August Strindberg. Podróż szczęśliwego Piotra (5)

5.

Wnętrze wiejskiego kościółka z malunkami na suficie. W głębi, pośrodku, ołtarz z krucyfiksem, po lewej stronie ambona, koło której widać też stojącą na podwyższeniu figurę św. Bartłomieja z własną skórą w dłoni, po przeciwnej zaś stronie jest postać św. Wawrzyńca z rusztem. O balustradę przy ołtarzu po lewej stronie oparta stoi miotła. Po prawej stronie ołtarza katafalk. Po bokach dwa rzędy ławek od frontu aż po ołtarz. Z prawej strony konfesjonał. Po lewej żelazne drzwi.

W jednym z kościelnych okien stoi Tomte, w drugim zaś Wróżka.

- To nie stary zjadł owsiankę, tylko szczury - mówi Tomte.

- Nie po to wysłałeś Piotra w świat, by mu wyświadczyć przysługę, ale żeby dokuczyć staremu.

- Nawet my, nieśmiertelni, popełniamy błędy. Ale zadośćuczynimy za nasze grzechy. 

- Tylko czy to nie za późno - zastanawia się Wróżka.

- Co masz na myśli?

- Piotr znienawidził ludzi i nie potrafi pogodzić się z życiem.

- Lisa wszystko naprawi, a wtedy i starzec zostanie rozgrzeszony. Trzeba łatać wszystko to, co człowiek porozrywał.

- Poczyniłam już pewne przygotowania.

- Tutaj?

- Tutaj, w tej świątyni, po której podłodze stąpać nam nie wolno.

- W sumie czemu nie? To prawda, grunt tu poświęcony, i nie wolno nam być uczestnikami Wielkiego Pojednania, ponieważ... cóż, ponieważ coś, o czym nie wolno nam wiedzieć, stanęło między nami. To jednak nie przeszkadza ludziom wierzyć w nas i w tej wierze łączyć nas także z czymś dobrym, bo i życie to sprawa, co rzeczą jest złożoną. Nie będę daleko, nawet jeśli nie będę mógł stać tuż obok, by być świadkiem, jak całe to Pojednanie wiedzie ku dobremu zakończeniu. Nawet my, potępione dusze, możemy radować się szczęściem innych. Żegnam na ten czas!

- Do zobaczenia!

Tomte i Wróżka znikają.

Pojawia się Lisa.

- Tu, w  tym cichym kościółku, dobra wróżka obiecała mi, że go spotkam. Jakimże go teraz odnajdę? Czy nauczył się czegoś o życiu, czy też nadal jest tym samym samolubnym, kochającym przyjemności młodzieńcem, co goni za ulotnym szczęściem? Gdyby miał dość siły i odwagi, by popełnić zły uczynek w dobrej sprawie, przynajmniej udowodniłby, że potrafi poświęcić się dla czegoś poza samym sobą; bo najwięcej, co możemy ofiarować sprawie, to nasz cenny szacunek dla siebie. Wyższe siły chcą, aby i to, i to się wydarzyło; wybierają narzędzia, gdzie tylko chcą, i nikt nie może zrezygnować z zadania, nawet jeśli oznacza to upadek. Ale mój przyjaciel taki nie był i dlatego, dlatego... Cicho! To on! Nie, jeszcze nie chcę go spotykać. Muszę zebrać myśli! Gdyby się ukryć gdzieś... O, tu, w konfesjonale... 

Wchodzi Piotr i pada na jedną z kościelnych ławek.

- Ucieka ode mnie, tak jak ja uciekam od złych myśli! Samotny, opuszczony - co może mnie jeszcze spotkać? Niczego się nie nauczyłem o życiu, poza tym, że ukazało mi swoją nicość. A jedyne życzenia, jakie mi pozostały, to te złe. Moja dusza byłaby pustą skorupą, gdyby nie wypełniła się nią! Moje życie... Czym ono było? - Kir z katafalku zsuwa się na podłogę. - A to co? Duchy? W biały dzień? To byłby zabawny widok! - Miotła szura po podłodze. - Znowu!... Powiadają, że duchy można zobaczyć za dnia, gdy się zerka przez szparę w drzwiach, ba - nawet uważają, że można zobaczyć samego siebie. Siebie! Gdyby to było możliwe, ileż błędów może dałoby się wtedy uniknąć. Spróbuję! - Wstaje i kryje się za żelaznymi drzwiami, by stamtąd, przez szparę obserwować wnętrze świątyni.

