August Strindberg. Podróż szczęśliwego Piotra (2)
2.
Oto i las, zimowy, zaśnieżony, przez który płynie pokryty teraz lodem strumień. Jest świt. Wieje wiatr.
Zjawia się Piotr.
- A więc to jest las, ku któremu poprzez czyste powietrze gnały często me myśli! A to jest śnieg! Chce mi się rzucać śnieżkami, tak jak to robią uczniowie, których widziałem ze swej wieży. To ma być coś zabawnego. - Bierze trochę śniegu i rzuca kilkoma kulami. - Hm! Nie jest to znowu takie cudowne! A w zasadzie, myślę, że to wręcz głupie...
- A w górze, co tam gra w koronach drzew? Brzmi całkiem nieźle. Szu, szu! Ale gdy się wsłuchać dłużej, to jakby komary w letni wieczór. Osobliwe, jak w Naturze wszystko krótko trwa. Nuda w wieży - ta była długa! A teraz raptem wszystko wcale nie takie ładne i nie takie zabawne. - Patrzy na strumień. - Cóż to? A, to lód! Jaką przyjemność ten może sprawić? Ach, prawda, przypominam sobie, można po nim się ślizgać. Muszę spróbować! - Wchodzi na pokryty lodem strumień; ślizga się; lód pod nim pęka z trzaskiem. Przestraszony upada i leży nieruchomo.
Nadchodzi Lisa. Podbiega do leżącego Piotra. - Tutaj jest! A, chyba śpi. - Dostrzega coś błyszczącego. - A to co? - Podnosi pierścionek, który Piotr zgubił, upadając. - Pierścionek! Śpi w śniegu! Co się mogło stać? Jest ranny! Co począć? W samym sercu lasu, w tych śniegach! Przecież żaden człowiek tędy nie przejdzie. Mógłby tu zamarznąć, gdyby sam nie zdołał się podnieść. Dobra wróżka posłała mnie tutaj, żebym odnalazła tego chłopca, lecz nie powiedziała mi, że znajdę go półżywego w śnieżnej zaspie! Gdyby to było lato, ze słońcem świecącym na zieloną łąkę.
Lisa obraca w palcach pierścień i nagle wszystko się odmienia. Zima staje się słonecznym latem, a strumyk, wolny od lodu, szemrze wesoło wśród kamieni.
- A to co ma znaczyć? - Rozgląda się zdumiona wokół.
Piotr się budzi. Przeciera oczy: - Co to jest? Wylatuję z wieży prosto do pokrytego śniegiem lasu, rzucam śnieżkami, ślizgam się po lodzie, uderzam oń głową, tracę zmysły - wreszcie budzę się i odkrywam, że jest lato! Czyżbym leżał tak przez sześć miesięcy? Nie, to nie wydaje się możliwe. - Przegląda się w strumieniu. - Czerwony jestem jak róża. - Pochyla się bardziej nad wodą. - Co tam widać w głębinach? Błękitne niebo, drzewa zielone, białe lilie... A wśród nich dziewczynę dostrzegam. Jest taka, jak ta, którą młodzieniec obejmował w pokoju z bożonarodzeniowym drzewkiem. Rozpuszczone włosy, usta jak pieśń, oczy gołębicy... Ach, kiwa do mnie głową. Idę, już idę! - Chce rzucić się do strumienia, kiedy Lisa wydaje okrzyk. Odwraca się. - Tu jest! A przed chwilą była tam!
- Tak się wydaje, jednak nie zawsze należy dowierzać oczom.
- Doprawdy, dziwny jest ten świat. Ale zobaczmy czy to ta sama dziewczyna. - Wpatruje się w nią. - Tak, to ona. - Chce pobiec w jej stronę, ale naraz dostrzega pierścionek. - Co, mój pierścionek? Okradłaś mnie, gdym leżał pozbawiony przytomności. O, nie wierz własnym oczom, powiedziałaś. Nie! Teraz oto mam pierwszą lekcję - chciałem objąć anioła, a znalazłem złodziejkę.
- Nie zawsze wierz własnym oczom, Piotrze. Zbadaj pierw, potem osądzaj.
- Racja. Tak uczynię. Kim jesteś, dziewczyno? Jakie twoje imię?
