Guðmundur Kamban. Hadda Padda (3)

 AKT TRZECI

Zbocze doliny porośniętej krzewami, wrzosem, obsypane letnim kwieciem. W pobliżu, po lewej, szumi wodospad, który rzuca się między stromiznami w przepaść z dużej wysokości. Po prawej stronie skała zasłaniająca dno wodospadu i fragment rzeki. W tle widoczny górski pejzaż. Jest fantastyczny letni wieczór, cały w wysmakowanej kolorystyce, ze słonecznym blaskiem igrającym wymyślnie na wodzie. Pusto. Słychać tylko głosy mieszające się z szumem wodospadu. Ktoś śpiewa.

Tuż przed końcem śpiewu zjawia się Hadda, która nadchodzi z lewej strony. Towarzyszą jej dzieci. Hadda ma na sobie letnią sukienkę, nadto na ramiona ma narzucony szyfonowy szal. Dzieci naszykowane są na zbieranie jagód: jedno ma drewnianą skrzyneczkę; drugie butelkę z kolorowego szkła, już do połowy wypełnioną owocami; kolejne ma koszyczek... Wszyscy nasłuchują.

MAGGA - Kto to tak śpiewał?

HADDA PADDA - To letnicy, co przyszli podziwiać wodospad... No, a teraz dalej, do roboty, bo trzeba jeszcze dozbierać jagód. Zaraz musimy wracać. (Pokazuje na prawo.) Widzicie tamto zagłębienie? Tam musi być ich mnóstwo. (Siada na kamieniu.)

SIGGA - Nie idziesz z nami, Hadda Padda?

HADDA PADDA - Nie, sami przyniesiecie mi jagód.

SIGGA - (Obraca w dłoni butelkę.) Chcesz trochę?

HADDA PADDA - (Czyni odmowny gest.) Nie, nie teraz.

DODDI - Och, Hadda. Ja nazbieram dla ciebie najlepszych.

MAŁY SKULI - A ja, gdy wrócę, będę miał i jagody, i kwiatki dla ciebie. 

MAGGA - Hadda Padda nie będzie na nas czekać.

HADDA PADDA - (Kiwa głową, z dłonią pod policzkiem.) Nie - nie.

WSZYSTKIE DZIECI - Nie poczekasz?

HADDA PADDA - (Wzdryga się, jakby dopiero co wróciła do rzeczywistości.) Poczekam, oczywiście że tak. Tak - tak. Myślicie, że mogłabym wam uciec? Poczekam tutaj, aż wrócicie. (Dzieci odchodzą na prawo. Hadda Padda siedzi przez chwilę, a potem wstaje i chodzi znów jakby nieobecna, błądząca gdzieś myślami. Czasem potyka się. Wreszcie znów siada i chowa twarz w dłoniach.)

ZIELARKA - (Wchodzi z prawej. Ma na ramieniu płócienny worek do połowy wypełniony ziołami.Okrywa ją dziany szal, głowę zaś zdobi kolorowa chustka. W dłoni trzyma duży nóż w skórzanej pochwie.) Dobry wieczór, młoda damo!

HADDA PADDA - (zaskoczona) Dobry wieczór, Arngerdur!

ZIELARKA - (Odkłada na bok swój worek.) Zdaje się, że rozpoznaję jedną z siostrzyczek. To ciebie nazywają Hadda Padda.

HADDA PADDA - Przyszłam z dziećmi na jagody.

ZIELARKA - A tak, widziałam, buszują tam, w rozpadlinie. To szczęście przyjść dziś nad wodospad. Cóż za piękny czas. I ktoś śpiewał. (Siada.) Spójrz tylko, jakimi barwami oblewa słońce te skały. (Uśmiecha się.) Tam, te bruzdy... Jako żywo przypominają czerwone, uśmiechnięte usta. 

HADDA PADDA - (Patrzy w górę.) To raczej jak krwawiąca rana.

ZIELARKA - Młoda dama w przygnębieniu?

Hadda Padda milczy.

ZIELARKA - (Patrzy za zbocze.) Cóż za obfitość błogosławionych kwiatów. Jeszcze trochę i worek będę miała pełny. Wśród nich będą z pewnością te właściwe. 

