Guðmundur Kamban. Hadda Padda (1)

 Piątego maja minęło osiemdziesiąt lat od makabrycznego zdarzenia w jednym z kopenhaskich pensjonatów. Właśnie poddali się Niemcy, trwał jednak czas porachunków i wojenne strzały nie milkły jak na zawołanie. Islandzki pisarz Guðmundur Kamban przez duński ruch oporu uznany za zdrajcę, za rzekomą kolaborację z hitlerowcami został zastrzelony przy obiedzie na oczach żony i córki. Koszmarna to była pomyłka, bo żadne z dochodzeń nigdy nie udowodniły zdrady literata... W Niemczech miał po prostu dobry rynek wydawniczy, w latach trzydziestych mieszkał w Berlinie, potem zaś, w 1943 przebywał w Królewcu, jednak nikomu tym nie zaszkodził, a tylko sobie... Przez dekady nie chciano ujawnić personaliów jego zabójcy i dopiero dziennikarskie śledztwo w 2023 roku ujawniło, że był nim Egon Alfred Højland, jeden z przywódców duńskiego ruchu oporu, późniejszy członek duńskiego parlamentu...

Guðmundur Jónsson Kamban (1888 - 1945) był swego czasu drugim dramaturgiem islandzkim po Jóhanie Sigurjónssonie. Tworzył po duńsku, wiele lat żył w Kopenhadze, będąc i dziennikarzem, i dramaturgiem, a także reżyserem. Szedł od pruderii ku wyrozumiałości. Pisarz zainteresowany problemami małżeńskimi. Szybko zawojował sceny, a także filmowi oddał pewne zasługi jako twórca obrazów "Hadda Padda" z 1924 roku czy "Uśpiony dom" z roku 1925. Interesowała go też historia, co ujawnił w czterotomowej powieści "På Skálholt" oraz w książce o odkrywczych wyprawach wikingów do Grenlandii i Ameryki "Jeg ser et stort skønt Land" (Widzę ogromny piękny kraj)...

A ja może, tak dla osobistej przyjemności, w trudnym czasie, uczczę tu pisarza Haddą Paddą z 1914 roku... Jedna z pierwszych rzeczy, ze sztuk o współczesnej tematyce islandzkiej...

GUÐMUNDUR KAMBAN

HADDA PADDA 

Sztuka prowadzi nas w krąg ludzi, z którymi od razu wypada się zapoznać, a tworzą go: Sędzia miejski Skuli oraz jego małżonka, pani Anna, a także ich dzieci: córki Hrafnhildur alias Hadda Padda i Kristrun. Nadto jest wnuczek sędziostwa, Mały Skuli. A jeszcze Rannveig - przyklejona do rodziny stara opiekunka Haddy Paddy. Do tego wojewoda z Breidabol, jego żona, pani Margaret i ich dzieci: syn Ingolfur - student prawa oraz Olof, co ma męża Steindora, prawą rękę w urzędzie wojewody. A Sigga, Doddi i Magga to dzieci Steindora i Olof. Do tego jeszcze osoba trudniąca się zielarstwem oraz grupa krajowych i zagranicznych turystów.

Współczesna Islandia. Zaś czas rozkłada się między aktami w następujących interwałach: Między aktem pierwszym a drugim to rok; między drugim a trzecim tydzień; trzecim a czwartym zaś jedna tylko noc...

AKT PIERWSZY

Wypada zajrzeć teraz do salonu Sędziego. Luksusowo jest urządzony. Drzwi w głębi oraz po prawej, przesłonięte są ciężkimi, czerwonymi kotarami. Po lewej duże okno. W rogu, między oknem a drzwiami stoi imponujący fortepian, obok niego zaś obowiązkowa palma, której liście rozpościerają się nad szlachetnym instrumentem. Są wygodne fotele, zachęcająca do odpoczynku otomana, zaś szczególną ozdobę wnętrza stanowi stojąca na cokole czarna terakotowa figura.

Hadda Padda i jej siostra siedzą w głębokich fotelach i rzucają do siebie kryształową kulą. Obok nich znajduje się stolik nakryty aksamitem, na którym wcześniej owa kula latająca teraz między kobietami leżała. Hadda Padda jest cudownie opalona.

Zjawia się Rannveig. Niesie w rękach robótkę, a pod pachą ma kłębek włóczki. Ubrana jest w tradycyjny islandzki strój. - Uwaga - woła. - Nie upuśćcie jej! - Aż gubi oczko w swej robótce, co jednak szybko naprawia. - Kto to wie, może to wasze jajo życia, dzieci!

KRISTRUN - Jajo życia?... To jakaś baśń?