- Mam na imię Lisa, a kim jestem, dowiesz się dopiero wtedy, gdy dopełni się czas. Przyszłam tu, gdy leżałeś bezprzytomny. Na lodzie znalazłam twój pierścień, którego mocy nie znałam.
- Zatem ocaliłaś mi życie, bom mógł zginąć przecież w tym śniegu. Wybacz mi! Liso, powinnaś towarzyszyć mi w wędrówce, by zobaczyć życie radosne.
- Podróżujesz, mówisz. Jaki cel twej podróży?
-Cel? Jak wszyscy inni szukam szczęścia.
- Szczęścia szukasz? Ono takie ulotne.
- Ach, nie mów tak! Mogę mieć wszystko, czego zapragnę. Czyż nie mamy najcudowniejszego lata w samym środku zimy? Patrz, jak słońce wspaniale świeci poprzez świerki! Musisz wiedzieć, że dla mnie wszystko jest takie nowe. O, spójrz! - Podnosi kilka świerkowych szyszek. - Co to jest?
- Owoce drzew.
- Więc można je jeść.
- Nie, ale dzieci lubią się nimi bawić.
- Bawić się! Tego nigdy nie robiłem! Pobawimy się, Liso?
- Tak, ale w co? Może w berka.
- To znaczy?
- Patrz na mnie! - Biegnie za drzewo, skąd rzuca w Piotra szyszkami. - A teraz mnie złap!
Piotr biegnie za nią: - Ale to nie takie proste! - Nadeptuje na szyszkę i rani się w stopę. - Przeklęte świerkowe jabłka.
- Nie powinno się przeklinać owoców drzew.
- Można się obejść bez takich owoców. Wolę te, które widziałem na bożonarodzeniowym drzewku. Gdyby świerk mógł rodzić takie, wówczas... - I oto świerk rodzi pomarańcze. - Patrz, patrz! Spróbujmy! - Zrywają owoce i jedzą.
- No i co o tym sądzisz?
- Owszem, dobre, ale nie do końca takie, jak sobie wyobrażałem.
- Tak jest zawsze, przez całe życie.
- Jaka mądra z ciebie dziewczyna, Liso! Czy mogę cię objąć?
Ptak jakiś na drzewie zaczyna cicho śpiewać.
- Tak, ale po co?
- A czy mogę cię też pocałować?
- Tak, przecież nie ma w tym nic złego.
Ptak śpiewa głośniej.
- Tak mi gorąco po tej całej zabawie. Liso, może wykąpiemy się w strumieniu?
- Wykąpiemy! - Lisa zakrywa oczy dłońmi, gdy Piotr zrzuca z siebie płaszcz.
- Tak.
- Nie, nie, nie - odpowiada Lisa i umyka za drzewo.
Ptak nadal śpiewa.
- Cóż to za krzykacz tam na drzewie siedzi?
- To ptak, który śpiewa.
- I o czym on śpiewa?
- Cicho! Rozumiem ptasi śpiew, nauczyła mnie tego moja matka chrzestna.
- Miło będzie posłuchać.
Ptak śpiewa.
- "Nie tak, nie tak", śpiewa właśnie ten ptak.
Nadal rozlega się śpiew.
- A teraz, Piotrze, wiesz o czym mówi?
- Nie.
- "Żyj niewinnie, na oku ciebie mam!"
- Niewinnie? Co to znaczy?
- Nie wiem, ale ubierz się.
- Przecież nikt nas tu nie widzi.
Do dźwięków lasu dołącza kukułka.
- A to co za łobuz?
- Kuku, kuku - odpowiada kukułce Lisa.
- Ileż to męczących zasad być tu musi.
- Nie wystarcza ci niewinne obcowanie ze wspaniałością Natury?
- Na krótką jeno chwilę. A to co? - pyta, zdejmując kamizelkę.
- Mrówka.
Piotr bije kapeluszem na prawo i lewo. - Jakież to wszystko niemiłe się robi. Coś mnie ugryzło. To komar!
- Wszystko w życiu jest niedoskonałe, Piotrze. Pamiętaj, by zło przyjmować razem z dobrem.