HADDA PADDA - Całkiem ładny worek.

ZIELARKA - Zniewagą byłoby wrzucać je do zwykłego, grubego saka, dlatego dla nich przewidziałam poszwę na poduszkę.

HADDA PADDA - I w niej tylko kwiaty?

ZIELARKA - Lecznicze rośliny.

HADDA PADDA - A prawda. Ty leczysz ziołami... Wierzysz w ich moc?

ZIELARKA - Daję wiarę niepodważalnym faktom. Jestem przekonana, iż nie ma takiej choroby, której nie dałoby się wyleczyć ziołami, gdyby tylko ludzie wystarczająco dużo wiedzieli o ich tajemnicach.

HADDA PADDA - Są takie rzeczy, które - przypuszczam - uleczyć może jedynie śmierć.

ZIELARKA - (Zagląda do worka i wyjmuje jakieś zioło.) Myślę, że pani w głębokiej jest melancholii. Pokazać zioło, które na wiele chorób jest skuteczne?

HADDA PADDA - Damski trzewiczek?

ZIELARKA - A owszem, obuwik, zwany też kwiatem miłości... Jeśli chcesz zdobyć serce mężczyzny, wsuń mu go pod poduszkę.

HADDA PADDA - Czyś nie dostrzegła na mym palcu zaręczynowego pierścionka? Ukochanego mego nie znasz?

ZIELARKA - Zaiste. Przystojny to był chłopiec. (Grzebie w swym worku, podśpiewując.) "Do upadku wiedzie najsilniejsze kochanie. Najdłużej szczęśliwa ta panna, co głucha na męskie wołanie".

HADDA PADDA - (Szczelniej otula się szalem.) Słyszysz, jak brzęczą muchy?

ZIELARKA - (Patrzy głęboko do worka.) Owszem.

HADDA PADDA - To jakby dźwięk dopalającego się knota.

Zielarka zdaje się nie słyszeć. 

HADDA PADDA - Ostał się tylko jeden i brzęczy wokół perełki w kolczyku. (Kładzie dłoń na ramieniu Zielarki.) Powiedzże coś do mnie, dobra zielarko.

ZIELARKA - Ładne są jej ręce.Gdyby były spękane lub obolałe, uleczyłabym je maścią z krwawnika. (Pokazuje krwawnik.)

HADDA PADDA- Czy to możliwe?

ZIELARKA - O tak, maść z drobno posiekanego krwawnika ugotowanego w świeżo ubitym maśle. (Odkłada omawianą roślinę i wyciąga z worka kolejną - tym razem to mniszek lekarski.)

HADDA PADDA - A mniszek na co?

ZIELARKA - Wystarczyłoby mleczko z mniszka, gdyby panna miała jakie brodawki na rękach. Zaraz by zniknęły. (Bierze następną roślinę.)

HADDA PADDA - A to jak się zwie?

ZIELARKA - Nie poznaje rosiczki?

HADDA PADDA - (Bierze kwiat.) Ach! Rzeczywiście. Ty śliczny, okrutny kwiatuszku! Swoją urodą wabiłeś owady. A potem znienacka zamykałeś się nad nimi, by je zabić. Ty okrutny, śliczny kwiatuszku! Znasz moją siostrę? (Odkłada rosiczkę.)

ZIELARKA - (już z nową rośliną w dłoni) A to dziewięciornik błotny, co go trawą Parnasu zwą. Dobra to dla włosów odżywka. Ale młoda dama włosy ma wspaniałe.

HADDA PADDA - Wykopałaś je wszystkie z korzeniami?

ZIELARKA - (Pokazuje na nóż.) Wycinam je z ziemi z korzeniami, tak. Nie mogą utracić swych właściwości. Wszystkie są żywe. - Czy mam opowiadać dalej?

HADDA PADDA - Nie teraz, dziękuję ci. 

ZIELARKA - (Chowa do worka rośliny. Pokazuje na niebo.) Patrz, jakie czerwone chmury! Myślę, że jutro będzie ładny dzień.

