Nic takiego, Timo (29)




- A zatem próbował się pan powiesić?

- Jak pan widzi, niepomyślnie - odpowiedział Timo.

- Biedactwo. Przestraszył się pan?

- Mam brzydką posadzkę w kuchni, panie komisarzu.

- Chyba nie rozumiem... - Pan komisarz podrapał się po masywnym karku, wypływającym ponad kołnierzyk obszerną fałdą.

- Oscar Wilde na ten przykład miał w swojej ostatniej sypialni szkaradną tapetę. Ktoś musiał odejść, albo ona, albo on. Łatwiej było usunąć się człowiekowi. Tedy i moja posadzka z pewnością mnie przeżyje, tak jak przeżyła całe mnóstwo poprzednich lokatorów. Wie pan, komisarzu, to miejsce, gdy wróciłem doń z przedłużonych wakacji, stało się wręcz przerażająco obce.

- A ja już miałem mówić, że spotkała pana pewna niedogodność z powodu tego zatrzymania. No, ale upomnieli się o pana, z zagranicy - zauważył osiłkowaty komisarz, unosząc znacząco palec wskazujący.

- Długie i - jak się okazuje - skuteczne są ręce sprawiedliwości. Ale areszt to w moim przypadku żadna niedogodność. Tam - mam na myśli moje mieszkanie, tę kostnicę - tam, na klamce, wciąż wisi ta skórzana pętla. Takie memento. Wie pan, gdy patrzę w lustro, to tej widzianej w nim osobie mówię otwarcie: mój drogi, musimy się rozstać. 

- A jednak się pan wystraszył.

- Przypomniałem sobie, że nie zwróciłem książek do biblioteki.

- Hehehe. I po prostu oswobodził się pan i poszedł je oddać.

- Nie inaczej, panie komisarzu... Dzień później zjawiłem się w bibliotece, w której teraz mam już czyste konto. Bo naturalnie nie pożyczałem już żadnych dokumentów. Nie trzeba ludziom odbierać książek. Można nie zwracać drobnych pieniędzy, ale z książkami nie powinno się tak postępować. A co do strachu. Wbrew pozorom to nie takie straszne. Pewnie uznałem, że życie nie jest już możliwe.

- Niechże pan nie mówi takich bzdur.

- Tak czy owak policja, a z nią pan, panie komisarzu, postanowiliście mi je zachować, zatrzymując mnie w drodze powrotnej z biblioteki.

- Bo troszkę pan narozrabiał i poproszono nas, byśmy panu to przypomnieli i ocenili. Nie lubią tam, gdy się nie pomaga, chociaż akurat w tym przypadku istotnie nic by pan zrobić nie mógł, bo to była jakaś nagła sprawa, uśmiercająca błyskawicznie. Bywa, że ludzie noszą w sobie taką śmiercionośną bombę. 

- Wybrańcy, można powiedzieć. Choć o tym często nie wiedzą.

- To chyba dobrze. Kontynuując jednak: nie lubią też, gdy ktoś sobie przyjeżdża i włamuje się do domów, mimo że w tym wypadku właściciel całą rzecz zbagatelizował. Najpoważniejszy zarzut dotyczy jednak grożenia niebezpiecznym narzędziem.

- Siekierą.

- Zatem pan się przyznaje.

- Z ulgą. A ta informacja o Vernicku sprawiła ulgę szczególną. Hm, wżywał się w jakąś nową rzeczywistość, ale natura oszczędziła mu samotności z groźnym jedynakiem na karku.

- Nie będziemy stosowali przeciw panu drastycznych środków. Ot, prosty nadzór i obowiązek meldowania się na policji co jakiś czas. A potem sąd zdecyduje. I niech panu głupstwa nie chodzą po głowie.

- To żadne głupstwa. Wie pan komisarz, że do teraz czuję na szyi coś jakby dotyk uważnej dłoni. Nieustannie i skrupulatnie mnie tam obmacuje.To tylko kwestia czasu, kiedy znów oddam się jej bardziej zdecydowanej pieszczocie. Tę pętlę mam już na sobie stale, mimo że pasek wisi tam na klamce kuchennych drzwi w całym tym wnętrzu, któremu na imię zużycie.

- Póki co, zostanie pan jeszcze w pokoju dla zatrzymanych. Zastanowię się czy nie podesłać tam panu lekarza.

- Bardzo proszę. Tak nawet lepiej. Komisarzu...

- Jestem jednak aspirantem, nie komisarzem.

