August Strindberg. Podróż szczęśliwego Piotra (1)
Coś napisać? Żeby o tym, co tu i teraz, to się nie bardzo chce... Wybieramy jakieś ohydy, by nami rządziły, z kolei fajni ludzie jakoś tak dziwnie się upierają, by przedwcześnie odchodzić albo przynajmniej nie w porę... Ręce raczej opadają... Nawet ten najbardziej elokwentny okazał się kompletnym cymbałem...
Gdzieś tam obok mija sobie lipiec. Pozwalam mu sobie przechodzić obok, bez większej uwagi. Za różnymi oknami - tymi nieruchomymi, a chwilami - trochę zbyt krótkimi chwilami - ruchomymi. W każdym razie mijamy się... A nadto pogrążam się w dawnych czasach, nie swoich oczywiście, bo na te to tak trzeba by było trochę z bólem patrzeć, a teraz jakoś ochoty na to nie ma - może w sierpniu, podtrutym już wrześniem... W tych dawnościach zaś trochę wzruszającej przybyszewszczyzny z czarownicami, trochę berlińskich wspomnień o Strindbergu - no i sam Strindberg, a to wśród mieszkańców urokliwej Hemsö, a to w Lund czy w Paryżu wśród psychotycznych rojeń, to znów w jakimś dawno, dawno temu na kościelnej wieży... Ta ostania w wigilijną noc, w sam raz na lipcowe chłody, całkiem przyjemne...
Piotr na wieży uwięziony, z troski, przez ojca, który nienawidzi świata... Coś mi to przypomina... Bo miałem mamę, co do świata przesadnej sympatii nie miała i starała się mnie z całą mocą przekonywać, że tylko ona ma rację w swych ocenach... Tyle że nie miałem poczucia siedzenia w wieży, bo dom rodzinny raczej przypominał loch, zimny loch... Życie dopiekło tak, że już bym go sam siać nie chciał. Zatruty duch może by się nadmiernie zaczął uaktywniać. Bałbym się o swe dziecko jak diabli, czym bym je z pewnością unieszczęśliwiał... Bo jednak ten świat wydaje się straszny, straszniejszy niż za tych wszystkich moich czasów... Sam bym nie chciał teraz dorastać, w tych dziwacznie już wymagających latach... Z potomkiem mógłbym też może mieszkać tylko w wieży, by patrzeć na wszystko z góry, bym się nie musiał wstydzić za swe podłe harce i za ten zepsuty świat... Lecz nauki starych nic przecież niewarte... Dokładnie jak to napisał Arne Garborg - każdy na własnej skórze powinien doświadczyć świata, by samemu nabrać mądrości i wspiąć się ewentualnie na jakąś wieżę... Wieża jednak nie tak od razu, nie na starcie, chyba że na skok... Piotrowi przydarzyła się okazja - taki zbieg okoliczności; wszystko przez to, że szczury wyżarły Tomtenowi jego świąteczną owsiankę i gomółkę masła... (Tomte to taki szwedzki Nisse, co znany jest z kolei w folklorach Danii i Norwegii, domowy skrzat, można powiedzieć - opiekuńczy duszek, który jednak, sprowokowany, potrafi też dokuczyć...)
No to się troszkę zabawię, czyniąc opowieść ze sztuki Augusta Strindberga, z lat osiemdziesiątych XIX wieku, której to duńskie wydanie mam przed oczami, co była jego wielkim sukcesem, jednym z większych w jego życiu i na ziemi ojczystej... U nas chyba nieznana akurat...
August Strindberg
"Podróż szczęśliwego Piotra"
1.
