Duży Książę (26)

 Przy okazji tej wizyty obeszło się już bez zaprzęgów, stukotu końskich kopyt i całej tej zdobności oficjalnych, odkrytych przejażdżek po okolicy, które zwykle cieszą oczy tutejszych mieszkańców, mogących czuć się wyróżnionymi tym, że ich ukochany Książę tak bardzo polubił Nasturcjową Dolinę, kiedyś tak niełaskawą przecież i zbuntowaną wyzwolicielsko wobec jednego z jego przodków. Dawniej znienawidzone, stały się nasturcje wdzięcznym elementem lokalnego folkloru, bardzo obecnym w tutejszym wzornictwie, stanowiącym niejako memento, przypomnienie, że władza ma, że musi mieć swoje ograniczenia, że jeśli w swym szaleństwie poważy się na zbyt daleko idące dokuczliwości, spotka się ze stanowczą i krwawą odpowiedzią ludu. Tedy nasturcja zawędrowała nawet - mocą książęcego postanowienia - na państwowe godło, stanowiąc od niedawna drobny szczególik na lewej dolnej kończynie niezmiennie, od średniowiecznych czasów srożącego się na sztandarach i tarczach drapieżnika, szczególik w postaci przywiązanego do wspomnianej części fantazyjnego ciała złotym sznureczkiem charakterystycznego listka owej dekoracyjnej rośliny. Książę wpadł na ten pomysł swego czasu i spotkał się on z aprobatą ogółu, choć z początku uważano, że do nóżki symbolicznego potwora lepiej by było przywiązać kwiat, nie zaś liść, ale wtedy Książę pospieszył z objaśnieniami, oznajmiając, że zdecydował się na liść poprzez jego charakterystyczną cechę, właściwość jego budowy powodującą, że wszystko spływa po nim z niemal lękliwą gorliwością, a w każdym razie tak zachowuje się woda, która, gdy tylko znajdzie się na jego powierzchni, natychmiast z niej umyka, pierzcha zamieniona jakby w ruchliwe rtęciowe kulki... Zatem to taki - szanowni państwo - dyskretny przekaz dla naszych nieprzyjaciół: - Nie zdołacie nas zatopić i nic do nas plugawego nie przylgnie... Tak więc zupełnie nieświadomie szalony przodek księcia Aleksandra przyczynił się do wzmocnienia symboliki, jaką lubi posługiwać się ten dumny naród, co sam umie się oczyścić, nie demolując więcej niż potrzeba, gdy przychodzi do radykalnych posunięć... Książę dziś jednak postanowił zachować się jak najbardziej dyskretnie, tak więc jak tylko pociąg wtoczył się na stację, na peron wjechał samochód przysłany z posiadłości pana Luki, by zabrać Jego Wysokość oraz towarzyszącą mu damę prosto na cmentarz, gdzie oboje mieli zamiar pożegnać się uroczyście z Aubreyem oraz jego nieszczęsnym bratem... Chociaż nie, nie, Książę nie planował specjalnych ceremonii. Nie zabrał nawet żadnych wieńców, decydując się jedynie na samotną pąsową różę i takiż płomyk...

- Damy im tylko jedno światełko. Przymusimy ich do współdziałania, do wspólnoty, której za życia im brakowało - zawyrokował Książę. - Czasem, moja droga, pragnę pozagrobowego życia. Naturalnie nie dla siebie, chodzi mi bowiem o psychiczny komfort, dla mnie, ale tu, na tym padole... Tu wszystko przepadło w niedokończeniu spowodowanym nadmierną impulsywnością... Chcę przy okazji jakoś udobruchać ducha Howarda, którego tak sromotnie zawiodłem. Chciałbym zawołać poprzez te wszystkie tajemnicze mroki: - A jednak jest tam jakieś światełko, troskliwie osłaniane przez dwóch chłopców, których życie skazało na konflikt...

- Nie wiem czy w tym wypadku ogień to najwłaściwszy sposób oświetlenia. Straż pożarna miała pełne ręce roboty - powiedziała lady.

- Jak to dobrze, że w tę ponurość wprowadzasz jakiś humor. Jestem ci za to wdzięczny... W takich wypadkach sięgamy jednak do pierwocin, tedy żywy ogień wydaje się niezbędny, nawet dla ofiar pożaru...

