Galdra - Loftur (7)
Wnętrze katedry w Hólar. Noc. Kościół jest pusty. Śmiertelna cisza. Posadzkę w nawie tworzą wypolerowane wieloma krokami kamienie, wśród których niektóre to stare płyty nagrobne o mocno już zatartych inskrypcjach. Przez okna po prawej stronie do wnętrza wpada światło księżyca. Cienie poruszających się na niebie chmur, co przesłaniają od czasu do czasu księżyc, grają na wytartych kamieniach, a także na oparciach ławek i figurze Chrystusa, napełniając wnętrze przedziwnym, tajemniczym życiem.
Słychać chrzęst otwieranego zamka. Ktoś przekręcił w nim klucz i otwiera skrzypiące w zawiasach drzwi, na które ambona rzuca cień. Do środka wchodzi Disa. Kłania się i czyni znak krzyża w stronę ołtarza. Za nią wchodzi Loftur. Jego twarz jest zmięta od cierpienia i bezsenności. Disa schodzi po schodkach i znów się żegna przed wizerunkiem Ukrzyżowanego. - Wybacz mi moje grzechy, miłosierny Zbawicielu - szepcze przy tym trwożliwie.
- Ty mówisz o grzechach? - pyta Loftur schodzący po schodkach za Disą.
- Byłam małą dziewczynką, kiedy ojciec po raz pierwszy pozwolił mi nieść klucz do kościoła. W ten sposób okazał mi zaufanie. A teraz wzięłam klucz bez jego wiedzy. Czuję się jak złodziejka.
- Zrobiłaś to ze względu na mnie.
- Obiecałam ci, że zrobię wszystko, o co tylko mnie poprosisz, bez pytania o cel, jednak nigdy nie sądziłam, że nakłonisz mnie do czegoś tak niegodziwego.
- Jakże to księżycowe światło potrafi wszystko ożywiać - mówi drżącym głosem Loftur. - Jakie to dziwne. Patrz! - Pokazuje na podłogę. - Wygląda jak ciemna rzeka gęsto pokryta krą. Jakże by było zimno, gdyby człowiekowi przyszło się w niej topić.
- Biedna Steinunn!
- Czemu wspominasz jej imię?
- Nie troszczysz się o jej duszę? Olafur utrzymuje, że to podmuch wiatru w czasie burzy strącił ją do wody. Lecz nie wiemy czy rzeczywiście widział to, o czym mówi.
Loftur milczy.
- Ojciec powiada - mówi dalej Disa - że nie nam to rozsądzać. Ale moja matka jest przekonana, że to było samobójstwo. Czy to nie straszne? - Patrzy na Lofta. - I nikt nie wie dlaczego...
- Tam, gdzie cień jest najgłębszy - mówi, wskazując to miejsce - stała dziś rano jej trumna. - Znów na coś pokazuje. - Co to tam jest? Czy to krew?
- Krew? To wrzosy, które zsunęły się z jej trumny.
Loftur pokazuje na Chrystusa. - On tylko cierpiał za grzechy innych. Sam powinien był grzeszyć. - Siada na jednym ze stopni.
- Wciąż nie wyjaśniłeś mi, czemu chciałeś przyjść tutaj o północy. Jesteś tu, żeby się pomodlić?
Loftur milczy.
- Dlaczego mi nie odpowiadasz?
- Czy popełniłabyś dla mnie grzech? - pyta, patrząc w górę.
- Przydarzyło ci się coś strasznego, czego jednak nie pojmuję. - Podchodzi do Lofta. - Czy ty mnie kochasz, Loft?
- Twoja niewinność jest tęczą, która mnie może zaprowadzić do nieba.
- Po prostu powiedz: Tak.
- Tak, oczywiście. Przecież wiesz. - Wstaje.
- Skoro mnie kochasz, wyjaśnij mi, o co chodzi.
- Jesteś taka dobra. - Bierze ją za ręce. - Pewnego letniego dnia wybrałem się na wybrzeże. Było tuż po burzy i wiał tylko przyjemny wietrzyk, w którym ponad falami tworzyły się barwne tęcze. Jakby wszystko chciał wyciszyć. Twój głos jest jak ten wietrzyk. Jednak delikatne letnie podmuchy wiatru nie uspokoją fal, które nadciągają z otwartego morza.
- Traktujesz mnie jak dziecko, a ja dzieckiem już nie jestem. - Siada.