A Solis ortus cardine
Et usque terrae limitem
Christum canamus principem
Natum Maria Virgini
Niesie się z kościoła pieśń, także tam, wysoko, na kościelną wieżę, do pokoju o szeroko otwartych okiennicach, przez które widać rozgwieżdżone niebo oraz ośnieżone dachy domów i szczytowe okna, w nich zaś jasne światła... A pokój sam skromny, podzielony na dwie części dwoma słupami, za którymi skryć się może nawet rosły człowiek: stare krzesło, takiż stół, kadzielnica i obraz Matki Boskiej oświetlony zapaloną świecą. Słychać kroki. To Stary idzie po schodach, niosąc ze sobą pułapkę na szczury, wiązkę jęczmienia i miskę z owsianką, którą zaraz kładzie na podłodze: - To dla ciebie, Tomte, świąteczna owsianka. W pełni zasłużyłeś na nią w tym roku - dwa razy żeś mnie obudził, kiedym zasnął, zapominając o okiennicach i raz pociągnąłeś za dzwonek, gdy wybuchł pożar. Wesołych Świąt, skrzacie! Tak trzymać. - Po tych słowach bierze się za ustawianie pułapki na szczury: - A tu dla was, szczury, czeka świąteczne nabożeństwo, szatański pomiocie!
- Nie przeklinać w Święta! - rozlega się głos.
- O tak, wierzę, że w taką noc roić się tu może od duchów. Uhh, ziąb narasta, aż belki skrzypią jak na starej łajbie. To wasza kolacja. Wreszcie może przestaniecie przegryzać powrozy i wyżerać łój, przeklęte szkodniki!
- Nie przeklinać w Święta!
- Znowu one, straszydła! Tak, tak, Wigilia. - Sprawdza jeszcze czy wszystko w porządku z pułapką na szczury. - A teraz jeszcze to. Kolej na te wszystkie ptaszki. Muszą mieć ziarno, żeby potem miały czym paskudzić po dachu. Takie to życie! Ale Kościół płaci, więc nie moja sprawa. Ale gdybym o jakie dwa szylingi do pensji poprosił - to ich nie stać. Mało mają. No i cóż by z tego było widać. A tu wystawiaj wiązki zboża na żerdzi - to to przynajmniej widoczne - taka to hojność doroczna! A hojność to cnota! Jakbyśmy się tak mieli dzielić wszyscy, ja powinienem dostać z powrotem owsiankę, którą dostał Tomte. - Potrząsa wiązką zboża i zbiera potem rozsypane ziarno do miski.
- Kradnie w Święta! Kradnie w Święta!
- Tak, a teraz nadzieję to na żerdź i wystawię. Będzie to dobry znak. Pokaże, że nie ma się czego spodziewać w środku. - Wywiesza za oknem wiązkę, po czym wygraża pięścią miastu w dole. - O, ty stara ludzka dziuro, tam na dole! Pluję na ciebie! - woła i spełnia groźbę, a potem schodzi na podłogę i patrzy na płonącą przed wizerunkiem Matki Boskiej świecę. - To pewnie ten chłopak! A to nie czas, by niepotrzebnie palić świece. - Gasi ją i chowa do kieszeni.
- Uuuuuuu, huhuuuuuu! - Zdaje się, że Najświętsza Panienka trzykrotnie poruszyła głową, a potem promień jasnego światła z niej wystrzelił
Stary aż się skulił: - Cóż to, piekło ma się tej nocy rozpętać?
- Niebo! - woła Głos.
- Piotrze, Piotrze! Gdzieś ty się podział? Moje oczy! Zapal świece! Synu mój, synu!
- Mój Synu! - płynie od wizerunku Panienki.
Stary po omacku idzie do schodów. - Moje oczy! Męki piekielne! - Dopada schodów i znika.
Zaraz zjawiają się szczury: Nulle i Nilla. Idą jeden za drugim. Żałobne wstążki mają na ogonach.
- Pachnie pieczonym prosiakiem - mówi Nulle.
- O, doprawdy, uważaj, Nulle! Widzę tam pułapkę - mówi Nilla i przysiada na tylnych łapkach. - To w tej samej straciliśmy nasze maleństwa, och, och, och!