HADDA PADDA - Tak sądzisz?

ZIELARKA - Gdy taki blask ma wieczór - wróży to ciepło; gdy poranek - przepowiada burzę.

Hadda Padda milczy.

ZIELARKA - Czemu tak mi się przyglądasz?

HADDA PADDA - Taki spokój maluje się na twej uśmiechniętej twarzy. Czy zawsze towarzyszy ci takie zadowolenie?

ZIELARKA -  Nie mam powodów do bycia niezadowoloną.

HADDA PADDA - Nigdy nie utyskiwałaś na życie?

ZIELARKA - Wtedy sama sobie byłam winna. Kiedy człek dobry dla wszystkich, wtedy życie sprowadza pokój i szczęście.

HADDA PADDA - Czy dobroć nigdy się nie mści? 

ZIELARKA - Nie bierze odwetu. Tylko zło gotowe jest się mścić.

HADDA PADDA - A więc poddajesz się swemu losowi.  

ZIELARKA - To, co mówię, jest prawdą, moje dziecko. Życie traktuje nas tak, jak na to sobie zasłużyliśmy. Nie możemy pozbyć się naszej przeszłości. A natura to sprawiedliwy sędzia.

HADDA PADDA - Natura jest bezduszna i ślepa.

ZIELARKA - A ja powiadam, że sprawiedliwym jest sędzią. Nigdy nie zapomnę tego, co wydarzyło się trzydzieści lat temu. Mieszkałam wtedy na wybrzeżu. Pewnego dnia, kiedy oprawiałam razem z innymi dziewczynami ryby, zobaczyłam, podobnie jak i one, jak kobieta z farmy prowadzi za rękę dziecko, po to, by zostawić je na brzegu morza, na wystającej skale, tuż przed przypływem. Spieniona woda szybko porwała dziecko...

Hadda Padda patrzy w górę.

ZIELARKA - Sprawa oczywiście trafiła do sądu. Kobieta utrzymywała, że to był nieszczęśliwy wypadek, że dziecko zostawiła, owszem, na brzegu, ale na wysokim klifie, bo sama musiała zejść na dół, chcąc nazbierać trochę czerwonych alg. Wszystkie z nas poproszono na świadków i musiałyśmy wskazać miejsce, w którym ta kobieta pozostawiła dziecko. Naturalnie wszystkie byłyśmy zgodne i wskazywałyśmy ten sam punkt, tę samą przybrzeżną skałę, a tylko ona pokazywała wysoko na klif. Kiedy, przysięgając, uniosła zwyczajowo trzy palce, morze uderzyło falą we wskazywaną przez nas skałę, uderzyło i wystrzeliło ponad nią trzema spienionymi kolumnami, co się jawiły niczym palce przysięgającego. Sam ocean pod przysięgą zeznał przeciwko niej.

HADDA PADDA - (Wstrząsa nią dreszcz i jeszcze bardziej otula się szalem.) Dziwny tu chłód. 

ZIELARKA - Słońce coraz niżej. Na mnie pora. (Worek się przewraca i wypada zeń trochę roślin.)

HADDA PADDA - Z worka wypadł mniszek. Podaruj mniszkowi życie.

ZIELARKA - Nie mogę darować mniszkowi życia. Być może jutro przyjdzie do mnie jakaś matka razem z córeczką. - Czy oswobodzisz dziewczynkę od kurzajek? - zapyta. - Bo przecież ma takie ładne ręce...

HADDA PADDA - (Bierze w dłoń mniszka.) Daruj mu życie. Widzisz, jak wyciąga do zapadającego słońca tysiące swych delikatnych paluszków? Jeśli na powrót go zasadzisz, zwinie cicho na noc swój kwiat, czyniąc to z radością.

ZIELARKA - Ty jesteś cicha i się nie uśmiechasz. To z radości?

HADDA PADDA - Nie pytaj mnie o to.

ZIELARKA - Uśmiechnij się, a ja zwrócę życie mniszkowi.

HADDA PADDA - Uśmiecham się, no i?

