. A ten czyni cię niewidzialnym - niebieski z pasemkami złota. I czarny kamień, w kształcie serca, który zrywa wszystkie łańcuchy. - Przy ostatnim zdaniu Loftur zaciska i otwiera pięść. - Lecz kamienia życzeń nie można dojrzeć, bo jest na samym dnie studni i nigdy nie bierze udziału w tańcu. Jedynie jego białe światło świeci poprzez wodę. - Jego głos wznosi się ku radosnym brzmieniom - Kiedy to światło pada na człowieczą twarz, jego życzenia się spełniają. O, a w tej chwili na moją to światło świeci twarz. Disa! Disa! - Puszcza ja. Stoi z wyciągniętymi ramionami. - Teraz mnie pocałuj!
Disa otwiera oczy i patrzy na Lofta. Zarzuca ręce na jego szyję i całuje go.
cdn
Komentarze
Prześlij komentarz