- Żebyśmy tylko mogli zrobić coś na złość temu staruchowi, to bym się ucieszył. Nie widzisz niczego, co by miało dlań jakąś wartość?
- Może poprzegryzamy liny i dzwony spadną mu na głowę.
- Nillo, mnie tylko jeden ząb został w pyszczku.
- A ja mam dwa - a gdzie wola, tam i powodzenie. Czy tu już serca dla naszych dzieci nie masz?
- No już! Nie będziemy się kłócić w Wigilię.
- Ale. Cichutko. Co my tu mamy? - Nilla węszy uważnie.
- To owsianka - zauważa Nulle.
- Staruch ją zostawił.
- Tomtenowi podarował. Boi się go!
- Już wiem! Zjemy tę owsiankę.
- Tomte będzie się musiał obejść smakiem. To go mocno zezłości...
- Może napsocić wiele - mówi uradowana Nilla.
Szczury ochoczo przystępują do posiłku. - O, Nillo, nie rozpychaj się tak, zróbże mi trochę miejsca!
- Cicho! Zaskrzypiały schody - odzywa się Nilla.
- Już widać dno miski. Jest i grudka masła.
- Tak, to już dojedz za mnie.
- Ach - a teraz wycieramy pyszczki i chodu! - Znikają tak szybko, jak się pojawiły.
Po linie od dzwonu zjeżdża Tomte. Chodzi wkoło pokoju i rozgląda się. - A gdzie moja świąteczna owsianka? Przecież zapach jej już z daleka czułem. Myślałem, jak będzie mi smakować w tak mroźną noc. Z nadzieją, że znajdę i sporą gomółkę masła, bo przecież byłem dlań dobry przez cały rok. - Rozluźnia pasek u spodni. - Szykuj się, mój brzuszku. Pozwolę sobie chyba na dwie dziurki w pasku, tyle miejsca chyba wystarczy. - Wtem dostrzega miskę. - A to co? Jakże to tak? Pusta miska? Cóż to się podziało z tym nienawistnikiem starym? Jeszcze go skąpstwo ogarnęło i arogancja? Tak sobie ze mnie zakpić? Jeszcze pachnie owsianką... I było tu masło! No cóż, staruszku. Choć mi cię żal, to jednak kara ominąć cię nie może. Bo Tomte po to jest, by nagradzać, ale także po to, by karać. Muszę usiąść i na spokojnie pomyśleć o jakimś stosownym świątecznym prezencie. - Siada na krześle. - Zastanówmy się. Starzec zamyka się tutaj ze swoim synem, którego chce chronić przed złymi ludźmi i podłością świata. Staruszek dobrze obejrzał sobie ów świat i szczerze go znienawidził, młody zaś nigdy nie wyszedł poza progi tego kościoła i patrzy na świat tylko z tej tu oto wieży. Ale dobrze wiem, że ten świat go kusi, właśnie dlatego, że patrzy nań tylko stąd, widząc go z perspektywy lecącego ptaka. Stary ma w życiu tylko jedno życzenie, aby młody odziedziczył po nim stanowisko, unikając w ten sposób wszelkich trudów życia i okrucieństwa ze strony ludzi. Zatem temu życzeniu stanę w poprzek drogi. To jest ten najsłabszy punkt. Doskonale! Zawołam matkę jego chrzestną. Zajmie się chłopcem i pokaże mu wszystkie wspaniałości świata. Starzec będzie mógł się wypchać, nie mając nic w tej sprawie do roboty. Marzenia młodości - jakże dobrze znam ich moc! - Dmie ochoczo w gwizdek.
Na ten sygnał wyłania się zza słupa Wróżka ubrana jak stara wiedźma, w obszernym brązowym płaszczu i z kijem.
- Dobry wieczór, mój chłopcze.
- Witaj, staruszko. Czy byś mogła uwieść młodzieńca? Och, nie zrozum mnie źle.
- To zależy...
- No, tylko w tym kostiumie to się raczej nie powiedzie! Widzisz, chodzi o syna Starego.
- O naszego Piotrusia?
- Tak właśnie! Teraz posłuchaj mnie uważnie, staruszko! Ten chłopak jest mi bardzo drogi - od urodzenia. My - ty i ja - czuwaliśmy nad nim, mając jednak przy tym swoje obowiązki... Nie zadbano o jego wykształcenie, świata nie widział nic a nic, a dziś jego piętnaste urodziny. Chcę, żeby się stąd wyrwał, rozejrzał wokoło, i chlubę nam przyniósł. Masz coś przeciwko?
- Nic. Obawiam się jednak, że napotka tam trudności, a my nie będziemy mu w stanie pomóc, boć nasze moce nie wykraczają poza mury tej świątyni.
- To prawda - zgadza się Tomte. - Potrzebny jakiś pomysł. Hm... Mam! Każde z nas da mu swój dar Boży, który przyda mu się w każdych warunkach.
- Powiedzże zatem, co takiego chcesz mu dać? - pyta Wróżka.
- Życie jest takie złożone i trudne, a chłopak młody. Nie zdążył poprzez odpowiednie wychowanie nauczyć się wszystkich niezbędnych sztuczek, dzięki którym można spełniać marzenia. Nie wymagam od życia za wiele, bo wiem, co ono daje, dlatego dostanie ode mnie mój pierścień życzeń. A od ciebie?
- Istotnie, dobry to dar. Lecz kiedy już otrzyma wszystko, czego pragnął, będzie wędrował jak ślepiec; dlatego dam mu dar, co mu pokaże prawdziwą wartość rzeczy... Zapewnię mu dobre towarzystwo na drogę.
- Damskie?
- Naturalnie.
- Nie taka głupia ty! No, a teraz zajmiesz się chłopcem i dopilnujesz, żeby uciekł.
- Tylko jak? On jest taki posłuszny, tak boi się ojca - martwi się Wróżka.
- Drobiazg. Zrobisz te swoje czary - mary, hokus - pokus i pokażesz mu błyskotki udekorowanych na święta domów. To wystarczy.
- Myślisz?
- Znam młodych - zapewnia Tomte. - Oto mój pierścionek. I do roboty!
- Tylko czy to właściwe tak igrać z ludzkim losem?
- Bawimy się tylko ludźmi, lecz nie sterujemy ich losami. Wcześniej czy później chłopiec wyruszy w świat, a będzie przynajmniej lepiej przygotowany niż wielu, którzy przed nim stawili czoła życiu. Jak jego wędrówka dobiegnie końca, wtedy utniemy sobie dłuższą o tym pogawędkę. Gotowa?
- Natychmiast - odpowiada Wróżka i znika za słupem.
- Tedy zagwiżdżę - mówi Tomte, a po gwizdnięciu szybko znika za drugim słupem.
Z samej góry wieży schodzi Pioruś - Kto tu? - pyta zaniepokojony.
Zaraz też zjawia się Wróżka, tym razem cała w bieli. - Twoja chrzestna. Piotrze. Nie znasz mnie?
- Ach, to ty, która złapałaś mnie, gdym raz przypadkiem wypadł z wieży. Czego chcesz dziś?
- Przybywam z bożonarodzeniowym prezentem.
- Z prezentem? Z jakim?
- To coś, co sprawia przyjemność.
- Przyjemność?
- Spełnienie życzeń.
- Życzenia! Teraz zaczynam rozumieć.
- Kiedy tam tak stoisz na balkonie, to czy nigdy nie odczuwałeś przyciągania, jakby cię coś zwabiało w dół?
- O tak. Znam to uczucie. Widzisz tę czarną smugę? O tam, gdzie się światło z ciemnością spotyka. Za dnia wygląda inaczej, a gdy wieje wiatr, porusza się.
- To las - odpowiada Wróżka.
- I jak tam jest?
- W lesie? Jest chłodno i przyjemnie.