-  Ale przed panem świetlana przyszłość.

-  I po co panu te kłopoty?

- Powiedzmy, że to pewien rodzaj lunatyzmu. Dziwię się tylko, że wróciłem. Jakbym wszedł albo został przez kogoś uprowadzony do wnętrza góry. A tam bajka o księżycowym drwalu, książkowym molu, rysowniku stokrotek i kochanku Kaliguli oraz o milczeniu za którym umrę z tęsknoty... Jakże mnie się nie powiodło. I mogę sobie tu być. Niech mnie pan trzyma, ile dusza zapragnie, choć towarzystwo tu nie za ciekawe, bo gdy mnie prowadzono do tego surowego, minimalistycznego pokoju przesłuchań, mijałem człowieka, który, chyba w ramach jakiegoś protestu, cały wysmarował się własnymi ekskrementami.

- I panu potrzeba zasilać tutejszą klientelę.

- Nabroiłem.

- No, groźby karalne to poważna sprawa. Nawet i trzy lata można dostać. 

- Nawet porządnego przestępstwa nie umiem popełnić. Ale i tak to wyczyn, bo nigdy wcześniej nie podnosiłem na nikogo ręki. Albo żeby wydawać okrzyki? Nonsens. A tymczasem... A miło byłoby utracić kostnicę na rzecz celi, nie zaś ze względu na brak pieniędzy.

 - Radzę panu, by znalazł sobie zajęcie. Zarobkowe.

- Dobrze, że pan komi... pan aspirant to dodał. O, to tak jakby kupować jedzenie, mimo że jest niesmaczne czy wręcz zepsute. Ale ze mną to żaden problem. Nikt nie ucierpi. Są dwa rozsądne sposoby na życie. To albo horda, albo życie w pojedynkę. Horda rozkłada ciężary, choć w życiu na kupie trudno o intymność, to jednak dość w niej rąk, by zatroszczyć się o dzieci jak i o starców. A by uniknąć dzieci i starców idealna jest całkowita samotność. Najgorszą możliwością jest samotność we dwoje. Niepotrzebne uczucia, które muszą przerodzić się w trudny do zniesienia ból... To przepis na dramat i istną grozę, bo straty najdotkliwsze są wtedy, gdy nie ma obfitości. Ja mogę się byle gdzie poniewierać, z niedbałością podchodząc do ocen, bez narażania kogokolwiek na przykrości.

- A Rainer?

- Oto uroki mieszkania w dziurze. Jeśli on się przywiązał, no to będzie ból. Jego, nie mój.

- Zły rzeczywiście lepiej żeby snuł się sam.

- W ostateczności to wcale przyjemna rzecz tak nad kimś zapanować. No, autorytetu nie mam żadnego, pozostaje więc siekiera. Taka toporna władza. Zakosztowana. Można odfajkować i zamknąć temat.

- Temat to zamknie sąd.

- Tak, panie... No, aspirancie... Jak to nieładnie brzmi. Komisarz byłby najlepszy.

- A nigdy pan za rozmownego nie uchodził.

- Najwyraźniej muszę to nadrobić nieco.

- Tak czy owak zapoznał się pan z zarzutami i wie pan, jakie grożą panu konsekwencje.

- Ważne, że siekiera nie spadła nikomu na głowę.

***

Jak pustostan. Minione życie w jakichś kawałkach, do których Timo nie miał zamiaru zaglądać. Wszędzie zaczął zalegać kurz, z wyjątkiem kuchni, bo tylko w niej przesiadywał. Kartkował jeszcze trochę Eddę, lecz zapisane tam litery w nic mu się już nie układały. W drodze było zdecydowanie lepiej i łatwiej wszystko odkładało się na później, z rozweselającym dreszczykiem, jaki przywoływała pomysłowość. Lecz teraz później przestało istnieć. Pozostały tylko zastygnięcie, bezjutrze i odstawienie. Bezjutrze to naturalnie brak widoków na szczęście. Bo kalendarzowo, astronomicznie sprawy posuwają się swoim rytmem, a tam gdzieś, w dali, na przedzie czekają niezawodne nieszczęścia. Wystarczy spocząć.

***

Jak tylko Rainer zastukał do drzwi, zaczął padać deszcz. Już go w sumie dopadł u progu i zmoczył mu strąki na głowie.

- W końcu porobią ci się dredy - zauważył Timo, obserwując całe to beznogie, poruszające się na wózku niestrzyżone, niegolone od dawna zaniedbanie.