ZIELARKA - (Wsadza rękę do worka.) Opowiedz mi o swojej radości, młoda kobieto. Za każdym razem, gdy udzielisz mi odpowiedzi, podaruję którejś roślince życie. Wszystko wyznaj, nawet najdrobniejsze odczucia. Cokolwiek.

HADDA PADDA - Włosy, gdy je głaszcze i dotykają moich policzków.

ZIELARKA - (Wyjmuje roślinę z worka.) Właśnie ocaliłaś życie krwawnikowi. Powiedz więcej o przyjemnościach. Co sprawia, że masz takie ładne dłonie?

HADDA PADDA - To szczęście. Kiedy odgarniam jego włosy z czoła, najpiękniejszego.

ZIELARKA - (Wyjmuje następną roślinę.) Oto życie dla lepnicy. Co rzuciło cień smutku na twoje oczy?

HADDA PADDA - Teraz nie pytasz mnie o radość. Więc nie odpowiem.

ZIELARKA - (Pokazuje kolejny okaz, tym razem uroczy kwiatek, który pieści  w dłoniach.) Czemuż to fiołek ma umrzeć?

HADDA PADDA - Nie pytaj mnie, czemu ma umrzeć... Chcę być sama.

ZIELARKA - (Wstaje, przerzuca przez ramię worek, zabiera nóż i kwiatki.) Niech cię Bóg błogosławi, młoda kobieto! Niech Pan będzie z tobą, Haddo Paddo. (Znika po lewej stronie.)

Słońce chowa się za górami i pogłębiają się cienie zmierzchu. Hadda Padda siedzi zapatrzona w dal. Nagle zaskakują ją zbliżające się głosy, więc zrywa się i kryje pośród krzewów. Krajowi i zagraniczni turyści wyłaniają się zza skały; idą parami, głośno rozmawiając; rozpoznać można języki: niemiecki i francuski. Za nimi idzie młoda kobieta. Przystaje, czekając, aż reszta się oddali, a gdy to następuje, zaczyna nawoływać: - Hadda Padda!... Hrafnhildur! (Osłania dłonią oczy.) - Tam są! (Idzie na prawo.) A zza skały wychodzą teraz Ingolfur oraz Kristrun.

INGOLFUR - (Zatrzymuje się.) Patrz, tam dzieciaki zbierają jagody... Widzisz gdzieś tam Hrafnhildur?

KRISTRUN - Nie, widzę natomiast Helgę idącą w ich kierunku.

INGOLFUR - Ciekawe czy Hrafnhildur też tam jest, w tej rozpadlinie.

KRISTRUN - Zapewne.

INGOLFUR - Nie będziemy więc szli tamtędy. Odpocznijmy trochę. (Siada.)

KRISTRUN - Zachowujesz się tak, jakby Hrafnhildur wciąż była twoją wybranką.

INGOLFUR - O co ci chodzi?

KRISTRUN - Oczekiwałam od ciebie większej uwagi. A tu wręcz przeciwnie. Czasem naprawdę jesteś dla mnie surowy, wszystko po to, by Hrafnhildur oszczędzić wszelkich możliwych przykrości.

INGOLFUR - Pamiętasz dzień później? Gdzie tylko się pojawiła, próbowała uśmiechać się do wszystkich. Była jak chory motyl. Nie narzekałaś wtedy, że byłem nazbyt wobec niej taktowny.

KRISTRUN - (Przemilcza jego uwagę.) Ty i ona - oboje macie zaręczynowe pierścionki - w oczach wszystkich jesteście parą narzeczonych. I ja muszę to znosić.

INGOLFUR - No przecież zgodziłaś się na te pierścionki, dopóki stąd nie wyjedziemy.

KRISTRUN - Tak, zgoda! Wzbudziłeś we mnie litość nad nią i to jest ta cała zgoda. A ja nie sądzę, by teraz potrzebowała litości.

INGOLFUR - Tak, osobliwe. Dziś, dziś i wczoraj aż ją roznosiło z wesołości.

KRISTRUN - (Siada.) Widzisz teraz, jak swą miłością jest dotknięta. Po tygodniu zachowuje się tak, jakby się nic nie stało.