RANNVEIG - A co, nie słyszałyście jej? (Bierze krzesło i przysiada się do sióstr.) Dawno temu żyły sobie dwie olbrzymki, dwie siostry. Pewnego dnia zwabiły do siebie młodego księcia. Spał u nich pod złotą kołdrą, one zaś noce spędzały pod kołdrą utkaną ze srebra. W końcu nakłoniły go, by obiecał ożenić się z jedną z nich. Chciał jednak wiedzieć - taki postawił warunek - by mu opowiedziały, jak spędziły ostatni dzień w lesie. Opowiedziały mu więc, że polowały na jelenie i na ptaki, a gdy przyszedł czas na odpoczynek, usiadły pod dębem i zabawiały się rzucaniem do siebie jajem życia. Gdyby się stłukło, obie by umarły. Następnego dnia książę udał się do lasu i tam ujrzał siostry przy zabawie pod tym samym dębem. Jajo życia latało miedzy nimi. Lśniło jak złoto. Gdy jedna z nich podrzuciła je w powietrze, cisnął w jego stronę włócznię, i strącił je na ziemię. Obie olbrzymki zaraz padły martwe.

KRISTRUN - Dość brawurowe panienki, skoro tak się obchodziły ze swoją tajemnicą.

RANNVEIG - Kroków zemsty nie słychać. Takie to było dla nich niespodziewane.

KRISTRUN - O, gdyby tak cały mój los tkwił w tej kryształowej kuli.

RANNVEIG - To co byś zrobiła, gdyby tak było?

KRISTRUN - Złożyłabym ją delikatnie w ręce ukochanego, mówiąc: - Zabierz to w bezpieczne miejsce! - A ja wtedy zamknęłabym oczy, by nie wiedzieć nic o znalezionym przezeń schowku. 

RANNVEIG - Gdyby moja siostra tu była, mogłaby wyczytać w tej kuli twoje przeznaczenie, opowiedzieć o tym, co było i co będzie. Kto wie, może cały Wszechświat znajduje w tej kuli dla siebie zwierciadło.

KRISTRUN - To twój ulubiony przesąd. (Uśmiecha się nieznacznie.) Powiedz mi, Veiga - nie masz ty jaja życia? (Odwraca się i odrzuca znienacka kulę Haddzie Paddzie.)

RANNVEIG - (wymijajaco) Miałam kiedyś jedno...

KRISTRUN - (Łapie odrzuconą kulę.) A więc już go nie masz?

RANNVEIG - Nie.

KRISTRUN - A mimo to żyjesz?

RANNVEIG - Ten, kto raz żył w szczęściu, dwa razy umiera. (Patrzy, jak siostry coraz szybciej rzucają kulą.) Uważajcie z tą kulą, ostrożnie.

KRISTRUN - Spokojnie. Książę nie nadejdzie. A nawet jeśli, sądzisz, że istotnie mamy podobne jajo, ja i Hrafnhildur?

RANNVEIG - Nie róbcie sobie ze mnie żartów. Kula może uderzyć kogoś w twarz. No, dość, wystarczy tego. Już omal nie trafiłaś Haddy. Dziwne macie upodobania... (Łapie kulę i odkłada ją na stolik okryty aksamitem.) 

KRISTRUN - Powiedz mi, Veigo, czy przypadkiem tym jajem życia nie było serce mężczyzny?

RANNVEIG - Nie będziemy o tym więcej rozmawiać.

KRISTRUN - I jak to się skończyło?

RANNVEIG - (podenerwowana) Przynajmniej ja się tym nie bawiłam. Nigdy nie igrałam z cudzymi uczuciami.

KRISTRUN - No już tak nie warcz, nie szczekaj, hau hau.

RANNVEIG - (zła) Ilu już wystrychnęłaś na dudka?

KRISTRUN - Niech pomyślę (Liczy.) Jeden, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, osiem, dziewięć, dziesięć (Zrzuca ze stopy pantofelek i dalej liczy, korzystając z palców u nogi.) jedenaście, dwanaście, trzynaście... Och, mam dziurę w pończosze. Trzynaście, droga Veigo! Nieszczęśliwa liczba! Cudownie! Tego nigdy nie porzucę.

RANNVEIG - Taka jesteś nonszalancka, Kristrun.

KRISTRUN - (Przysiada się do stolika i patrzy na kulę.) Zabawne, Veigo, bo widzę całe twoje przeznaczenie w kuli.

RANNVEIG - Zostaw kryształ w spokoju, a sam nic złego ci nie uczyni.

KRISTRUN - Niech skonam - jestem przekonana, że widzę w niej najbardziej błahe chwile w twoim życiu. Widzę cię za dnia, tu, w tym pokoju, kiedy nos zaczyna cię swędzieć, wiec wymykasz się do kuchni po niuch tabaki. Widzę. (Przerywa i patrzy w górę; Rannveig podeszła, chcąc ją uderzyć.)

KRISTRUN - (Odruchowo się uchyla.) Uważaj, bo ci z nosa leci! (Wybiega zaraz z pokoju, a Rannveig zamyka za nią drzwi i odwraca się, pocierając palcem pod nosem. Patrzy potem na palec i potrząsa głową.)