- Nie mogę ci nic powiedzieć. Tak będzie najlepiej. Wiedza i niewinność nie idą w parze.
- Czy ona cię kochała?
- Jak mogę wiedzieć? - odpowiada Loftur po chwili wahania.
- Obawiasz się, że jesteś winny jej śmierci.
- Co cię usposobiło do tego przekonania?
- Ty sam - odpowiada i wstaje. - Byłeś z nią zaręczony, a potem rzuciłeś ją dla mnie? - rzuca prosto z mostu.
- Nie, nie byłem - rzuca w złości Loftur.
- Czemu tak się zmieniłeś, odkąd utonęła?
- Rzekłem ci już, że nie mogę ci się zwierzyć z tego, co mnie trapi. Proszę, byś teraz poszła, najmilsza, zostawiając mnie tutaj samego. - Całuje ją w czoło. - Tej nocy spełni się moje największe pragnienie.
- Co zamierzasz zrobić? - pyta nagle zdjęta lękiem. - Jakaś zła siła tobą zawładnęła. Widzę to po twojej twarzy.
- Idź, Diso!
Disa patrzy na figurę Chrystusa. - Uklękniemy przed Zbawicielem i pomodlimy się do niego, a On nam pomoże.
- Nie umiem się modlić.
- Nie zostawię cię w rozpaczy. Musimy postąpić jak Jakub, nie pozwalając odejść Panu, dopóki nie odpowie na naszą modlitwę.
- Moja wola gotowa jest otworzyć wrota prowadzące ku nieznanemu. Stawką jest zbawienie mej duszy. Nie próbuj mnie powstrzymywać.
- Nie będziesz mnie słuchać. Odpychasz mnie. Znam głos, który silniejszy jest niż mój. - Idzie kościelną nawą i znika w cieniu między ławkami.
- Ty dokąd? - Pokonuje kilka stopni, idąc za nią. Zatrzymuje się jednak zaraz. Przez świątynię zaczynają płynąć słodkie dźwięki melodii "Warownym grodem jest nasz Bóg" Lutra. Loftur macha ręką z dezaprobatą. - Nie, nie. - Organy wciąż grają. Loftur przez chwile stoi nieruchomo. Wreszcie ogarnia go drżenie i pada na kolana. Składa ręce jak do modlitwy. Wypowiadane przezeń zdania pojawiają się w długich odstępach czasu i słychać je wyraźnie, mimo gry. - Czyś na zawsze opuścił najnędzniejsze ze swych stworzeń? Czy nie poczuję już nigdy woni Świętego Ducha, co dotyka powiek, sprowadzając sen i odpoczynek? Moje wołanie wraca pogardliwym echem, jakby Twoje niebo było li tylko sklepieniem z kamienia. Czyż nie dałeś mi mocy do grzechu, bo zamiarem twym było przebaczenie? Od kogo tedy dostałem moc, co czyni mój grzech potężniejszym od Twojej łaski? Panie! Panie! Udziel mi Twego pokoju, choćby na krótki czas! - Podnosi głowę. Zamyka oczy i zaciska złożone ręce. Tkwi nieruchomo na kolanach. Muzyka cichnie.
Disa szybko schodzi między ławki. Jej twarz jaśnieje spokojem i radością. Pędzi do Lofta i klęka obok niego. - Wiedziałam! Wiedziałam!
Loftur pochyla głowę. - Bóg mnie opuścił. Mych modlitw nie słyszy. - Wstaje z klęczek.
Disa także wstaje. Czuje się przez moment bezradna.
- Coś ty uczynił, Lofcie? Skąd ten rozpaczliwy stan?
Loftur patrzy na nią, choć mówi jakby sam do siebie: - Pojmuję. Nie ma dość mocy, aby mi przebaczyć. W odwiecznej walce Dobra ze Złem są chwile, gdy wola człowieka zmuszona jest stać samotnie.
- Nawet jeśli popełniłeś grzech, który ciąży na twoim sumieniu, nie możesz popadać w rozpacz. Słyszałam, jak mój ojciec mówi, że rozpacz jest największym grzechem. Bo rozpaczać, to wątpić w Boską Wszechmoc. Każdy, kto żałuje z całego serca, otrzyma przebaczenie za swe grzechy.