- A niechże zło do diabła złego idzie. Ja chcę dobra. - Macha ręką, jakby chciał się naraz pozbyć całego otoczenia. - Mam już dość lasu. Nie można przecież tak bawić się przez całe życie! Tęsknię za jakimś działaniem i chcę być wśród ludzi. Powiedz mi, Liso, która takim mądrym jesteś stworzeniem, co ludzie najbardziej cenią? Sam sobie to zapewnię.
- Zanim ci odpowiem, Piotrze, posłuchaj rozsądnego słowa: Ludzie sprawią ci tyle samo przykrości co komary, ale nie dadzą ci tej rozkoszy, jaką daje wieczna młodość Natury.
- Natura? O tak, jest bardzo ładna, gdy patrzeć na nią z wieży, lecz gdy się jest blisko niej, wszystko okazuje się takie monotonne. Bo czy wszystko nie stoi w miejscu? Czyż drzewa nie stoją w tych samych punktach, w których stały pięćdziesiąt lat temu i czyż nie będą stać tam za pięćdziesiąt lat? Moje oczy już się zmęczyły tym przepychem. Pragnę teraz ruchu i hałasu, a jeśli ludzie są jak komary, o wiele łatwiej będzie trzymać ich na dystans niż to towarzystwo - mówi, oganiając się kapeluszem od natrętnych owadów.
- Zobaczysz, wszystko zobaczysz. A doświadczenie nauczy cię więcej niż moje słowa.
- A teraz do rzeczy, Liso, co ludzie cenią wśród siebie najbardziej?
- Wstyd o tym mówić.
- Musisz mi powiedzieć.
- Złoto.
- Złoto? Ale to przecież jest poza człowiekiem, nie należy do jego istoty.
- To wiadomo, lecz mimo wszystko tak właśnie jest.
- Jakie tedy niezwykłe właściwości posiada całe to złoto?
- Wszystkie. Dobre jest na wszystko i na nic. Daje wszystko, co ziemia ma do zaoferowania; samo w sobie jest najdoskonalszym ziemskim tworem, rdza się go nie ima, samo jednak może nanieść rdzawe plamy na dusze.
- A zatem! Ruszasz ze mną, Liso?
- Zawsze będę za tobą podążać, tyle że w pewnej odległości.
- W pewnej odległości? A czemu nie tuż obok? Liso, teraz znów cię obejmę.
Lisa wyrywa się i ucieka. A ptak nadal śpiewa swoją piosenkę.
- Dlaczego uciekasz? - woła Piotr.
- Zapytaj ptaka!
- Ale ja go nie rozumiem. Ty musisz mi być tłumaczką.
- Nie, nie mogę! - odpowiada zakłopotana.
- Nie możesz? Co to jest?
- Nie śpiewa teraz dla nas, lecz dla swej ukochanej, więc musisz wiedzieć, jakie słowa są tej piosenki.
- Skąd mam to wiedzieć?
Lisa, uciekając woła: - Śpiewa tak: "Kocham cię, kocham cię!".
- Zostań! Chcesz ode mnie uciec? Liso! Liso! I już jej nie ma. No cóż. Niech tedy przybędą; pałac, jadło, wino, konie z powozami, sługi i złoto, złoto!
Życzenie się spełnia, natychmiast. Piotr przechadza się po tej całkiem nowej przestrzeni. To luksusowa bankietowa sala; służba uwija się: jedni niosą jedzenie i wino, drudzy skrzynię ze złotem, jeszcze inni nakrywają stół talerzami, wazami, świecznikami - wszystko szczerozłote.
- Więc to jest siedziba bogacza. Tak, wygląda obiecująco. Sługi, dajcie mi tu najszykowniejsze odzienie - naturalnie całe ze złota. - I sługi niosą odzienie ze złotej materii. - Krzesło! - Stawiają przy stole złote krzesło. - A teraz, Piotrze, będziesz się cieszył życiem, takie twoje prawo, to ci się należy. Bo czy nie wstawałeś rano o czwartej, by zadzwonić na wczesnoporanną mszę; czy nie zamiatałeś kościoła w piątki i nie szorowałeś schodów w każdą sobotę; czy nie jadłeś chleba ze śledziem przez trzysta sześćdziesiąt pięć dni w roku; nie myłeś się w zimnej widzie i nie spałeś na grochowej słomie, tak źle wymłóconej, żeś o poranku był jak ktoś, kto całą noc klęczeć musiał na grochu... To wszystko było twoim udziałem - więc teraz baw się dobrze!