INGOLFUR - Hrafnhildur z natury jest dumna. Nigdy by nie okazała tego, że marnie się miewa po nieszczęśliwej miłości.

KRISTRUN - Tak, z natury dumna - ona w porządku - a ja - ja jestem niczym. (W oczach łzy.)

INGOLFUR - Jesteś najcudowniejszą kobietą na świecie. (Obejmuje ją.) 

HADDA PADDA - (Wyłania się z krzaków, na ich widok zatrzymuje się, po czym podejmuje decyzję, by do nich podejść.) Nie wiedziałam, ze tu jesteście.

INGOLFUR - Właśnie wracamy znad wodospadu.

HADDA PADDA - A ja na jagodach. Pewnie mam granatowe usta... Czemu milczycie, Runa, najdroższa?

Kristrun nie odpowiada.

HADDA PADDA - (Zmienionym głosem.) Jutro wyjeżdżam.

INGOLFUR - Jutro?

KRISTRUN - Wyjeżdżasz?

HADDA PADDA - Jutro. Razem z Helgą... A my możemy rozstać się w przyjaźni. Tylko jedno mam wam do powiedzenia, zanim wyjadę.

INGOLFUR - Co?

HADDA PADDA - Możecie czuć się bezpiecznie. Nie będę cieniem na waszej słonecznej ścieżce. Już cię nie kocham, Ingolfie. (Ingolfur i Kristrun patrzą na nią zdumieni.) I nie żywię urazy... Dlatego mogę to powiedzieć.

INGOLFUR - Zawsze wiedziałem, że masz w sobie wzniosłość, ale - 

HADDA PADDA - I ty, Runo, droga moja, przecież nadal będziemy tymi przyjaznymi sobie siostrami, nieprawdaż?(Głaszcze ją po głowie.) Chcesz się przekonać, że kocham cię tak jak zawsze? (Bierze ją za rękę.) Niechże cię obejmę.

KRISTRUN - (Wybucha płaczem, pada w ramiona Haddy.) Hadda, kochana...

Hadda Padda przyciska siostrę gwałtownie do piersi.

KRISTRUN - (Ściśnięta jak w imadle odrzuca głowę w tył.) Hadda, Hadda, to boli!

HADDA PADDA - (Puszcza ją i zwraca się do Ingolfa.) A teraz chciałabym z tobą porozmawiać. Mogę?

INGOLFUR - Tak, naturalnie.

HADDA PADDA - O, tam jest Helga. Chyba mnie szuka. Runo, moja droga, mogę z Ingolfem zamienić kilka słów? A ty idź do Helgi i ruszajcie już razem w stronę domu, dobrze?

KRISTRUN - Dobrze, tak zrobię, Haddo. (Odbiega.)

HADDA PADDA - (Siada.) Myślę, iż odkryłam, że nie raduje cię zbytnio to twoje nowe szczęście. I dlatego pragnę z tobą mówić.

INGOLFUR - Już mi wszystko powiedziałaś.

HADDA PADDA - (Marszczy mimowolnie brwi.) Osobliwe, jak dumną wyobraźnia być potrafi, udając, że jest twardą rzeczywistością. Gdybym cię rzeczywiście kochała, trwałoby to nadal. Lecz nie trwa. Dopóki byłeś wolny, wierzyłam, że mam jakieś prawo do ciebie. Ale gdybyś zaangażował się w związek z inną, czy to samo mogłoby nastąpić? Zapomniałabym o tobie w tydzień.

INGOLFUR - Tak, wiem, nie musisz mi o tym mówić.

HADDA PADDA - Co wiesz?

INGOLFUR - Własnego serca się zapierasz dla dobra innych.