- Nie mogę żałować. Gdybym mógł, widziałbym jakiś cień przebaczenia. A tylko jedna droga się dla mnie otwiera. Muszę nią iść, a droga ta wiedzie do ciemności. Muszę zdobyć tyle wiedzy, by mieć możność zapanowania nad Złem. Jeśli wtedy powstrzymam się od chęci brania czegokolwiek dla siebie, dostąpię przebaczenia w godzinie mojej śmierci.
- Coraz bardziej mnie przerażasz.
- Kiedy wykorzystuję Zło, by sprzyjać Dobru, co jest wtedy Dobrem, a co Złem?
- Mój kochany Loftur!
- Zaszedłem za daleko, by się teraz cofać. Tej nocy muszę odnieść zwycięstwo. Będę wołał tak długo, aż zmarły powstanie z grobu i przekaże mi swoją moc.
- Jesteś chory.
Szalonego Lofta nagle ogarnia przerażenie. - Nie możesz mnie zawieść. - Pada na kolana i bierze Disę za ręce. - Bez ciebie stracę nadzieję na zbawienie. Gdybym cię stracił, stałbym się bezgranicznie zły.
- Czy potrafisz sobie wyobrazić, bym mogła cię zawieść? Nawet gdybym miała porzucić ojca i matkę, pozostałabym u twego boku. Loftur! - Głaszcze go po głowie. - Czułam się taka samotna, przebywając cały rok wśród obcych. Inne rzeczy mnie uszczęśliwiały niż ich. Prawdę mówiąc, nigdy nie byłam szczęśliwsza niż wtedy, gdy znajdowałam jakiś kwiat, jeden z tych, które nauczyłeś mnie rozpoznawać. Wtedy czułam, że mam ze sobą cząstkę twojej duszy, mimo że dzieliły nas te wszystkie góry. Przynosząc kwiaty do swojego pokoju, czyniłam to zawsze z tęsknotą za domem.
Loftur wstaje i gładzi ją po dłoniach. - Woda z zabrudzonej studni w twoich dłoniach stałaby się krystalicznie czysta. Jeśli staniesz przy mnie, będę mógł oprzeć się pokusie władzy. - Uwalnia jej dłonie. - A gdybyśmy tak utracili pod nogami grunt, we dwoje żyć będziemy w Dobrym i Złym, tak jak nam rozkażą serca. Zdobędę nieograniczoną siłę. Będę mógł wydłużać życie. I zmieniać nasze kształty. Jeśli sobie tego zażyczysz, pożyjemy tak długo, jak długo żyć będzie świat, w ludzkiej lub zwierzęcej postaci, albo jako kwiaty. - Przyciąga ją do siebie. - Zakwitniemy jako dwa lodnikowe jaskry na pustkowiu, pod lodowcem, gdzie długie pocałunki słońca nie zostawią nas, póki jesienne burze nie strącą naszych zarumienionych płatków na żwir. - Całuje ją w czoło. Nieświadomie przyjmują pozy takie jak wtedy, gdy stali na latającym dywanie. - A potem polecimy, dokądkolwiek poniesie nas pragnienie, dwa ptaki z ludzkimi duszami i oczami.
- Loftur, kochanie. Chodźmy już do domu - prosi Disa.
- Być może to też sposób na spokój. Być może Dobro i Zło wyszły z tego samego źródła na początkach czasu. I może teraz na powrót się zjednoczą - mówi niepomny słów Disy.
- Zawołam ojca i mu powiem, że się kochamy. Proszę, chodź ze mną.
- Ty idź, bez obawy. - Jego głos nabiera mocy. - Muszę być teraz sam. Przyjdę, gdy odniosę ostateczne zwycięstwo.
Słychać kroki na zewnątrz.
- To ojciec.
To jednak jest Olafur. Wchodzi właśnie. - Więc to tu jesteś. Szukałem cię w twoim pokoju. - Wpatruje się intensywnie w Lofta.
- Czego chcesz? - pyta obserwowany.
- Poproś Lofta, żeby zechciał z nami wrócić do domu - odzywa się Disa.
Olafur zwraca się do niej: - Dlaczego jesteście tutaj o tej porze? Muzykujecie o północy?
- Nie - odpowiada Disa.
- Czego chcesz? - pyta znów Loftur.
- Disa - mówi Olafur - idź lepiej do domu. Ty ciągle jeszcze jesteś dzieckiem. Nie chcę rzucać cienia na twą duszę. Z całą pewnością jesteś tu bez wiedzy twego ojca.
Dina przybliża się do Lofta. - Zamierzamy powiadomić mojego tatę o naszych zaręczynach.
- Kiedy się zaręczyliście? - pyta Lofta Olafur.
- A co cię to obchodzi?
- Skąd ten ton? - dziwi się Disa. - Między wami, starymi przyjaciółmi... - Próbuje się uśmiechnąć. - Nie życzysz nam szczęścia?
- Smuci mnie to, Diso, przez wzgląd na ciebie i twoją niewinność. Ale skoro tak, musisz poznać prawdę. Loftur był moim najlepszym przyjacielem. Jednak teraz mam tylko jedno życzenie, a mianowicie by wymazać go całkiem z pamięci. Nie zostanę z nim pod jednym dachem ani dnia dłużej. Jutro wraca zarządca. Czekam tu tylko, żeby się z nim pożegnać. Nie, nie będę już oddychać z nim tym samym powietrzem ani patrzeć na te same góry. - Teraz zwraca si do Lofta: - Niech los sprawi, by nasze drogi już nigdy się nie skrzyżowały.
- Co on ci takiego zrobił?
- Mam dla ciebie wiadomość, Lofcie. Od Steinunn. Obiecałem jej, że ci ją przekażę. Widziałem się z nią w pokoju twego ojca, tego samego dnia, kiedy utonęła. Nigdy nie widziałem większej rozpaczy. Choć myślałem, że się po naszej rozmowie uspokoiła, ale jak zwykle byłem głupcem. Nie zrozumiałem jej spokoju.
- Zachowaj tę wiadomość do jutra. Wtedy będę gotów jej wysłuchać. Nie teraz.
- A właśnie usłyszysz ją teraz. - Kontynuuje: - Zaraz potem jak wyszła z pokoju, zobaczyłem ją biegnącą po łące z gołą głową i z chustą na ramionach. Wtedy pojąłem... Pobiegłem za nią. Wołałem. - Smutnieje naraz. - Zapewne to moje krzyki przyczyniły się do jej śmierci. Jak zawołałem, rzuciła chustę i jeszcze przyspieszyła swój bieg. Na brzegu rzeki ani chwili się nie wahała. Gdy tam dotarłem, gwałtowny nurt już niósł ją ze sobą i żadna ludzka siła nie zdołałaby jej uratować. - Patrzy na Lofta z nienawiścią. - To twoja wina.
- Czy to prawda? - pyta Disa łamiącym się głosem.
- Nie lękaj się, Diso - mówi mocnym głosem Loftur. - Steinunn nie utopiła się z własnej woli. Olafur mnie nienawidzi, bo ją kochał, a teraz usiłuje obciążać moje sumienie. Sam powiedział, że poszła szukać zgubionej chusty. Zdarzył się wypadek, straciła w czasie wichury równowagę i runęła do rzeki, wezbranej i rwącej.
- Sądzisz, że pozwoliłbym, żeby kobietę, którą kochałem, pochowano poza cmentarzem, tak jak chowa się samobójców, co nie zasługują na poświęconą ziemię? Nigdy! Pomyśl o jej matce! Czy nie dość, że straciła córkę? Kiedy biegłem do domu po pomoc, ogarnął mnie smutek, wreszcie wściekłość. Ale po drodze oprzytomniałem. A kiedy zobaczyłem jej chustę w trawie, wymyśliłem tę historię, żeby ukryć jej desperacki czyn. Ale teraz, skoro leży już w grobie, mogę powiedzieć prawdę.
- A mówiłeś, że nie byłeś zaręczony ze Steinunn.
- Zatem skłamałeś - rzuca Olafur do Lofta.
- Zabraniam ci tak mówić - odpowiada Loftur.
- Swoje sumienie też potrafisz uciszyć?
- Nie słuchaj go, Diso. Lepiej żebyś usłyszała to ode mnie. Tak, to prawda. Byłem narzeczonym Sterinunn. - Zbliża się do niej.
Disa się wycofuje. - Mało mi ufałeś, kłamiąc.
- Nie możesz mnie zostawić. Tylko ty masz całą moją miłość. Jeśli ciebie stracę, razem z tym utracę grunt pod nogami i runę w otchłań.
- Skąd mam wiedzieć czy mówisz prawdę, czy kłamiesz?
- Nie możesz mnie pokochać, choć żem grzesznik? Ten, kto nigdy nie grzeszy, nie jest człowiekiem.
Szaleństwo go ogarnia. Mowa jego to mieszanina chytrej perswazji i obrazy.
- Diso! W grzechu tkwi tajemnicza radość. Dobre uczynki to tylko nieodpowiedzialne naśladownictwo. Tylko w grzechu człowiek staje się sobą. U początków wszystkiego, co nowe, jest grzech. Człowiek rodzi się na nowo z siebie pośród niewypowiedzianego przerażenia.
- Teraz już widzę, jak bardzo jesteś chory. Olafie, idę teraz po ojca. - Wychodzi szybko z kościoła.
- Disa! - woła za nią Loftur.
Disa nawet się nie odwraca.
- Diabeł cię tu przysłał - zwraca się do Olafa. - Jej niewinność była jedyną rzeczą, która mogła mnie ocalić.
- Nie zastanawiałeś się dwa razy, kiedyś porzucał dziewczynę, którą uwiodłeś. Przymusiłeś ją do miłości. Może teraz dostaniesz kilka kropel z tego samego kielicha.
- Idź precz!
- Owszem, pójdę. Ale mam zamiar najpierw dotrzymać obietnicy danej Steinunn, więc przekażę ci jej słowa, nawet jeśli nie jesteś godzien ich usłyszeć. Prosiła mnie, bym ci powiedział, iż ci wybaczyła.
- Ona nie ma mocy, by mi wybaczyć.
- Czyżby ożyło w tobie sumienie?
- Myślisz, że to było samobójstwo? Nie, to ja ją zabiłem. Moje życzenie było w podmuchach wiatru, w jej stopach, gdy biegła brzegiem rzeki, gdzie straciła równowagę. Moje życzenie było i w rzece, która swym nurtem ją porwała. Sprzedałem swoją duszę.
Olafur patrzy, orientując się, że ma przed sobą istotnie niezdrowego człowieka. Kładzie Loftowi dłoń na ramieniu. - Wkrótce będzie tu Disa z ojcem.
Loftur nagle staje się osobliwie wesoły. Kładzie dłonie na policzkach Olafa . - To ty poszedłeś ze mną na lodowiec, gdy znalazłem jaskry. Mogę ci wszystko wyznać. Tej nocy zostanę władcą! Moje zaklęcia wywabią biskupa Gottskalka Okrutnego z grobu i wtedy zmuszę go do oddania mi Księgi Mocy. Wiem - dodaje z przestrachem - że dobrzy biskupi także się tu zjawią. Trudno im będzie znieść złe słowa w domu Pana.
- Ucisz się. Pamiętaj, że Steinunn ci wybaczyła.
Loftur odwraca się od Olafa. - Nawet Bóg Wszechmogący nie jest w stanie mi wybaczyć.
- Nie potrafisz modlić się do Boga o przebaczenie, bo nic o Nim nie wiesz, poza tym coś usłyszał i co ci się przyśniło. Ty sam będziesz musiał sobie wybaczyć. A jeśli to niemożliwe, będziesz musiał zdać się na śmierć. Loftur! Ja śmierć słyszałem, jak do mnie mówiła. To nie Steinunn ci wybaczyła. To była sama śmierć.
- Przebaczenie ze strony Dobra to pokój. - Głośniej dodaje: - Ale przebaczenie od Złego to zatwardziałość. Dlaczego nie miałbym być zły? Kiedy zyskam władzę, użyję jej jak bicza. Będę kusił i zmuszał ludzi go grzechu, aby mogli cierpieć tak samo jak ja. - Idzie po stopniach i staje w drzwiach.
Olafur postępuje za nim.
- Biedak! - rzuca Olafur, zatrzymując się. - Wiem, że już nie rozumiesz słów. Mimo to teraz i ja ci wybaczam. W imię tego promienia światła, co niegdyś musnął moją dłoń.
Loftur patrzy na Olafa mrocznym, groźnym spojrzeniem. - Teraz wyjdź!
- Tak, teraz razem wyjdziemy.
Loftur chwyta Olafa za ramię i z siłą szaleńca ciągnie go w stronę drzwi. Ambona rzuca na nich cień. Słychać odgłosy szamotaniny. Skrzypią drzwi.
Loftur wraca do środka sam. Ma potarganą kurtkę. Podchodzi do ołtarza i staje plecami do niego. Czyni głęboki ukłon.