Chce usiąść przy stole, lecz kamerdyner z laską w ręku go powstrzymuje. - Proszę wybaczyć, Jąśniepanie, ale stół jeszcze niegotowy.
- Jakże nie?
- Minie jeszcze kilka godzin, nim wszystkie pieczenie będą gotowe.
- Ależ ja nie oczekuję żadnych pieczeni.
Kamerdyner laską zagradza Piotrowi drogę. - Nigdy nie było tak, żeby ktoś usiadł przy nienakrytym stole. To się nie może zdarzyć.
- A kto mi zabrania w moim własnym domu?
- Etykieta, Jaśniepanie, pod żadnym pozorem na to nie zezwala.
- Etykieta! A cóż to za porządki?
- Ekscelencjo! Proszę posłuchać rady starszego. Ktoś, kto zajmuje pozycję Jaśniepana nie może łamać zasad, bo jeśli to uczyni, będzie zgubiony.
- Cóż za surowy Pan - mówi przestraszony Piotr. - Będę musiał się poddać, choć głodny jestem jak wilk. Ale czekaj ty sobie. Bo chyba nie ma niczego, co by zdołało poruszyć tego kawalera... No, słyszałem co nieco o złocie. - Podchodzi do skrzyni i bierze z niej garść złotych monet. - Czy nie...
- Jaśniepanie! Stoję ponad służbą, nade mną Jaśnie Wielmożny Pan, a nad nami wszystkimi stoi etykieta. Jej prawa są wieczne, bo opierają się zarówno na zdrowym rozsądku jak i na pewnych historycznych założeniach.
- A czy tych założeń nie można by za złoto...
- W tym przypadku są nienaruszalne.
- Jaki więc pożytek z całego mojego bogactwa, skoro nie mogę się najeść w chwili, kiedy jestem głodny? Gorzej się mam niż najnędzniejszy dzwonnik.
Kamerdyner zastyga w miejscu jak posąg i strzeże stołu.
Na to wszystko wchodzą poborca podatkowy i jego pomocnicy, którzy sporządzają spis inwentarza.
- Patrzcie no! Oto jakaś nowa tortura. Czym wy, panowie, zamierzacie dręczyć niewinną ofiarę?
- Podatki, Wasza Miłość.
- Doprawdy! Więc to wy stanowicie o wartości ludzi! Jakże dziś wycena?
- Dwa procent. No, to też zależy, co do czego jest zdatne.
- Pozwolą panowie, że się wycofam na czas, gdy będziecie tu liczyć. Bo jestem głodny i spragniony.
- Wykluczone! To trzeba zrobić w obecności właściciela.
- A więc to tak! Może pozwolicie mi choć usiąść?
- A proszę, proszę! - mówi poborca, a potem zwraca się do jednego z pomocników: - Dwa tuziny talerzy ze ściętymi brzegami - piszcie! Dalej... Sześć chłodziarek do wina... Jedna cukiernica z łyżeczką... I jeszcze dwie mniejsze... Dwa tuziny noży z uchwytami z masy perłowej - nowiuteńkie... Piszcie!
- Ja chyba zwariuję - oznajmia Piotr.
- Jadalny stół dębowy z rozkładanym blatem... Piszcie!... Sześć krzeseł z orzecha włoskiego...
Zjawia się adwokat.
- Jeszcze jeden! - woła Piotr.
- Jaśniepan, przypominam, zobowiązany jest potwierdzić w Radzie Miejskiej akt przejęcia nieruchomości, dokument o numerze 2867, dziś, najpóźniej do godziny dwunastej.
- Jakieś sądy? Procesy? Nigdy nie wszczynam żadnych postępowań!
- To nie kwestia postępowania sądowego - idzie jedynie o potwierdzenie pewnych faktów.
- Ależ ja nie chcę niczego potwierdzać.
- Ale żeby przedstawić sprawę...
- Nie chcę niczego przedstawiać. Ja chcę zjeść obiad. Panie straszy, czy mogę wziąć choć kanapkę?
Kamerdyner tylko podnosi ostrzegawczo laskę.
Na dodatek zjawia się urzędnik z sądu.
- Jeszcze więcej?
- Ekscelencjo, musi pan stawić się jutro o godziny jedenastej w sądzie. Chodzi o zaniedbania w utrzymywaniu czystości ulicy.
- To ja muszę utrzymywać ulicę w czystości? Ja, taki bogacz? Czego to, u licha, mam jeszcze nie robić?
- Obowiązkiem każdego gospodarza jest dbanie o czystość przed własnym domem.
- Etykieta, podatki, sprawa o utrzymanie czystości, głód i pragnienie - oto los bogatego. Wolałbym być zamiataczem ulic, co sam o siebie może zadbać. I nie wolno mi wyganiać tych wszystkich panów, co się tłoczą w moim pokoju, i nie mogę iść własną drogą, kiedy tego chcę.
Do tego dochodzi jeszcze interesant, za którym podąża sługa niosący dwa kosze z papierami.
- Panie adwokacie, panie urzędniku, czy prawo nie może chronić nieszczęsnego bogacza, aby mógł mieć spokój w swoim domu, czy też prawo do spokoju należy się wyłącznie biednym?
- Ekscelencja to już nie prywatna osoba, bo jak się dzięki bogactwu osiągnie szczyty wspólnoty, należy się do całości.
- I tak zostaję postawiony poza prawem?
Adwokat z uśmiechem rozgląda się wokół i szepcze: - Ponad prawem, Wasza Wysokość.
- A czego tu chce ten? - Wskazuje na interesanta. - Czy w tych koszach są jakieś prezenty?
- Ekscelencja, z powołania strażnik naszego kościoła, został...
- Wezwany - przerywa mu Piotr.
- Pojutrze na wybory.
- O jedenastej.
- O jedenastej. Aby być obecnym przy wyborze nowego proboszcza w naszej wspólnocie. Ale przedtem winien pan się zapoznać z dokumentami po wstępnych przesłuchaniach. Przekona się Jaśniepan, jak dalece niekompetentny jest kandydat opozycji na to zaszczytne stanowisko.
- I do pojutrza muszę przeczytać te wszystkie papiery? Nie, nie!
- Gdyby Jaśniepan zechciał oddać głos na naszego kandydata...
- Bez konieczności czytania - może tak być? Dziękuję, serdeczny przyjacielu! Atrament i pióro!
Interesant podaje niezbędne przybory i stosowny papier do podpisu. - Doskonale! Dziękuję Jaśniepanu.
- Ależ to ja dziękuję - mówi rozradowany Piotr i obejmuje interesanta.
Wreszcie kamerdyner puka laską w stół trzy razy: - Obiad podano. - A słudzy wnoszą półmiski.
Wszyscy, za wyjątkiem Piotra i kamerdynera, wreszcie wychodzą. Piotr siada przy stole. - Nareszcie! - Cicho zaczyna grać muzyka. - Teraz odeszli, kiedy on rozkazał. Ale ja, kiedy proszę, to wszystko na próżno.
- Nie moim rozkazom są posłuszni, Jaśniepanie, tylko zasadom etykiety.
- I oni są ponad moją wolą?
- Prawa to umowy wielu i naturalnie muszą być ważniejsze od woli jednostki.
- On ma odpowiedź na wszystko. W każdym razie teraz będę się dobrze bawić. Wino rozgrzewa serce, jedzenie rozgrzewa głowę... Tylko gdzie jest przyjemność w samotności? Penie mistrzu ceremonii, czy zasady etykiety dozwalają na towarzystwo, kiedy dobrze się bawimy?
- Prawie wierzę, że to potrzebne...
- Zatem dobrze, chcę...
Pierwszy przyjaciel pada Piotrowi w ramiona i mówi: - Przyjacielu serdeczny! Widzę cię po tak długim czasie! Ciągle taki sam, choć trochę szczuplejszy niż wtedy, gdy widziałem cię ostatnio. No, jakże ci tam, stary?
Piotr mu się przygląda: - O dziękuje, dziękuję bardzo, hm, jak widzisz, znakomicie. Ale proszę, weź krzesło i usiądź.
- Może jednak nie teraz. Ja już jadłem obiad i nie chcę ci przeszkadzać. Poczekam w drugim pokoju, aż skończysz się posilać.
- Tego właśnie nie powinieneś robić. Zauważyłem ostatnio, że życie wydaje się takie puste, kiedy trzeba siedzieć samemu przy stole. Więc weź krzesło i usiądź.
- Jeśli się upierasz, stary przyjacielu, usiądę. Ale to wygląda tak, jakbym przyszedł tu na jedzenie.
- Co za różnica? Nawet gdyby tak było...
- Och!
- Tak, tak, tak, nie mówię przecież, że tak jest.
- To co, jak to mówią, jesteś teraz w koniczynie. Miło widzieć, że los potrafi być taki łaskawy i zawsze musi radować wrażliwą i współczującą duszę, że komuś sprzyja ten zmienny los. Nie wszyscy jednak mogą chwalić Fortunę, tę kapryśną boginkę...
- Ty masz jakiś żal?
- Ja?
- Tak... Bo nie chcę teraz, przy jedzeniu, słuchać o pechowcach. Może byś jednak, robiąc dobrą przysługę, spróbował jarząbka?
- Skoro mowa o przysługach, mój przyjacielu.
- Nie, nie mów "mój przyjacielu". Powinieneś zwracać się do mnie po imieniu.
- Krzyśku! Prosisz mnie, biednego, o przysługę? - Zaczyna jeść, a z biegiem czasu jego apetyt narasta, czemu Piotr przygląda się z szeroko otwartymi oczami. - Nie mógłbym ci odmówić.
- Nigdy nawzajem nie powinniśmy sobie odmawiać!
- Dobrze powiedziane! nie powinniśmy sobie odmawiać - nawzajem, naturalnie.
Pojawia się drugi przyjaciel. Idzie prosto do stołu. - Dzień dobry, Goranie! - zwraca się do Piotra, a ten wpatruje się w niego. - Pamiętasz mnie? Nie, nie pamiętasz, za to ja pamiętam ciebie. Widzisz, nigdy nie zapominam moich starych przyjaciół. Szukam ich w potrzebie. Ty tu sobie siedzisz i się objadasz, a ja nie mam nic do jedzenia, więc mówię wprost: Mój mały Goranie, oto mnie masz! - Siada przy stole.
Pierwszy przyjaciel pochyla się do Piotra i pyta: - Kim jest ten koleś? Je, jakby nie widział żarcia od Bożego Narodzenia albo co najmniej od Wielkanocy.
- O, to dobry przyjaciel.
Drugi pyta Piotra: - Kimże jest ten żebrak? Opycha się jak wilk na wiosnę!
- O, to mój dobry przyjaciel.
- Strzeż się fałszywych przyjaciół - mówi pierwszy.
- Strzeż się fałszywych przyjaciół - mówi drugi.
- Tak, tak - odpowiada Piotr.
- Zobaczysz, przyszedł, żeby pożyczyć od ciebie pieniądze - mówi pierwszy.
- Jak cię poprosi o pożyczkę, odmów, bo on nigdy nie oddaje - szepcze drugi.
- No tak... Cóż, dobrzy przyjaciele. Czyż to nie wyśmienity posiłek?
- Nigdy nie gadam pochlebstw - mówi drugi.
- Nie, tylko się objadasz! - mówi pierwszy. - Ja też nigdy nie schlebiam, ale nie kryję, żem nie brał wcześniej udziału w podobnej uczcie. A taką ucztę może wydać tylko Krzysztof. Twoje zdrowie, Krzysztofie!
- Krzysztofie! - mówi Piotr sam do siebie.
- Ja jestem zwykłym przeciętnym człowiekiem i nie potrafię wygłaszać pięknych przemówień - mówi drugi. - Gardzę takimi mowami. Ich źródło zawsze jest w skrywanej chęci zdobycia pieniędzy. Taka moja opinia, przeciętnego człowieka.
- Co za bezczelność! - odpowiada pierwszy.
- Proszę - mówi Piotr - niech żadne poważne dyskusje nie zakłócą tego uroczego spotkania, które, sądzę, byłoby jeszcze przyjemniejsze, gdyby dołączyła do nas jakaś czarująca osoba płci przeciwnej.
Zjawia się więc kobieta. Przyjaciółka.
- Patrzcie!
- Cholera, oczywiście nie mogłeś na mnie poczekać - mówi kobieta. - To takie niegrzeczne, ale wybaczam ci, bo jesteś moim przyjacielem. Oto moja ręka.
Piotr całuje jej dłoń. - Bardzo cię przepraszam, moja piękna, ale chyba po prostu pomyliłem się co do dnia.. Tymczasem siadaj. Czy moi przyjaciele zrobią miejsce? - Przyjaciele przysiadają się jeszcze bliżej Piotra. - Żaden! Cóż, musi to zrobić ten, który jest młodszy. Tego nie wiecie? Więc ten, który jest najlepszym przyjacielem dobrowolnie ustąpi miejsca, bo i tak wie, że najbliższy jest memu sercu. - Obaj ustępują. - Obaj tedy jesteście najlepszymi przyjaciółmi.
- A ja jestem twoją najlepszą przyjaciółką, czyż nie, Alonzo?
- Całkiem słusznie! A teraz, gdy podnoszę puchar, pragnę go opróżnić za przyjaźń. Przyjaźń jest jak złoto, bo jest czysta.
Przyjaciółka zwraca się do przyjaciół: - Jak on pięknie mówi!
- Przyjaźń jest jak księżyc - kontynuuje Piotr...
- Brawo! Brawo!
- Bo pożycza swe złoto... - Przyjaciele i przyjaciółka patrzą na siebie. - od słońca. I ciemnieje, gdy słońce zachodzi. Czyż nie?
- Dobrze powiedziane - odpowiada ponuro troje przyjaciół.
- Ale przyjaźń jest jak ogień w kominku. Trzeba go podsycać ciągle, żeby płonął. Dałeś mi swoją przyjaźń, co ja mam ci dać? - Goście rozglądają się naokoło. - Patrzycie na złoto. To tylko proch, pył w porównaniu z przyjaźnią.
- Ale nie powinno się gardzić tym, co doczesne, bo wieczność istnieje - rzekła z ostrożnością kobieta.
- Świetnie powiedziane - zgodzili się przyjaciele.
- Wobec tego wynagrodzę tę wiarę. Oto daję całe to złoto.
- Ach! - Moment i wszystko na stole w nieładzie.
- Ale pamiętajcie, mówiłem, że złoto, że to tylko pył, proch. - Przykłada naraz rękę do ust i chodzi po pokoju tam i z powrotem. - O mój Boże, chyba umieram!
- Co ci jest, Alonzo? - pyta kobieta.
- Boli mnie ząb! Ach, moje zęby! Widzisz, że i bogacz narażony jest na uciążliwości życia.
Przyjaciele obładowani złotem zmierzają do drzwi.
- Nie zostawiajcie mnie samego w moim nieszczęściu - teraz, kiedy najbardziej potrzebuję waszego towarzystwa.
- O, ból zęba to nic takiego. Wkrótce przejdzie - zapewnia pierwszy.
- Nalej sobie zimnej wody do ust i wszystko będzie dobrze.
- Och, ci mężczyźni, zawsze tak wrażliwi na byle ból. Powinieneś się przekonać, jak cierpią kobiety - rzecze przyjaciółka.
- Ach, nie opuszczaj mnie! Tak bardzo cierpię!
- Nigdy cię nie opuszczę - zapewnia pierwszy z ręką na klamce. - Pobiegnę do cyrulika.
- Nie, zostań!
- Jako najstarszy przyjaciel Jerzego to ja muszę... - zgłasza się drugi.
- Wszyscy chcecie uciec. Przeklinam to złoto! Przeklinam was, fałszywi przyjaciele! - Po tych słowach złoto zaczyna czernieć.
- Patrzcie, patrzcie, oszukał nas! - Nagle wszystkich dopada ból zęba. - Och, Och!
Piotr zaś zaraz zdrowieje. - O, to tylko drobny ból zęba. Zaraz przejdzie. Nabierz do ust zimnej wody, stary przyjacielu, a wtedy zniknie. - Kobieta mdleje. - Kto to widział, żeby kobieta mdlała z powodu takiego niewinnego bólu. - Przyjaciele wybiegają. - Pędźcie teraz do cyrulika, niech wam wyrwie wszystkie zęby, lisy! Już nie pogryziecie nigdy żadnej owcy!
Kobieta odzyskuje przytomność. - Alfredzie! Wszyscy cię opuścili, ale ja zostanę z tobą.
- Tak? Ale po co? Jestem biedny jak kościelny szczur. Wkrótce pojawi się poborca podatkowy i zabierze wszystko.