Gapili się w milczeniu przez dłuższy czas przez okno. Deszcz obmywał ulicę zabudowaną kolorowymi, koślawymi domkami, których fasady przypominały porozwieszane na sznurkach pstrokate pranie. Sama znoszona, często już spłowiała odzież.

Rainer podziękował za kartkę z Namsos. Dość długo szła. Musiała się gdzieś zawieruszyć.

Pili herbatę, niespiesznie. Zdążyła przestygnąć. Rainer jak zwykle zrobił sobie ulepek przy użyciu pięciu kostek cukru.

Stary cukier, tylko dla Rainera, bo Timo życia nie zwykł był sobie osładzać.

Trochę słodko momentami było tam, bliżej bieguna. Ale i tak zaraz wszystko ogarnąć musiała gorycz. Tylko. Bo na słoność łez nie było co liczyć.

- Zgarnęła cię policja. O co chodzi?- spytał Rainer.

- Nic takiego. Bzdura, co nie daje nadziei na spokój, choćby i gorzko okupiony.

Rainer teraz dopiero zauważył pasek przywiązany do klamki. 

- Czy ty...

- Tak.

- Dlaczego?

- A ciebie nie kusi?

- Nie wiem. Szybko nie chcę, potem szybko chcę.

***

W zakurzonym pustostanie z pętlą spełnił się i rytuał. Rainer się stęsknił.  - Bardzo więc proszę - rzekł Timo, pewny przynajmniej tego, że gość prędko potem dopije herbatę i pójdzie do siebie. Jednak tym razem, jak się potem okazało, było inaczej.

Po wszystkim wyciągnął zabrudzoną rękę na wysokość twarzy Rainera. - Będziesz to jadł?

Rainer tym razem nie chciał, wobec czego Timo wstał, by opłukać dłoń nad zlewem.

Ulewny deszcz jak szybko przyszedł, tak też szybko ustał.

Timo zamyślił się.

- O czym tak dumasz?

- Tęsknię za lasem.

- Nie tak dawno temu byłeś tam, gdzie lasów nie brakuje. Zresztą i u nas przecież są ładne.

- Tak, szybko zaczyna się tęsknić... Ale i owszem, tu też są, chociaż może mniej budzą zaufanie w nieskończoność. Jednak dawno temu, dawniej niż nawet sądzimy, zniknęły lasy bez końca...

Timo zdjął z klamki pasek. Wsunął go w szlufki spodni.

- Chyba straciłem na wadze.

- To chyba najwłaściwsze miejsce dla niego.

- Naturalnie. Zawsze jest pod ręką.

- Ech...

Zdecydowali się na spacer. Nie wiedzieć czemu śmiano się z tej pary. Już całkiem spoza nawiasu. Dwie osobności, dwa zniszczenia.

Szli na nabrzeże portowe.

- Nie starasz się wrócić na stare śmieci?

- I tak mnie tam ledwie tolerowali. Nie umiałabym już jak dawniej. Czemu nie postawić kreski pod wszystkim?

Na morzu rozpryśnięte słońce. Wyszło nagle zza chmur. Piękność natury, pozłota na falach, szyderstwo... Wzdłuż krawędzi nabrzeża przez jakiś czas ciągnęła się pomalowana na żółto kolejowa szyna. Wreszcie jednak skończyła się. Tam też przystanęli. 

Wystarczy tylko dostatecznie wychylić środek ciężkości, by oddać wszystko bezwzględnej grawitacji. 

Zadziałali razem? Czy tylko Timo wykonał nieznaczny ruch, by pozwolić odpowiedzieć naturze z jej prawami fizyki?

Sekunda i stał sam na betonowym brzegu.

- O skurwysyn! - Ktoś zauważył zajście, zawołał na innych: - Łapcie skurwysyna!

Timo wziął nogi za pas. Pędził co tchu w stronę mostu nad rzeką, uchodzącą do morza nieopodal portu. Za nim blisko było do podchodzącego pod miasto lasu. Nie był to wprawdzie las, za jakim tęsknił, ale zawsze to gęstwina, której końca u progu nie było obiecująco widać.

Uszedł w las. Tam mógł nieco zwolnić. Zaszyć się na trochę... Ale nie, nie zwariował, by stać się bezdomnym...

Finis

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Jonas Lie. Eliasz i draug

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Kreml

Den kjøttetende hesten, czyli mięsożerny koń. Svalbardzkie historie Sundmana

Breiðfjörð