HADDA PADDA - Teraz to chyba zbyt wysokie mniemanie o nas obojgu. Nie jestem tak dobra, jak byś chciał, i nie tak trudno o tobie zapomnieć. Łatwiej niż możesz sobie wyobrazić. Nie uwierzysz, ale  właśnie udało mi się o tobie zapomnieć. Dołożyłam wszelkich starań, w co też ci pewnie trudno uwierzyć. Przedwczoraj zamknęłam się w swoim pokoju i wyjęłam wszystkie twoje listy, chcąc się przekonać czy wytrzymam ich ponowną lekturę. Chciałam samą siebie poddać testowi - wszak wiesz, że lubię docierać do samego sedna rzeczy. Czytałam list za listem. Takie to wielkie moce przydajemy trywialnym sprawom. Gdybym ich nie przeczytała, mogłabym nadal czuć się nieszczęśliwa, ale czytałam je z narastającym spokojem. Nie dowierzałam swoim uczuciom. Idę więc na przechadzkę do miejsc, w których ziemia powinna być spalona od rozgrzanych przyjemności, aby się zorientować, czy rozpalają one wspomnienia tak święte, że aż zdolne na powrót mnie samą rozpalić... Wszystko, wszystko gaśnie. O co chodzi, mała Haddo? Czy wszystko pozostawia cię zimną? Czy to może śmierć? I ogarnia mnie uczuciowa mieszanina radości i bólu, bo to przyszło tak niespodziewanie, tak niespodziewanie, niespodziewanie...

INGOLFUR - Co się dzieje? Hrafnhildur? Czyś chora? Jesteś taka podekscytowana. Czemu upierasz się, by mi o tym opowiadać?

HADDA PADDA - Ponieważ nie chcę, byś myślał, że dokonuję jakiegoś poświęcenia. Tak uważasz, ale to nieprawda.

INGOLFUR - Rozumiem.

HADDA PADDA - Nie, nie rozumiesz. Było jeszcze jedno miejsce, do którego bałam się pójść, bo miało dla mnie największe znaczenie. Serce zadrżało mi z trwogi. Hvannagil, tam, dobrze chyba odnaleziony punkt, tam, gdzie powierzyłeś swoje życie w moje ręce. Bałam się, że tam stracę odzyskany spokój ducha. Bo gdyby to było nie do zniesienia, cały wcześniejszy spokój jawiłby się jak zwykła iluzja. Najważniejsza szczerość wobec siebie - więc wybrałam się wieczorem...

INGOLFUR - Widzieliśmy cię idącą w góry.

HADDA PADDA - Położyłam się na skraju urwiska i patrzyłam w otchłań, z której się kiedyś wyłoniłeś. "Małe serce - recytowałam - raczże spokój zachować, kiedy tak cię dręczę". "To tu podciągnął się na linie, którą trzymałam. Tu mi pokazał, jak bardzo mnie kocha". I zamiast odczuwać ból, całym mym ciałem wstrząsnął radosny dreszcz. Tu również zwyciężyłam. Łzy wdzięczności wypełniły me oczy. Wychyliłam się za krawędź wąwozu, by te łzy radosne posłać na dno przepaści. Czy teraz widzisz, że nie składam ofiary? Opowiedz o tym wszystkim Runie, bo ona też powinna o tym wiedzieć.

INGOLFUR - (Poruszony pada jej do stóp.) Kiedy powstaniesz, całować będę miejsce naznaczone przez twe stopy.

HADDA PADDA - Wobec tego nigdy nie wstanę. Nie leż tak. Wstań, Ingolf.

INGOLFUR - Będę leżał i zapomnę. Pozwól mi choć przez moment pomarzyć o śmierci. 

HADDA PADDA - O śmierci! Ty, taki szczęśliwy!

INGOLFUR - Śmierć nie jest nieszczęściem.

HADDA PADDA - Ależ dość, usiądź znów obok. Powiem ci, czym jest śmierć. O włos byłam od niej wczoraj wieczorem.

INGOLFUR - (Zrywa się.) O czym ty mówisz?