- Ty, który żyjesz w wiecznej ciemności. Wołam do Ciebie poprzez ziemię. - W kościele mrok się pogłębia. Lofta już całkiem ogarnia szaleństwo. - Udziel mi Swej mocy. Przyodziej mnie w Swoją siłę. Oczyść mnie ze wszystkich dobrych uczynków. Uczyń me serce silnym w Złym.
Wnętrze kościoła rozświetla błysk pioruna. Na ambonie majaczy postać biskupa Gottskalka Okrutnego w purpurowym ornacie. Upiór pochyla się lekko, a w wyciągniętych rękach trzyma czerwoną Księgę Mocy. Na jego zimnej twarzy maluje się majestat śmierci. To jednak nie wszystko, bo wzdłuż ławek stają widma pozostałych biskupów z Hólar, wszyscy w liturgicznych szatach i każdy z Biblią przytuloną do piersi. Stoją tak jak strupieszałe posągi i po kolei przemawiają. Są głosami sumienia.
Loftur cofa się na ten widok.
Rozbrzmiewa pierwszy głos: - Kim jesteś, że brukasz to miejsce swym szaleńczym pożądaniem?
- Powstajesz przeciwko Wszechmocnemu. Na spotkanie z tobą robaki, najnędzniejsze swe sługi posyła - mówi drugi.
- Gdy rzeka śmierci do twego domu wtargnie, strój twej buty zniknie niczym kurz - dodaje trzeci.
Loftur idzie ku ostatniemu głosowi. - Jestem iskrą Wszechmogącego.
- Światła kochają ciemność, by same mogły świecić - czwarty powiada.
- Nie jesteś bliżej nieba, choć na góry się wspinasz. Gwiazdy w spokojnych odbijają się wodach - rzecze piąty
Loftur woła w kierunku głosów: - Łuk, co posyła strzały, nie zna pokory.
- Ogień w popiołach gaśnie, a sny zdradzają bezwstydnika - płynie od szóstego widma.
- Nawet nasionko, które wiatr niesie, zna swego Boga - oznajmia siódmy głos.
Na to Loftur: - Bóg zna i nasionko, i wiatr, i odpowiada na modlitwy trawy pod śniegiem. - I dodaje z goryczą: - Co mnie to obchodzi. Moich skarg nie słyszy!
Ósmy głos: - Ciemność i cienie żyją dzięki światła łasce, dopóki trwa złotem haftowany namiot nieba.
- Cicho! Cicho! - woła Loftur i znów zwraca się do ziemi: - Daj mi Swoją moc! Przyodziej mnie w Swoją siłę! Oczyść mnie z wszystkich dobrych uczynków!
- Biada! Biada! Biada! - wołają duchy biskupów.
- W ciemnościach - zaczyna mówić Gottskalk...
Loftur przerywa swe zaklęcia. Dopiero teraz zauważa obecność Gottskalka Okrutnego. Jest, przybył...
- Zanim się urodziłeś - ciągnie Gottskalk - zło rozszczepiło twą wolę.
Loftur radośnie wyciąga ręce, by pochwycić czerwoną księgę. - Teraz! - krzyczy i raptem ląduje na posadzce. Trupem pada.
Mrok, w którym znika cała wizja. Kościół stoi cichy i opuszczony tak jak na początku. Tylko chmury mknące przed tarczą księżyca wypełniają cieniami jego wnętrze tajemniczym życiem.
Chwilę później drzwi kościoła otwierają się. Słychać nawoływania Disy: - Loftur! Loftur! - Podbiega do leżącego pod amboną nieboszczyka. Klęka. Zaraz też pojawiają się biskup i Olafur.
- Loftur! - woła z rozpaczą Disa. Bierze w dłonie jego głowę. Patrzy z przerażeniem na jego twarz.
- Nie żyje - cicho zauważa Olafur.
- Loftur! - Disa rzuca się na jego martwe ciało ze szlochem.
- Czy istotnie nie żyje? - pyta biskup i podchodzi do Disy i Lofta. Pochyla nad nimi głowę. - Pokój dla twej duszy. - Kładzie rękę na głowie Disy. - Moje dziecko! Moje dziecko! Jakże głęboko musiałaś go kochać.
Olafur stoi nieruchomo. - Śmierć mu wybaczyła - mówi.
Koniec
przełożył Kiljan Halldórsson
***†*******†****†**†****†**
Komentarze
Prześlij komentarz