- Cudownie! Czasem mam taką wielką ochotę wyskoczyć i wzbić się w powietrze jak ptak!
- Aż poza granice lasu?
- Czy jest coś jeszcze poza nim?
- Świat.
- Świat! Co to takiego?
- Chcesz zobaczyć?
- Czy to przyjemne?
- Niektórzy mówią, że tak, choć większość uważa, że nie. Podejdź tutaj, a pokażę ci kilka obrazków z tej podzielonej na kwadraty panoramy, którą ludzie nazywają życiem - mówi Wróżka, czyniąc gest, jakby odsuwała niewidzialną zasłonę. - Widzisz ten duży dom przy głównym placu, ten, gdzie wszystkie okna są tak rozświetlone? Mieszka tam bogacz. Teraz zajrzyj do pokoi. Na stole świąteczne drzewko obwieszone rozmaitymi prezentami: złote owoce zza mórz. Świata ukryte skarby, przed którymi ludzie zginają kolana i które w swym olśniewającym otoczeniu odbijają światło. Lecz czy widzisz światło na twarzach małych dzieci? To jest słońce życia ziemskiego - to jest szczęście, którego ty nie znasz, biedaku. Ale poznasz je. Chcesz, prawda?
- Kim jest ta dobra wróżka, która chodzi i rozdaje dzieciom złote owoce?
- To jest matka.
- Matka? Kto to taki?
- Ty też miałeś matkę, ale umarła, kiedy byłeś jeszcze bardzo mały.
- A ten stary człowiek w kącie, o łagodnym spojrzeniu?
- To ojciec, który w swej pamięci przeżywa teraz chwile z własnego dzieciństwa.
- Ojciec! A ma taki przyjazny wygląd.
- Tak, bo kocha jeszcze kogoś, a nie tylko siebie.
- A ten młodzieniec, co obejmuje w talii dziewczynę? O - woła z entuzjazmem - teraz ich usta się spotykają. Co to znaczy? Czy w życiu tak się rozmawia?
- Tak mówi miłość.
- Miłość! To musi być wspaniałe tak widzieć to wszystko!
- Poczekaj. Teraz popatrz w górę, na to okno na szczycie. Pali się tylko jedna świeczka, liche, małe światełko...
- Bieda! To znam. Pokaż mi lepiej znów coś pięknego.
Wróżka zerka na Piotra: - Na przyjemności chorujesz. Dobrze! Rzuć okiem raz jeszcze, tam, w górę, lampka świeci słabo, ale ciepło na wystarczająco zapełniony stół ubogich.
- Nie! Chcę czegoś pięknego.
- Doprawdy, czy istnieje coś piękniejszego nad... Ale mniejsza o to. Zaczekaj, zobaczysz... Patrz tam, w stronę zamku, gdzie mieszka król.
- O!
- Widzisz te piękne szaty, te lśniące klejnoty? Widzisz, jak ściany odbijają jaskrawe światła i jak w środku zimy kwitną prawdziwe róże i niebieskie lilie?
- O!
- I młode panny z rozwianymi lokami, co podają wino w srebrnych pucharach...
- Tam chciałbym być!
- I słudzy w bieli roznoszą wykwintne dania.
-O!
- Stukanie halabard i fanfary donośne.... - Stuk, stuk - to laska Wróżki uderzyła o podłogę w pokoju na wieży, z którego naraz umknęły wszystkie te kuszące obrazy. - Czas pokazu niestety minął, Piotrze. Czy chcesz teraz wyjść stąd, by zakosztować życia?
- Tak, tak.
- Dobrego i złego?
- Zło? To już chyba znam. Chciałbym dobro poznać.
- Tak myślisz? Ale wkrótce przekonasz się, że wszystko, co wydaje się dobre, dobre wcale nie jest, a wszystko, co wydaje się złe, okazuje się być czymś innym.
- Tylko mi pozwól stąd wyjść.
- Pójdziesz, oczywiście. Ale najpierw chcę ci dać coś, co ci w podróży będzie pomocne, co ci się bardzo przyda. Gdy to otrzymasz, będziesz miał więcej niż inni, a zatem i w przyszłości będzie się od ciebie więcej wymagać.
- Pokaż, co to!
- Ten pierścień ma moc pozwalającą spełniać wszystkie życzenia. Na twoją korzyść, lecz nie na cudzą szkodę.
- Ależ on ładny! Tylko co powie Stary?
- Spotka tego samoluba tylko zasłużona kara.
- Tak, to sprawiedliwe - zgadza się Piotr. - Chociaż współczuję mu, mimo wszystko.
- Nie smuć się z jego powodu; ja będę czuwać nad jego smutkiem.
- Smutek! Nic innego. Smutek, powiada, to jedyna przyjemność w życiu. Niech więc siedzi i się nim cieszy. Dostarczę mu z pewnością ku temu okazji.
- I jeszcze coś na dodatek winieneś dostać, od kogoś mądrego.
- I cóż to ma być? Dobre rady?
- Owszem.
- O, mam tego potąd.
- Oczywiście, wiem o tym. I znam dobrze ich los. Zatem żegnaj! Niech życie tak cię nauczy żyć, że kiedy twoja wędrówka dobiegnie kresu, będziesz - wszystko jedno czy to wielkim, czy nieznanym; mającym za sobą sukcesy, czy nie; uczonym czy nieuczonym - człowiekiem, przede wszystkim mężnym człowiekiem. Zegnaj! - I znika Wróżka za słupem.
Per zostaje sam i zbiera mu się na monolog: - Zatem, Piotrze, uchodzisz w życie! Inni przed tobą pewnie zrobili to samo. Ale czy tam rzeczywiście tak trudno? Stałem pewnie na kościelnym dachu, obserwując tłumy ludzi na ulicy, ludzi pełzających wokół siebie, tam i z powrotem. Wydawali się zawsze tacy jednak spokojni, uporządkowani. Choć się roją jak komary, nie tratują się nawzajem. Wiedziałem dobrze, że walczą ze sobą psy, albo chłopaki od szewca, ale dorośli - nigdy! Stary i ja nie bijemy się wcale, chociaż mijamy się na schodach dziesięć razy dziennie. Prawda, on mnie bił, ale ja jego nigdy; i chyba inni ludzie nie są aż tak źli, szczerze mówiąc. Jak wybuchł pożar ostatnio w domu bogatego kupca, to czy nie zbiegło się zewsząd pełno biedaków z ratunkiem, by ocalić jego dobra? Widziałem przecież, jak odważnie zbierali srebra z jego stołu i wynosili je daleko za miasto, by schować je za stogami siana, żeby się nie zniszczyło. Czyż nie było to miłe z ich strony? Przekonamy się! Zobaczymy! Tymczasem, Piotrusiu mój drogi, pójdziesz i rozejrzysz się po świecie, korzystając z otrzymanych darów. - Przygląda się pierścieniowi. - Zobaczmy! Czego sobie najpierw życzyć?
Nagle zjawia się Stary, zupełnie jak duch, co umie przenikać ściany.
- O! Oto i Stary... Nie słyszałem w ogóle twoich kroków na schodach. Którędy wszedłeś?
- Widziałeś to? - pyta zaniepokojony Stary.
- Nie.
- Niechże ci się przyjrzę. Co tu się stało?
- Ależ nic, zupełnie nic!
- Synu, północ niedługo. Nie zechciałbyś udać się już do swojego pokoju, bym cię mógł w nim zamknąć?
- Zawsze tylko chcesz mnie zamykać! Powiedz mi, ojcze, czy ty nigdy nie myślałeś puścić mnie w świat? Przecież chyba nie sądziłeś, że będę tu stale siedział, by na dobre uschnąć?
- Ja życie widziałem i znam jego fałszywość - dlatego chcę cię przed nim ochronić.
- Życie nie może być aż tak kwaśne, jak mówisz.
- Co ty o tym wiesz?
- Och, przecież widzę różne rzeczy z mych wysokości. Popatrz tylko. Pokażę ci.
- A cóż ty mi możesz pokazać, czego jeszcze nie wiem?
Piotr prowadzi Starego do okna. - Spójrz. Widzisz ten duży dom przy placu?
- No, prędko. Zanim wybije dwunasta masz już być w łóżku.
- Widzisz bożonarodzeniowe drzewko, pełne złota i srebra?
- Ależ to tylko papierki, chłopcze.
- I złote owoce.
- Robaczywe.
- I słońce, szczęście - jakże ono świeci na dziecięcych twarzach.
- W chwilach, gdy wzbudzają zazdrość.
- A ten stary człowiek, który tam siedzi, taki zadowolony, szczęśliwy...
- Kłamstwo! Drży mu serce z powodu czynszu, który trzeba zapłacić do Nowego Roku...
- On, bogacz?
- Ukrywa swój zbliżający się upadek.
- A ci młodzi? Widzisz, jak wyciąga rękę...
- Za sakiewką ojca.
- No wiesz - oburza się Piotr. - Ich usta się spotykają...
- To lubieżność!
- A cóż to jest? - Ale! Popatrz teraz w górę, na to szczytowe okienko, z jednym tylko światełkiem...
- Powodowany ostrożnością, która domaga się mroku...
- Przy blasku spokojnego światła, w zadowoleniu...
- Skradzionym ze straganu z przyprawami. Teraz z pewnością radośnie planują kolejną wyprawę na miejski targ. A to - jakże to znam. Słyszysz? To z pałacu, gdzie światła migoczą tysiącami i odbijają się w kwaśnych strugach wina - tam oto plączą się puste głowy i takież serca, co mówią, że myślą i czują dla dobra ludzi! Tam się turlają pośród flaszek i talerzy.
- Czemuż ty tak szybko mówisz? Pozwól mi dalej...
- Nie! Precz stąd i posłuchaj, chłopcze!
- O tak, precz, stąd! Chcę wyjść i zobaczyć świat. Chcę zobaczyć dziecięce twarze, nawet jeśli gdzieś jawi się cień zazdrości. Chcę kosztować południowych owoców, nawet jeśli je w środku robak toczy! I mógłbym wino pić, choćby i w ocet się zmieniło. I panny objąć chcę talię, nawet gdy przy piecu siedział będzie jej zbankrutowany ojciec. Chcę srebra i złota - nawet jeśli zostaną z tego tylko śmieci i proch!
- Na śmierć i ogień piekielny! Kto tu był? - woła Stary.
- Niechże nie przeklina w Święta - mówi Głos.
- A to znów co? Jakże tu dziś dziwnie, dziwniej niż zazwyczaj. Ojcze, spójrz na mnie! Aa, co to? To nie jego twarz.
Stary, klęcząc, prosi: - Synu mój! Ojca słuchaj, słuchaj starca, co ci tylko dobra życzy, pozostań w tych zacisznych murach!
- Za późno!
- Co ja widzę? Pierścień. Kto ci go dał? - Próbuje odebrać Piotrowi ten cenny podarunek.
- Kim ty jesteś? Bo nie jesteś moim ojcem!
- Ależ twoim, pełnym winy, nieszczęśliwym ojcem, spętanym zaklęciami przez Moce. - Mówiąc te słowa, Stary przemienia się w wielkiego czarnego kota.
- Jezus - Maria - woła Piotr. - Ratunku! - Wtem wybija dwunasta, a z wizerunku Matki Bożej wystrzeliwuje promień jasnego światła. - Trollu! Trollu, przepadnij! Precz, duchu nieczysty! - Wielki czarny kot znika. - A teraz, teraz do życia! - Otwiera szerzej okiennice. Przekręca pierścień na palcu. - Do lasu. - Wyskakuje przez okno.
CDN
Komentarze
Prześlij komentarz