HADDA PADDA - Kiedy leżałam tam, na krawędzi wąwozu, coś białego nagle mignęło mi przed oczami i całkiem instynktownie próbowałam to pochwycić, zanim nawet zorientowałam się, co to w istocie było. A był to sznur pereł, który, obluzowawszy się, odpadł od moich włosów. To nie do opisania, w jak trudnej sytuacji się znalazłam, bo sięgając po perły, zaczęłam się zsuwać. Prawa ręka chciała je pochwycić, lewa zaś uczepiła się murawy na skraju urwiska. Traciłam równowagę, zawieszona ledwie na kilku źdźbłach trawy. Oblewał mnie zimny pot, a serce podchodziło mi do gardła. Trawa powoli ustępowała i wbijałam palce w ziemię, starając się pomagać sobie nogami, ale te zsunęły się zaraz poza krawędź. Usiłowałam kolanami się podeprzeć. Nic to nie pomagało, nadal zjeżdżałam. Życie albo śmierć! Po prawej zobaczyłam kamień. Rozkołysałam się i rzuciłam całym ciałem na oślep w jego kierunku. Udało mi się pochwycić kamień, dość solidnie osadzony, bym z jego pomocą mogła wgramolić się z powrotem na krawędź urwiska. Leżałam w osłupieniu dłuższą chwilę, nie wiedząc do końca, czy jestem na dnie jaru, czy na jego szczycie. Nigdy nie kochałam życia bardziej niż dziś.

INGOLFUR - Straszne! Ale że idąc w góry wystroiłaś się w perły?

HADDA PADDA - Wiem, to głupie. Taka stałam się raptem melancholijna i trudno mi było z kimkolwiek rozmawiać. Uczułam nieprzezwyciężoną tęsknotę za domem. Tęskniłam za mamą, czując, jak mocno ją kocham. I wyjęłam te perły, które mi podarowała. Scheda po mamusi. Wpięłam je we włosy - i od razu poczułam się lepiej. To dlatego miałam je na sobie także następnego dnia.

INGOLFUR - I teraz leżą gdzieś na dnie wąwozu?

HADDA PADDA - Tak.

INGOLFUR - I co powiesz matce?

HADDA PADDA - Nic nie powiem, dopóki nie przekonam się, że można je jakoś stamtąd wydostać. 

INGOLFUR - Prosiłaś kogoś o pomoc?

HADDA PADDA - Myślałam poprosić Steindora, ale jakoś trudno mi to zrobić - bo jak by się nie znalazły, byłoby mu może przykro.

INGOLFUR - (Ogarnia go jakiś niejasny niepokój. Milczy przez moment, po czym, wpatrując się w Haddę, próbuje odczytać, jaki wpływ na nią wywierają jego słowa.) Cóż, jutro jedziesz. Zaraz potem zejdę do wąwozu i ich poszukam.

HADDA PADDA - Naprawdę, Ingolf? I nie powiesz Runie, że je zgubiłam? Matka nie może się dowiedzieć, że tak niedbale obchodziłam się z perłami.

INGOLFUR - Nikomu nie powiem.

HADDA PADDA - (Patrzy szeroko otwartymi oczami.) Jeszcze bardziej bym była rada, gdybyś poszukał ich jutro z samego rana, kiedy będę się szykowała do wyjazdu. Oszczędziłbyś mi niepokoju. Zabierzesz ze sobą Steindora, dobrze?

INGOLFUR - (Wstaje. Wszystkie wątpliwości opuszczają go, gdy patrzy w jej twarz i wstydzi się wszelkich niegodnych podejrzeń, jakie pojawiły się w jego duszy.) Tak, Hrafnhildur, nie musisz się martwić. Znajdziemy twoje perły. - Nie idziesz ze mną?

HADDA PADDA - Nie, poczekam na dzieci.

INGOLFUR - Zatem dobrej nocy, Hrafnhildo. (Idzie.)

HADDA PADDA - Dobranoc. (Patrzy za nim długo. Oczy jej napełniają się łzami. Pada na ziemię z łkaniem. Wkrótce słychać głosy roześmianych dzieci. Patrzy w górę. Przeciera oczy. Kładzie się i udaje, że śpi.)

Ukazują się dzieci. Oprócz jagód każde z nich niesie też bukiet kwiatów.

MAŁY SKULI - Ona śpi. (Bierze swój bukiet, a także bukiety pozostałych dzieciaków i układa je wokół jej głowy.)

Dzieci siadają i w ciszy zaczynają pałaszować uzbierane jagody.

cdn 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Jonas Lie. Eliasz i draug

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Kreml

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Breiðfjörð

Arne Garborg. Śmierć