- Takie to smutne.

- To prawda, moja droga. A jeszcze to przemykanie się, tak żeby uniknąć gadania. Choć gadać będą i tak. Popatrz, moja droga, jak się wszystko poodmieniało. Kiedyś moi poddani, każdy jeden z nich, od dziecka po starca, musiał wyznawać wiarę swego władcy. Kiedy władca miał religijne kaprysy, wszyscy musieli podążać drogą jego najbardziej nawet pogmatwanej i problematycznej duchowości. Dziś wszyscy mają w tym zakresie zagwarantowaną wolność. Tylko ja muszę oficjalnie być wyznawcą ściśle określonej, zastanej już religii. Nie ma mowy, żebym się wypisał. Dziś też zrezygnowaliśmy ze sztywnej definicji małżeństwa, lecz ja muszę mieć małżonka płci przeciwnej. Nawet jeśli jest to tak zorganizowany mężczyzna, jak moja ukochana Księżna, musi jednak być przeciwnej płci. Dobrze by było, gdybyśmy się jeszcze rozmnażali, ale tu przyroda postawiła tamę... Ale dzięki rodzeństwu ród nie wymrze, tak że dynastyczne interesy są jednak zabezpieczone... Nie w smak im, tym moim krewnym, że tu jestem, na książęcym tronie. Teraz będą mogli raźniej kopać pode mną dołki, bo i ja sam nie wiem, jakim słabościom jeszcze ulegnę...

- Już masz coś na widoku?

- Nie kpij, moja droga. W mojej twórczej nudzie to sprawy nader poważne. Ach, a ja gdzieś pokątnie musiałem z męską kurewką, przyznam, że dość rozgarniętą, kształconą, z wyższej półki, choć to połyskliwy pieniążek jednak z rynsztoka, w który księżyc łaskawie przyświecił; bo po nic innego w swej perwersyjności Howard zdawał się nie sięgać, choć naturalnie, szczęśliwie dla pałacowej estetyki, nie lubował się w zniszczeniach... W każdym razie nie tych ulicznych... Oczywiście postęp mamy, więc nikt mi tyłka nie sparzy, a Księżna chce tylko, żebym kochanków nie podbierał jej, tylko szukał ich sobie na własną rękę...

- Mówiłeś, że jest bardzo zazdrosna o tego pianistę...

- Bardzo włochata sztuka... Wyobrażam sobie ich schadzki jako rzecz w bardzo gotyckim klimacie. Chciałbym wybłagać ją o trójkąt, ale na to się nie zanosi. - Książę się zaśmiał i sięgnął po papierosa.

- Ach, musisz tu kopcić, w samochodzie? - spytała ze skargą w głosie lady.

- Nie, tylko go sobie pomiętolę w paluszkach. Zapalę, gdy będziemy  na miejscu. A to już za chwilę... W każdym razie pianista jest szczęśliwie daleko od mych lubieżnych spojrzeń, bo aż za oceanem, o czym już ci chyba wspominałem... Tak, naturalnie czasy łaskawsze, Księżna  pełna zrozumienia... Nie tak jak żona Ryszarda, która, wytrącona z sypialni, zawiązała stronnictwo zabójcze dla homoseksualnego małżonka... Trzeba przyznać, że Ryszard, mój zacny przodek, był niezrównanym budowniczym. Branża turystyczna może być mu wdzięczna... Skumano go z diabłem, z samym diabłem, co przyszedł jawnie już całkiem, jeśli wierzyć świadkom, po jego duszę, gdy przyszło mu ją oddawać dobę po tym, jak spalili mu dupę. Ta opowieść z punktu widzenia tamtej moralności była niezbędna chyba, jako straszak... Raptem sufit w książęcej sypialni się rozstąpił i migotliwie się zrobiło, jakby spadł deszcz odświętnych świecidełek, i coś się w błękitnej poświacie zjawiło. Blichtr dotychczasowego życia zmienił się w bezwartościowe confetti... Na początku ktoś jęknął: - To skandal, żeby jakiś anioł tu teraz przybywał przez dziurę w suficie. - Ale nie, spokojna głowa, śliczna twarz poczęła się raptownie starzeć i brzydnąć aż do akceptowalnych wyobrażeń o świntuchowatym diable z martwym spojrzeniem przesyconego rozpustą typa... Rozgrzali w kominku jakiś żelastwo, dorwali Ryszarda, i wetknęli mu to w odbyt... Oswald my było, kochankowi, któremu ostatecznie udało się zbiec. Śliczny był to ponoć blondasek... Bardzo pojętny i biegły w miłosnych sztuczkach... Ryszard potrzebował w nadmiarze piękna, doskonałości, rozkoszy, śmiechu, radości, słodyczy, łowieckiej przygody, więc siłą rzeczy dla kobiety mało było w tym miejsca. Tak więc gdy tylko uporał się z zapewnieniem dynastii potomka, pierzchnął... A Dorota pozostała w jaskiniowych mrokach kamiennych komnat, bo nieroztropnie umieścił ją w najmroczniejszym zamczysku, jakim tylko dysponował... Oswaldowi jednak zasmakowała polityka. A Ryszard był tak zakochany, że dawał się powodować młokosowi, który miał bardzo interesownych krewnych i przyjaciół. Zaroiło się od szalenie niekompetentnych ludzi u rozmaitych sterów, co omal nie utopiło kraju, tak więc dobrze, że wtedy jeszcze w naszą weksylologiczną rzeczywistość nie wtargnął liść nasturcji... Aczkolwiek Dorocie zależało i na porządku, i na zemście...