HADDA PADDA - Nie dogadujesz się z Runą, odkąd wyjechałam.

RANNVEIG - Nigdy się nie dogadywałyśmy... Nie rozumiem dzisiejszej młodzieży. To po prostu motyle. Wszyscy.

HADDA PADDA - Kiedyś mi powiedziałaś, moja droga, że w życiu każdego człowieka przychodzi godzina życzeń. Może Runa miała swoją, kiedy to zażyczyła sobie życia radości.

RANNVEIG - No to dziwna ta radość, żeby innym ludziom sprawiać przykrości. Tak wykorzystywać podarowane przez Boga piękno, któremu nikt nie potrafi się oprzeć... Jak sądzisz, czemu ten młody inżynier przestał tu przychodzić, odkąd ten wysokiego urzędnika syn wrócił z Kopenhagi - a on też wydawał się takim słodkim chłopcem. Nie pierwszy raz ni drugi zmieniła zdanie.

HADDA PADDA - Kiedy przyjdzie prawdziwie głęboka miłość, nie zmieni zdania.

RANNVEIG - Nie ma sensu jej bronić. Bałamuci ich wszystkich.

HADDA PADDA - Ale mnie mówisz, że otoczysz mnie większym szacunkiem, jeśli nie zdecyduję się na zamążpójście.

RANNVEIG - Jak możesz tak mówić? Moja miła Haddo! Ja tylko powiadam, że małżeństwo nie zawsze niesie ze sobą szczęście.

HADDA PADDA - Wiem. Powiedziałaś to, by mnie pocieszyć, bo mam przecież już dwadzieścia sześć lat. Runa ma dziewiętnaście, jest ładniejsza od większości dziewcząt i takie dzikie z niej diablątko, ciągle otoczone wianuszkiem młodych wielbicieli. I bawią się jej próżnością, co czyni ją okrutną. (Wstaje.) 

RANNVEIG - W jej wieku byłaś ładniejsza i nadal zresztą jesteś, ale nie byłaś taka jak ona. Ona to zupełnie inny charakter.

KRISTRUN - (Zjawia się w tylnych drzwiach.) Książę jednak nadchodzi! (Rannveig zbiera robótkę i upuszcza włóczkę. Kristrun rzuca się po nią niczym zwinny kot.) Teraz zatańczę z tobą, Veigo kochana. (Wiruje wokół starej i oplata ją całą włóczką. Słychać kroki. Zaplątana we włóczkę Rannveig wymyka się z pokoju, a Kristrun za nią podąża.)

Wchodzi Ingolfur. Podobnie jak Hadda ma wspaniałą opaleniznę.

HADDA PADDA - Jak się masz? Obiecałeś, mój drogi, być wcześniej. (Całuje go.)

INGOLFUR - A która godzina? (Zamierza spojrzeć na zegarek.)

HADDA PADDA - (Łapie go za rękę.) Nie mam pojęcia. Ale czuję wyraźnie, jak umyka ten moment, w którym właśnie powinieneś być.

Ingolfur odwzajemnia pocałunek.

HADDA PADDA - Kiedy tak siedziałam w fotelu, czekając na ciebie, zamknęłam oczy, i wiesz, co zobaczyłam?

INGOLFUR - No skąd?

HADDA PADDA - (Wskazuje na kryształową kulę.) Poprzez rzęsy patrzyłam na szklaną kulę.

INGOLFUR - (Uśmiecha się.) Zatem nie zamknęłaś oczu.

HADDA PADDA - W istocie. Oszukiwałam. (Śmieją się.) Wtedy zaczęłam rzucać nią w kierunku Runy. Wiesz czemu?

INGOLFUR - Nie - ?

HADDA PADDA - Żeby przywołać stare wspomnienia. Pamiętasz, to była twoja ostatnia zima w Szkole Łacińskiej. Pewnego dnia przyszedłeś, a my dwie, same, siedziałyśmy w tym pokoju, i wtedy, ujrzawszy kulę, rzuciłeś ją w moim kierunku, wołając: PRAGNIENIE! - Złapałam ją i powiedziałam: KAMIENIE! Kontynuowaliśmy zabawę, aż krzyknąłeś: HADDA! Niepomna podstępu dałam odzew: PADDA! Wtedy się roześmiałeś. Od tamtej chwili to do mnie przylgnęło. Ty to podłapałeś, zaraz potem cała reszta.

INGOLFUR - Tak.

HADDA PADDA - Każdy mnie teraz tak nazywa, z wyjątkiem mej starej niańki. 

RANNVEIG - (ukryta za kotarą, by podsłuchiwać) Nie chcę słyszeć tego imienia. Fuj! Padda! Przecież to znaczy robak!  (Znika.)

HADDA PADDA - (Skrada się do drzwi i zerka za kotarę, którą zaraz opuszcza.) Potem zapytałam, jakiego prezentu mogę się spodziewać z okazji tych osobliwych chrzcin. A ty dałeś mi swój pierwszy pocałunek.

INGOLFUR - (Siada na otomanie i przyciąga do siebie Haddę, którą sadza sobie na kolanach.) Hadda Padda! Nie wiesz nawet, jak kocham to imię. Okrywałem cię nim jak jakimś fantastycznym płaszczem. Po tym jak opuściłaś ostatniej wiosny Kopenhagę, tylko siedziałem całymi dniami i czytałem, aż w końcu morzył mnie sen, więc szedłem do łóżka, usta zamykając dopiero po wymówieniu twojego imienia, a oczy po spojrzeniu na twą podobiznę.

HADDA PADDA - Stale musisz mnie tak nazywać. Za każdym razem, gdy to mówisz, przywołujesz radość pierwszego pocałunku.

INGOLFUR - Wtedy naprawdę się we mnie kochałaś?

HADDA PADDA - A to nie wiesz? A więc z sukcesem to ukryłam?

INGOLFUR - A czemuś to skrywała? Haddo? Czemu? Ja prawie uwierzyłem, że żywisz do mnie urazę. Zdawałaś się każdego dnia coraz bardziej dystansować. 

HADDA PADDA - I nawet to mnie nie zdradziło?

INGOLFUR - Czemu to skrywałaś, Haddo?

Na zewnątrz słychać jakieś kroki.

HADDA PADDA - (Pospiesznie całuje Ingolfa, wstaje, po czym siada u jego boku i bierze go za rękę.) Nie pojmujesz, bałam się tych ostateczności, wolałam oddalać od siebie pewność. Im mocniej rosła moja miłość, tym staranniej ją chowałam. Nie chciałam wystawiać jej na ryzyko, tego całego dziecinnego marzenia, tej niepewności, na rzecz tej ukrytej odpowiedzi. Ilekroć rozmawialiśmy, spoglądałeś na mnie, co mnie zawsze zaskakiwało. Myślałam, że pojmujesz, a ja szybko odwracałam oczy, zanim mogłam odczytać potwierdzenie z twoich spojrzeń. 

INGOLFUR - Ty, taka szczera kobieta, mogła tak pielęgnować owo mocne kochanie, zdając się taka zimna.

HADDA PADDA - Nadałam miłości nazbyt wielką wartość. Trochę było w tej rezerwie dumy. Tylko pomyśl, mieszkałeś z nami przez cały czas szkoły, a latem ja i siostra mieszkałyśmy u ciebie. Dorastaliśmy, ty, taki przystojny i męski, pan wszelkiej przyjemności; i zawsze dbałeś o to, by nie więcej poświęcać mi uwagi niż innym dziewczętom, szczególnie na przyjęciach. To dlatego postanowiłam się wycofać. Miałam osiemnaście lat, ty dwadzieścia, ukończyłeś szkołę i pojechałeś za granicę. A biedna, dumna, mała Hadda Padda została sama.

INGOLFUR - Biedna, dumna, mała Hadda Padda. (Śmieją się.)

HADDA PADDA - Kiedy wróciłeś następnej wiosny, przyszedł czas na Kristrun, by zabawić na wsi. I od tamtej pory nie byłeś w domu w ciągu lata.

INGOLFUR - A kiedy ty pojechałaś do Kopenhagi w zimie, to tak się poukładało, że był to jedyny rok, kiedy całą zimę spędziłem w domu.

HADDA PADDA - Myślałam sobie, że tak chciało przeznaczenie, by nas rozdzielić. A ja cię mimo to jeszcze bardziej kochałam i nie traciłam nadziei. Nawet wtedy,  gdy w zeszłym roku napisałeś, iż postanawiasz na stałe zamieszkać za granicą. Przyszła ta wiadomość do mnie w najkrótszym dniu w roku. Pamiętam jak zmierzch szybko przeradzał się w noc, aż tylko czerń poprzetykana krwistoczerwonymi plamami zalała moje oczy. Wtedy postanowiłam wyjechać.

INGOLFUR - Jesień.

HADDA PADDA - Późna, nie przed grudniem... Spotkanie w Towarzystwie Islandzkim - siedzieliśmy sami w najdalszym pokoiku.Wtedy to swój los złożyłam w twoich rękach.

INGOLFUR - Podałaś mi dłoń. 

HADDA PADDA - A z nią całe moje życie. Wszystkie moje siły poprzez dłoń złożyłam w twojej. Nic prócz mej ręki nie żyło. Gdybyś ją odrzucił, leżałabym martwa.

INGOLFUR - Jakże po cichutku szczęście potrafi się zakradać. Siedzieliśmy samotnie w pokoju, z dala od tanecznego zgiełku.Wtedy przyszło. Skradało się, a jego kroki wyczuwałem w drżeniu twojego oddechu. A potem poczułem je w swej dłoni.