Kobieta przytula się do niego. - Więc chcę być przy tobie, aby być dla ciebie wsparciem. - Bierze go za rękę, by zaraz ukraść mu pierścionek. - By podać ci rękę.
- Ty! Czy to może być prawda?
- Prawda? Popatrz na mnie.
- Och, mówiono mi, że kobieta jest bardziej wiarołomna niż mężczyzna...
- Kobieta jest mądrzejsza. - Zakłada na palec pierścionek Piotra. - Dlatego nazywają ją niewierną. Och, pozwól mi usiąść, jestem taka roztrzęsiona. - Piotr prowadzi ją do krzesła przy ścianie.
- Uspokój się. Tylko cię przestraszyłem.
- Daj mi kieliszek wina. Czuję się tak słabo po całym tym zamieszaniu.
Piotr podchodzi do stołu, a wtedy ściana rozsuwa się i znika w niej kobieta razem z krzesłem. Widać tylko jeszcze rękę z pierścionkiem, kiedy rozlega się śmiech: - Ha, ha, ha, ha! Chłystku! Naucz się tego, żeby nie ufać kobiecie, którą próbowałeś oszukać.
Piotr podbiega do okna i wygląda na zewnątrz. W tej chwili też orientuje się, że wyrosły mu ośle uszy.
- Przeklęte złoto, przyjaźń i kobiety! Teraz stoję sam: biedny, opuszczony, z parą oślich uszu i bez magicznego pierścienia. Gdybym wiedział, że życie jest tak nikczemne, zostałbym w domu u trolla. I gdzie teraz mam się zwrócić, bez przyjaciół, bez pieniędzy, bez domu, bez dachu nad głową? Za progiem czekają kłopoty. Czy muszę teraz, z całą powagą, wyjść w świat i pracować, by potem spełniać swe pragnienia? Gdybym tylko nie był taki samotny! Chociaż czemu miałbym nie być sam, skoro nie ma czegoś takiego jak przyjaźń, a wszystko jest takie fałszywe i puste. Do licha!
Miast licha zjawia się Lisa.
- Nie przeklinaj, Piotrze!
- Lisa! Jesteś, choć ja zapomniałem o tobie w czasie mej pomyślności.
- To w potrzebie znajdujemy przyjaciół.
- Przyjaciele! Przeklinam przyjaźń!
- Nie rób tego, Piotrze! W życiu są różne przyjaźnie, prawdziwe i fałszywe.
- Próbowałem już dobrych rzeczy i znalazłem tylko pustkę, próżność.
- Próbowałeś na swój sposób. I uczyniłeś pierwszy krok, młodzieńczy. A teraz będziesz mężczyzną. Poszedłeś w złym kierunku. Nie chcesz teraz wyjść, by czynić dobro i oświecać swych bliźnich, być pożytecznym? Bo teraz potrafisz przeniknąć zepsucie i przewrotność, które spotyka się w życiu.
- I być wielkim człowiekiem?
- Wielkim czy małym - wszystko jedno. Będziesz pomocny, będziesz reformatorem, który poprowadzi naprzód ludzkość.
- Tak, reformatorem, którego będą czcić i ubóstwiać, a imię jego będzie na ustach wszystkich.
- Och, jakże daleki jesteś od prawdy! Dążysz do wielkości tylko dla zaspokojenia żądzy sławy. Zdobędziesz ją i zdobędziesz nowe doświadczenie.
- Tylko jak? Mój pierścień przepadł.
- Taka właściwość jest tego pierścienia, że nigdy nie może rozstać się ze swoim właścicielem.
Piotr patrzy na swoją dłoń. - Ach, patrz! Oto i zguba! Cóż zatem, chcę być wielkim człowiekiem, reformatorem, ale ty, Liso, musisz iść ze mną.
- Jeszcze nie. Ale będę, w oddali, i gdy spotka cię smutek i niedostatek, a słońce szczęścia skryje się za chmurą, wtedy będę blisko ciebie, by wesprzeć cię moim słabym ramieniem. Idź w życie! Zobacz, ile tam zła, lecz kiedy pośród brudu i błocka zobaczysz rozkwitający kwiat piękna, pomyśl o tym, że życie to zło, ale i dobro.
CDN
Komentarze
Prześlij komentarz