- Więc jednak spłynęło...

- Tak. Ale bardzo się sprawy pogmatwały, bo nie chcieliśmy tak bardzo przecież reperować wszystkiego bezprawiem... W sumie i wy wiele zawdzięczacie Oswaldowi.

- Tak, tak, wieść rodowa niesie, że łaski spłynęły w dobie tego romansu. Ryszard chyba lubił stroić miny przed Dorotą, nie mniej od Oswalda. To ją chyba musiało rozsierdzić...

- Tak, i to może dobrze, bo sporo udało się ocalić. No, a potem, w dalszych pokoleniach, chcieliśmy was ogryźć... Wojowaliśmy mocno. Trzeba było nam floty na flotę, a wy nie chcieliście w tym partycypować, powołując się zresztą na zapobiegawcze zapisy wypieszczone skrupulatnie z księcia w alkowie... Niech zatem żyją tradycje. I że ten Dunghill z taką dumą jest przez was stawiany na rodzinnym piedestale. Tak, myślę sobie nawet, że te przedawnione sprawy powinny mieć jednak temperaturę. Dzięki niej żyją ciągle i tamci, sprzed pięciuset lat. Dobre to, o ile naturalnie dziś nie rujnuje nikomu życia.

I oto znowu cmentarz. Dopiero co odwiedzany przez Księcia i Aubreya, a teraz Księciu przychodzi wstępować tu, by Aubreya odwiedzić... Książę wziął głęboki oddech. Powietrze było zimne i wilgotne, nieprzyjemne. Wszystko tonęło w przymglonej, przygnębiającej szarości. Mgły lubiły nachodzić okolicę, wypełniać dolinę, która wiła się między lesistymi wzgórzami, by otworzyć się na rozległe jezioro, znad którego właśnie owe mgły lubiły nadciągać. Nazywano je zresztą Mglistym. I czuło się jego obecność. Było tam, wielkie, przepastnie głębokie, i nawet teraz jakoś przytłaczało swą obecnością, mimo że skrywało się za woalem oparów... Książę z rezerwą zawsze się odnosił do szerokiej wody i czuł się pewniej, gdy stał tyłem czy to do morza, czy też tego jeziora, które nazywał złowrogim. Cieszył się jednak, że w tak prosty sposób może wywołać w sobie trwogę, dlatego, kiedy wreszcie ruszał w swe nader jednak rzadkie podróże, nie stronił ani od Nasturcjowej Doliny, ani od nadmorskich miejscowości. Rozumiał zawsze dobrze wszystkich tych, co na przykład mimo lęku wysokości uporczywie pchają się w góry... A Książę boi się wody, tedy spędza czas nad wodą... Także stawy w jego ogrodach muszą bezwzględnie cechować się przesadnie dużą głębokością...

- O czym Wasza Wysokość myśli?