Ukazuje się cień Piotra, który wchodzi na ambonę, wypija trochę wody z kubka i odwraca klepsydrę...

- Moi umiłowani słuchacze! - zaczyna swą mowę cień, a kir z katafalku, miotła i święci Bartłomiej oraz Wawrzyniec poruszają się na te słowa. - Moi umiłowani słuchacze, i ty, Piotrze, który stoisz za drzwiami, moje kazanie nie będzie długie, bo godzina już późna i właściwie tylko uwag kilka mam, które chciałbym skierować tam właśnie, do tego całego Piotra - szczęściarza. Tak, ty, Piotrze, gnałeś przez życie jak głupiec w pogoni za szczęściem; wszystkie twoje życzenia zostały spełnione - z wyjątkiem jednego - i żadne z nich nie sprawiło ci radości. Uważaj, ty, tam za drzwiami! Nie poznałeś dotąd życia, boś miał łatwą ścieżkę i wszystkie doświadczenia, przez które przeszedłeś, były jedynie snami. Uwierz mi, niczego w życiu nie wygrywa się pierścieniami szczęścia, tu, w rzeczywistości. Tutaj niczego nie zyskuje się bez pracy. A czy wiesz, czym jest praca? Nie! To coś bardzo ciężkiego, ale powinno to być ciężkie, bo tym słodszy potem odpoczynek. Pracuj, Piotrze, bądź uczciwy i odważny, ale nie bądź święty, bo to cię wbije w dumę, a to nie nasze cnoty, tylko błędy czynią nas ludźmi. Słuchaj dobrze, ty, co stoisz za drzwiami! - Życie nie jest takie, jakie widziałeś w swoich młodzieńczych marzeniach; to pustynia, tak jest w istocie, ale to pustynia, która ma swoje kwiaty; to wzburzone morze, ale takie, co ma swoje porty na wyspach zielonych. Słuchaj, Piotrze! Jeśli chcesz wkroczyć teraz w życie, zrób to na poważnie. I bez kobiety nie będziesz prawdziwym mężczyzną. Znajdź ją tedy! I słuchaj jeszcze uważnie, Piotrze, nim oddam głos świętemu Wawrzyńcowi, jak już pożegnam cię oraz twe młodzieńcze sny, bo pożegnać cię już chcę, pozostawiając ci starą, choć wiecznie młodą mądrość: Poznaj samego siebie! A teraz głos oddaję Wawrzyńcowi.

Cień z ambony znika. Zaś Wawrzyniec potrząsa swoją kratką: - Jam święty Wawrzyniec z rusztem, na którym to pieczono mnie na wolnym ogniu, po tym, jak na rozkaz cesarza bito mnie przez siedem z rzędu dni. Nikt nie cierpiał tak bardzo jak ja!

- O czym tu mówić? - wtrąca się Bartłomiej. -  Ja z cesarskiego rozkazu ze skóry obdarty żywcem zostałem, i jakież to cuda się działy po mojej śmierci! Pewnieś nie słyszał nigdy opowieści tajemniczych, o diable w postaci kobiety i  przepowiedni o wulkanie! 

- A cóż to takiego? Ja sześć cudów wymienić mogę: belka w kościele, kielich kryształowy, ciało zakonnicy... 

Aż się katafalk uniósł, mówiąc: - Miarkujcie się w swych przechwałkach! Ze mnie tylko skromny  katafalk, w kir smutny odziany, ale przez pięćdziesiąt lat nosiłem na plecach tyle trupów i tyle widziałem cierpienia, tyle obróconych wniwecz nadziei, tyle żalów nieutulonych, tyle rozdartych serc, które cierpiały w milczeniu i zostały zepchnięte w zapomnienie, bez żadnych posągów, że jeden z drugim milczelibyście, gdybyście choć połowę z tego zobaczyli. Życie jest takie czarne, takie czarne, takie czarne!

Na to miotła zastukała w podłogę i zaszeleściła głową najeżoną gałązkami: - Co ty tam paplesz o życiu spod tego czarnego kiru, coś tylko śmierć widział... Życie jest czarne z jednej strony, ale z drugiej jest białe. Dziś jestem tylko miotłą, ale wczoraj prezentowałem się całkiem inaczej, gdy stałem szczupły, krzepki i gibki w lesie i marzyłem o byciu wielkim. Wszyscy chcą być wielcy, ale stało się, jak się stało. I teraz myślę sobie tak: Że najlepsze jest to, co się dzieje. Skoro nie mogłeś być wielki, równie dobrze możesz być kimś innym. Jest tyle możliwości.  Można być oczywiście użytecznym, a w najgorszym razie zadowolić się byciem po prostu dobrym. A kiedy nie masz dwóch nóg, na których mógłbyś stanąć, wypada ci być szczęśliwym, skacząc na jednej. - I skacze sobie miotła wkoło, aż doskakuje na swej jednej nodze do ołtarza, by się o niego oprzeć.

Piotr po tym wszystkim szybko wchodzi do kościoła, gdzie, koło konfesjonału, znajduje kropidło, z którym podbiega następnie do kropielnicy, moczy kropidło w święconej wodzie, po czym pryska nią po całym wnętrzu świątyni. - Precz, straszydła i złe duchy! - woła, a potem odkłada kropidło. Nasłuchuje. Ktoś chyba jest w konfesjonale! - Tak, ktoś tam siedzi! - Pochodzi, klęka jak penitent. - Czcigodny ojcze, wysłuchaj mnie i przyjmij westchnienia złamanego serca

- Mów, mój synu - rzecze Lisa zmienionym głosem, udając mężczyznę.

- Jak mam wyzbyć się marzeń?

- Śniłeś dość i nie jesteś już młody! Pomyśl o swych błędnych krokach; wiele ich uczyniłeś, nieprawdaż?

- Tak, polowałem na szczęście, i poświęciłem honor oraz sumienie, by zdobyć sławę i władzę. Teraz nie mogę znieść nieszczęścia i nienawidzę siebie!

- Więc przestałeś kochać siebie ponad wszystko?

- Tak, gdybym tylko mógł, chętnie bym się od siebie uwolnił.

- Ale możesz pokochać kogoś innego.

- A tak, tylko gdzie ja mam jej szukać?

- Tutaj! - Lisa wychodzi z konfesjonału.

Padają sobie w ramiona.

- Chyba już więcej mnie nie zostawisz?

- Nie, Piotrze, na ten raz wierzę, że mnie kochasz.

- Jaka dobra wróżka sprowadziła cię na moją drogę?

- Nadal wierzysz w dobre wróżki? Widzisz, kiedy na świat przychodzi mały chłopiec, gdzieś rodzi się też mała dziewczynka i szukają się, szukają, aż wreszcie się odnajdą. Czasem błądzą i tkwią w niewłaściwych parach, co zawsze źle się kończy. Bywa, że nigdy się nie odnajdują, a wtedy dużo jest smutku i cierpienia. Ale gdy się znajdą, wtedy jest radość, największa, jaką przynieść może życie!

- Odzyskany Raj!

Wchodzi zakrystian z laską. To stary z wieży.

- Kościół się zamyka!

- Widzisz, a teraz wypędza nas z Raju! - mówi Lisa.

- Tego nie może zrobić! Mamy go w sobie, a jest on jak wyspa zielona na burzliwym morzu! 

- Lub w spokojnej przystani, gdzie rozbijają się fale i zapadają w sen! - mówi starzec i odkłada swą laskę.

- Ojcze! Ojcze! - wołają Lisa i Piotr.

Ukazują się Wróżka oraz Tomte, każde w swoim oknie.

Koniec. 

      przełożył z duńskiego Kiljan Halldórsson 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Jonas Lie. Eliasz i draug

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Kreml

Den kjøttetende hesten, czyli mięsożerny koń. Svalbardzkie historie Sundmana

Bukolla. Opowiastka islandzka