HADDA PADDA - A trwałeś tak nieruchomo, tak że każda sekunda ciężką była walką o moje życie.Kiedy trzymałam twoją dłoń, obawiałam się najdrobniejszego poruszenia. A wreszcie zamknąłeś swoją dłoń wokół mojego nadgarstka i przyciągnąłeś mnie do siebie. (Pochyla się w jego kierunku.) 

INGOLFUR - Wiesz, co najbardziej mnie do ciebie przyciągnęło?

HADDA PADDA - Nie znasz samego siebie.

INGOLFUR - Dlaczego?

HADDA PADDA - Bo mnie kochasz.

INGOLFUR - Myślę, że teraz już wiem.

HADDA PADDA - Tak, więc co to takiego?

INGOLFUR - To, co tak długo nas rozdzielało.

HADDA PADDA - I co to jest?

INGOLFUR - Twoja powściągliwość. Ta twoja wyczekująca postawa, którą nazwałaś dumą. Znałem inne kobiety. Zjawiały się, niechętne jednak, by wpierw wysłuchać mego serca... Ty zaś inaczej...

HADDA PADDA - Obserwowałam twoje oczy. Widziałam w nich blask, który rozpalał się im dłużej na mnie patrzyłeś.

INGOLFUR - Ludzkie serce podobne jest do gór: nie dają echa, gdy za bardzo się do nich zbliżysz. 

HADDA PADDA - (Opada na kolana Ingolfa, tak że ten siedzi, pochylając się nad nią.) Pozwól mi bez końca się tobie przyglądać. Jakie masz długie rzęsy! Za każdym razem, jak mrugasz, mam wrażenie, ze obsypują mnie jakieś niewidzialne płatki.

INGOLFUR - (Zamyka jej dłonie w swoich.) Teraz nie masz rąk... Mam ci je zwrócić? (Zwalnia uścisk, jednak ciągle patrzy na jej rękę spoczywającą w jego dłoni.) Twoje paznokcie mają odcień oblanego słońcem lodu.

HADDA PADDA - (Cofa dłoń i wstaje.) Tak myślę...

INGOLFUR - O czym tak myślisz?

HADDA PADDA - (Robi kilka kroków i zatrzymuje się za Ingolfem.) Leżałam trochę w ogrodzie, dzisiaj. Oczy mi się kleiły. Przyśniło mi się, że stoję na zewnątrz katedry. Wewnątrz niej panował mrok, a wzdłuż posadzki między ławkami po obu stronach ciągnęły się rzędy niezapalonych świec. Pamiętam białe, delikatne knoty oczekujące światła. I wtedy podmuch wiatru wtargnął do wnętrza kościoła, zapalając przy okazji wszystkie świece.

Ingolfur milczy.

HADDA PADDA - Co myślisz o takim śnie? Co może oznaczać?  Osobiście myślę, że to szczęście.

INGOLFUR - Nie powinnaś psuć piękna snów interpretacjami.

HADDA PADDA - Szczęście przychodzi do nas jak piękny sen, tak że nawet nie ośmielamy się niczego wyjaśniać.

INGOLFUR - Obiecałaś mi zaufanie, tak silne jak silna jest twoja miłość.

HADDA PADDA - Widzę przyszłość odbijającą się w lustrze tych dni przeżytych już razem. 

INGOLFUR - Kocham cię, Haddo Paddo.

HADDA PADDA - Twoje słowa są jak światło, twój dotyk to ciepło. Daj mi to i to, Ingolfie. Pocałuj mnie.

Ingolf spełnia jej życzenie.

HADDA PADDA - I miałabym ci nie ufać? Czy nie święta godzina zespoliła nasze serca? I czy ty nie złożyłeś swego życia w moich rękach? Pamiętasz ostatnie lato, gdy cię odwiedziłam, jak opuszczałeś mnie na linie w czeluść wąwozu? Nieczęsto przeżywa się takie chwile. Aż się całkiem lekkomyślna stałam. Kiedy wdrapałam się z powrotem, powiedziałam, byś teraz ty zszedł na dół, przy mojej asekuracji.

INGOLFUR - Nie chciałem uwierzyć, że jesteś taka silna.

HADDA PADDA - Gdyby ci brakło odwagi, nie jestem pewna czy mogłabym cię kochać jak do tamtego czasu. Nigdy tego nie zapomnę. Wynurzyłeś się ponad krawędź wąwozu ozdobiony koroną z arcydzięgla na głowie. Jak jakiś bóg morza zielono przyozdobiony.

INGOLFUR - Trudno mi znieść myśl, że będę musiał cię wkrótce opuścić.

Hadda Padda uśmiecha się.

INGOLFUR - Uśmiechasz się?

HADDA PADDA - Myślę o czymś. Powiedzieć ci? 

MAŁY SKULI - (Wpada do pokoju z prawej strony.) Hadda Padda! Widziałaś? Ah, Ingolfur, tu jesteś? (Podbiega do niego i łapie za ręce.) Czemu tak szybko znikłeś?

INGOLFUR - Bo chciałem jechać do Kopenhagi.

HADDA PADDA - Skuli, najmilszy, będziesz dobrym chłopcem i zrobisz mi okręt?

MAŁY SKULI - O nie, nie teraz.

HADDA PADDA - Ostatnio wyciąłeś taki piękny okręt. Doskonały statek, ze wspaniałymi , dużymi masztami. Jesteś taki kochany.

INGOLFUR - Wtedy będziesz mógł pojechać z nami na wieś na całe lato. 

HADDA PADDA - I dosiadać konia samego wojewody.

MAŁY SKULI - I też mi podaruje baranka?

INGOLFUR - Tak, przyjacielu, mój tato podaruje ci baranka. A ja ci dam drugiego. Takiego z zakręconymi rogami.

MAŁY SKULI - A on bodzie?

INGOLFUR - Skądże znowu! Natomiast lubi jeść chleb z ręki.

MAŁY SKULI - To mu odpiłuję rogi i będą dla Siggi - ona ma dużo rogów i bawi się nimi w owce. (Śmiech.)

INGOLFUR - Więc zrobisz teraz ten statek?

MAŁY SKULI - Czy to ty dostajesz wszystkie statki Haddy Paddy?

INGOLFUR - Ośmielę się oznajmić, że większość z nich... A co sprawia, że tak myślisz?

MAŁY SKULI - Bo zawsze, kiedy jest z tobą, chce, żebym robił statki.

Ingolfur i Hadda patrzą na siebie i wybuchają śmiechem.

INGOLFUR - Wie, że bardzo lubię statki.

MAŁY SKULI - Wobec tego często ci je będę robił. (Wybiega, zaś Ingolfur i Hadda nadal się śmieją.)

INGOLFUR - O czym to chciałaś mi powiedzieć?

HADDA PADDA - Coś takiego...

INGOLFUR - Co?

HADDA PADDA - Coś... 

INGOLFUR - Drażnisz się ze mną?

Zjawia się Rannveig z robótką, siada.

RANNVEIG - Co za uroczy dzień, nieprawdaż?

HADDA PADDA - Veigo droga, obiecałaś mi zacerować te liliowe pończochy. Nie mam żadnych na jutro.

RANNVEIG - A co z żółtymi?

HADDA PADDA - Och, pewnie Runa je zabrała. Szukałam, lecz nie mogłam ich nigdzie znaleźć.

RANNVEIG - (Wstaje.) No cóż, przecież nie dopuszczę do tego, żebyś chodziła boso. (Wychodzi.)

INGOLFUR - Jaka z ciebie sprytna Padda! No, powiedz teraz.

HADDA PADDA - Najpierw mnie pocałuj. (Ingolfur całuje.) Sądzisz, że będziesz bardzo za mną tęsknić, gdy wyjedziesz?

INGOLFUR - Jak możesz pytać o takie rzeczy.

RANNVEIG - (Wchodzi z pończochami.) Tego mogłam się spodziewać. Miałam rację. (Patrzy jak tamci się obejmują.) Mogłam sobie darować to poszukiwanie pończoch. (Odwraca się i wychodzi.)

HADDA PADDA - Ingolf.

INGOLFUR - Tak?

HADDA PADDA - Teraz posłuchaj.

Tylnymi drzwiami wchodzi Sędzia. Ingolfur patrzy niecierpliwie na zegarek i kieruje się w stronę drzwi po prawej.

SĘDZIA - Wychodzisz, Ingolfie?

INGOLFUR - Idę do siebie na górę. Muszę odpisać na list. (Wychodzi.)

SĘDZIA - No, moja droga, jutro wielki dzień.

HADDA PADDA - Jakiś ty dobry, sprawiając, że podzielam twoją radość.

SĘDZIA - (Bierze ją pod rękę i sadza obok siebie.) Szczęśliwe dziecko! Aż trudno uwierzyć, że jesteś taka dorosła. Tak mi się zdaje, jakbym to sobie dopiero teraz po raz pierwszy uświadamiał. Ale chciałbym cię jeszcze na rok zatrzymać.

HADDA PADDA - Ojcze!

SĘDZIA - No, co takiego, moja droga.

HADDA PADDA - Ojcze!...

SĘDZIA - O co chodzi?

HADDA PADDA - Jest coś, o co chciałabym cię zapytać.

SĘDZIA - Mianowicie.

HADDA PADDA - Chciałabym... (Raptownie przerywa.)

Przez tylne drzwi wchodzi pani Anna.

SĘDZIA - O co chciałaś spytać? (Uśmiecha się do żony.) Mama nie powinna tego słuchać?

HADDA PADDA - Przeciwnie, oboje was chciałabym o coś spytać.

SĘDZIA - Zamieniamy się w słuch.

HADDA PADDA - Chodzi o wielką przysługę i nie możecie mi odmówić.

SĘDZIA - Czyli?

PANI ANNA - Co to takiego? (Bierze z koszyczka robótkę i kontynuuje przerwaną wcześniej pracę.) 

HADDA PADDA - Chcę, żebyście pozwolili mi pojechać do Kopenhagi. Chcę tam pojechać z Ingolfem.

SĘDZIA - Teraz?

HADDA PADDA - Tak, teraz, we wtorek.

SĘDZIA - Chyba nie mówisz poważnie, Hrafnhildur. Przecież wiesz, że Kristrun za miesiąc wybiera się do Anglii, twój brat już do niej pisał. Ona jeszcze nigdy nie była za granicą, ty natomiast byłaś, i to dwa razy.

HADDA PADDA - Nie chcę, żeby porzucała swoje plany.

PANI ANNA - Chcesz, żebym została bez was obu?

HADDA PADDA - Czy to dla ciebie zbyt duża niedogodność, mamo?

PANI ANNA - Niedogodność? Ależ to niemożliwe. Przy tylu przyjęciach muszę mieć w domu jedną z was.

SĘDZIA - Tak, tak, byłoby trudno matce poradzić sobie ze wszystkim bez pomocy którejś z was. A skoro Kristrun wyjeżdża,

PANI ANNA - Doprawdy nie spodziewałam się. Uważałam, że będzie w dobrym guście, jeśli zaręczyny zostaną ogłoszone jurto, zanim Ingolfur wyjedzie, a ty zostaniesz przez kolejny rok w domu, póki Ingolfur nie zda wszystkich egzaminów i powróci tutaj.

HADDA PADDA -  Byłoby to w dobrym guście, gdybym mogła to tylko znieść.

PANI ANNA - Powinnaś także pamiętać, że będziesz mu tylko przeszkadzać w studiach, jeśli zostaniesz tam z nim przez zimę... Akurat wtedy, kiedy szczególnie powinien się skupiać na nauce.

HADDA PADDA - Ależ ja pragnę, by było mu lżej. Tylko tego chcę.

PANI ANNA - Nie mogę się bez ciebie obejść, Haddo.

SĘDZIA - (Klepie żonę po policzku.) A gdyby nasza droga, mała Hadda Padda zachorowała, musielibyśmy mieć w domu jeszcze jedną dziewczynę. Wtedy, gdyby musiała wyjechać na kurację, czekalibyśmy, aż wróci wzmocniona i zdrowa. No bo przecież chyba byśmy pozwolili jej wyjechać?

HADDA PADDA - (Rzuca się ojcu na szyję.) Byłam pewna, ojcze, że ty...

PANI ANNA - To byłoby co innego.

SĘDZIA - Wtedy byś zrozumiała, że mogłabyś się bez niej obejść.

PANI ANNA -  Ale chyba nie sądzisz, że ktokolwiek mógłby zająć jej miejsce.

HADDA PADDA -  Mamo, tak dużo myślisz o Heldze. Rozmawiałam z nią i jest gotowa ci pomóc.

SĘDZIA - A widzisz! Czy możesz wyobrazić sobie kogoś lepszego?

PANI ANNA - Lecz to nie tylko to. Co innego, gdyby byli małżeństwem. Taki wyjazd byłby wtedy jak najbardziej właściwy.

Hadda Padda patrzy z gniewem na matkę, ale się nie odzywa.

SĘDZIA - (Zauważa to. Podchodzi do żony i obejmuje ją ramieniem.) Nie postarzeliśmy się tak bardzo, jak uważasz? (serdecznie) A może nie przystoi, by stary sędzia kochał się w swej posiwiałej żonie, tak jak wtedy, gdy ją prosił o rękę. Ale ja nic na to nie poradzę, dlatego ciągle rozumiem miłość młodych ludzi. (do Haddy) Proś jeszcze raz matkę o zgodę na wyjazd. Może się łaskawa okaże, wiedząc, że moje pozwolenie już masz.

PANI ANNA - No tak, tak, już widzę, ku czemu to zmierza. Bo i kiedyś to widział mnie stojącą w opozycji do ciebie. 

HADDA PADDA - Tato jest taki dobry dla mnie. (Całuje go.) 

SĘDZIA - (szeptem do Haddy) A teraz pocałuj też matkę.

HADDA PADDA -  Kochana mamo! Będę po powrocie dwa razy większą radością dla ciebie. (Całuje ją.)

MAŁY SKULI - (Wchodzi.) Hadda Padda, a jaki chcesz mieć ten okręt, z dwoma masztami czy z trzema?

HADDA PADDA - Musimy się zastanowić, mój chłopcze. (Wychodzą razem.)

SĘDZIA - Jutro - to będzie szczęśliwy dzień. Wreszcie spełni się moje życzenie i mego starego przyjaciela, by nasze dzieci należały do siebie. Nigdy nie przypuszczałem, że to się spełni, kiedy Hrafnhildur bawiła za granicą zeszłego roku.

PANI ANNA - A teraz ma z nim znów pojechać. Ma wiele do zawdzięczenia ojcu.

SĘDZIA -  Myślę, że wystarczająco długo trwali w separacji. Rozmawiałem ostatnio z Helgą - to jej dobra przyjaciółka. Wiesz, była w Kopenhadze, kiedy i Hadda tam przebywała. Powiedziała, że Ingolfur całkiem zaniedbał studia i dopiero Hadda przekonała go, by się na powrót wziął za naukę... Od Bożego Narodzenia zeszłego roku uczył się od rana do nocy - a teraz pozdaje egzaminy, i zacznie tu prawniczą praktykę. A jesienią przyszłego roku najprawdopodobniej się pobiorą.

PANI ANNA - (Tylko kiwa głową.) Powinien być dobry dla Hrafnhildy - ona to więcej niż jakaś tam sympatia. Zauważyłeś, że ona upodabnia się do niego?

SĘDZIA - A jednak chyba się starzejemy. Wzrok nas zawodzi.

PANI ANNA - Na pewno nie mój. Posłuchaj. Powinieneś był ją widzieć z kwiatami tego lata, kiedy była w domu. Podlewała je i gadała do nich, jakby mogły ją zrozumieć. Jakby na każdy zapach odpowiadała uśmiechem. Jakże one porozkwitały od tych jej czułości, doprawdy.

SĘDZIA - A ja coś innego dostrzegłem. Gdy wchodzi do pokoju, to jakby w ogóle wszystko wokół piękniało. Piękno i spokój. Gdybym sobie zawiązał oczy, mógłbym przepuścić przez ten pokój cały Reykjavik na podeszwach z aksamitu, a i tak bym poznał, że właśnie oto weszła ona, wnosząc ten zadziwiający spokój, który stale jej towarzyszy.

PANI ANNA - Ta przesadzona miłość... mnie po prostu martwi. To dlatego tak się ociągałam ze swym pozwoleniem na ten wyjazd.

SĘDZIA - Martwisz się tyloma rzeczami. Czemu ten Ingolf jeszcze nie wraca? (Całuje żonę w policzek.) Porozmawiam z nim. (Wychodzi.)

RANNVEIG - (Wchodzi.) Służba chce wiedzieć, dla ilu osób nakrywać do obiadu.

PANI ANNA - (Odkłada na bok robótkę.) A tak, już, już idę. (Wychodzi.)

RANNVEIG - (Idzie powoli przez pokój i przystaje przy terakotowej figurze.) Kiedy o czymś śnisz, a nie chcesz, by się to spełniło, powinieneś o tym komuś opowiedzieć... Lepiej do kamienia niż słać słowa w próżnię. (Składa ręce i podchodzi bliżej do posągu i szepcze mu do ucha.) Śnił mi się pałac diamentowy. Chodziłam wokół niego, ale nigdzie nie znalazłam drzwi. Nikt nie mógł dostać się do wnętrza. A jeśli ktoś tam był, nie mógł wydostać się na zewnątrz. Usłyszałam naraz czyjś płacz. Dochodził z wnętrza pałacu. Myślałam, że pęknie mi serce. Czy poznałam ten płacz? (Przeciera ręką oczy i długo patrzy na posąg, odchodzi, ale jeszcze na chwilę się obraca, by nań spojrzeć z oddali, wreszcie wychodzi, w drzwiach spotykając Haddę, którą głaszcze po policzku, po czym znika.) 

Hadda Padda niesie konewkę, bo zamierza podlać kwiaty na oknie.

INGOLFUR - (Skrada się.) Teraz znam sekret. Ruszasz ze mną do Kopenhagi. Hadda Padda, Hadda Padda. Kocham cię! Aż mi się chce śpiewać. (Bierze ją za ręce i śpiewa radośnie, ona zaś nuci do wtóru.) W szalonych zamieciach na mych nartach pomkniemy, razem, na przekór wichrom. Tak będzie, Żonkilku mój! W znaczonym nam miejscu będziesz na mym koniu białym gnać, aż się księżyc w chmurach pyłu skryje... Tak to będzie, Żonkilku mój! (Bierze ją na ręce. Jaskrawe słoneczne światło wlewa się naraz przez okno do pokoju.)

HADDA PADDA - (Wyciąga ręce ku słońcu.) Jakby mi skrzydła wyrosły. (Potem zarzuca mu ramiona na szyję.) I lecę oto ku memu szczęściu.

cdn 

Komentarze

  1. Straszna historia z tą śmiercią pisarza. A Egon Højland nawet nie poniósł kary, bo zmarł w roku 1998, czyli przed ujawnieniem zbrodni...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Jonas Lie. Eliasz i draug

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Kreml

Den kjøttetende hesten, czyli mięsożerny koń. Svalbardzkie historie Sundmana

Breiðfjörð