- O,o otchłani naturalnie... Myślałem o wodzie. Czujesz, jak jest blisko? Cmentarz od północnej strony niemal dotyka brzegów jeziora. No i naturalnie miłość... Te wpadania... W języku angielskim się w nią wpada, nieprawdaż? Leci się w nią jak do studni. Albo w jakieś tajemnicze podpiwniczenia życia. Doły... Trudno zdecydować, dokąd wiedzie nas miłość. Jakoś na wyżyny to jednak chyba nie prowadzi. To raczej dno, choć ostatecznie, jak chce legenda, Ryszarda diabli wzięli przez sufit, więc jakby przez swój upadek miłosny, rozpustnik z ziemskiego dna jednak uniósł go w górę, koniecznie w górę, bo jak być wyniesionym poza, to tylko tam, tak że najwyraźniej Bóg i Diabeł dzielić się muszą wyżyną, w świat chyba najwyższy właśnie więc uniósł się kochliwy przodek, gdzie rozkosze i bóle osiągają swe ekstrema... Życie to ledwie uwertura... A miłość to przytup, fundament dla dzikich psychobaśni, pozwalających jakoś przybliżyć się do tajemnicy życia... Nastrojowe chwile, poetyczne... Potem oczywiście proza...

Ruchliwy zakątek, można powiedzieć, bo do jednego dołka w szybkim czasie trafili i ojciec, i jego dwaj synowie. Po wyczerpującym życiu szybki jednak skok w zapomnienie. Hurtem... Pytanie, po co to wszystko się zadziało...

Minął ich Simon. Ukłonił się... Książę i lady odwzajemnili się podobnym gestem...

- Może teraz spokojnie rzucać kamyki w toń...

- Co? Kto?

- Ten mężczyzna - chłopiec... To był Simon. Gość w rzeczywistości, który mieszka na stacji. Ma okna wychodzące na peron. Uprzywilejowane miejsce, w sumie... Aubrey był jego młodzieńczą miłością. Młodość to najokrutniejszy czas. Jeszcze straszne mury wstydu i niewyobrażalnie doniosła rola bzdur. Okrutny czas, w którym decyduje się wszystko. Simon był jak Petrus. Jakie to dziwne. Dwie ofermy, tak blisko siebie, a jednocześnie tak daleko. Nie zawsze swój swego szuka... A pośród tego - Aubrey... Pozostały odłogiem materiał na wspaniałego brata, i kochanek spędzający sen z powiek, który przychodził, ale jeśli przychodził, to tylko w tajemnicy... Gdy pojawił się po upływie pewnego czasu, już się nie wstydził, ale już jako satysfakcjonujące rozczarowanie... Od kochanka dostał po mordzie. Brat go zastrzelił... Wszystko padło trupem. I teraz Simon mógł go odzyskać... Będzie spokojnie rzucać kamienie w toń...

- Jesteś niemożliwy...

- Wszystko to niemożliwe... I oto ten grób. Po ruchliwości już na amen zastygły... Utraceni... Może jak ktoś za bardzo przeżywa, to wtedy...

- Przydaje się terapia.

- Właśnie... Tylko do czego ma nas przekonać? Że jebał pies? W co ma nas to przemienić, jeśli życie ma trwać dalej... Mielibyśmy o czym dyskutować - powiedział Książę, kładąc na świeżym grobie różę... - Przypalisz znicz? Niech idą razem z tym jednym płomykiem... Co może być teraz? Na ile jestem jeszcze żywy? Ledwo go poznałem, i znam bardziej jego śmierć... Są takie śmierci, po których żywi nie wracają do życia... Wydaje im się, że żyją, ale w środku jest trup, szczególnego rodzaju... Bylibyśmy sobie gwarzyli, stąpając po, jak się okazało, bliskich nam obu obszarach... Choć muszę trzymać się oficjalnie religii, nie zmam modlitw, choć babka pilnie mnie ich uczyła... Ale warto może oddać stan ducha... Jak to się zastanawiał pewien Islandczyk: 

Ja, co na moment zginam szyję,

nad tą śmierci cichością, 

czy jestem tym, co jeszcze żyje,

czy tamtym - umarłą przeszłością?*

CDN

*)Steinn Steinarr, Na cmentarzu, w przekładzie moim.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć

Breiðfjörð

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce