Przyciąganie IV
Pol siedzi na zmurszałym ogrodzeniu i patrzy, jak Pal sika z wiatrem. Mocno wieje, aż jeden z gwałtownych podmuchów powietrza zakłada Palowi kaptur jego przeciwdeszczowej kurtki na głowę...
- Tu sikanie na powietrzu to nie lada sztuka - zauważa Pol.
- Nie przesadzaj. Wystarczy się dobrze ustawić.
- Cenna rada na życie. Tyle że wiatr potrafi być zmienny.
- Człowiek zawsze wystawia się na jakieś ryzyko - stwierdza Pal i strzyka jeszcze resztkami uryny.
- Chyba jeden z waszych pisarzy rozwodził się kiedyś nad doniosłością męskiego wspólnego sikania... Tak mi się wydaje. Muszę gdzieś poszperać.
- Serio? - Pal zapina rozporek i podchodzi do Pola. - Może Drengur Bækur będzie pomocny.
- A, sam sobie poradzę. Jakoś nie mam ochoty akurat z nim mówić o sikaniu.
- Sikanie w przyrodzie chyba ważne. Tu nasikałem, to moje, poniuchaj i wiedz o tym dobrze.
- Tak - zgadza się ze śmiechem Pol. - A kiedy ten pogrzeb? Coś się odwleka - zmienia raptem temat.
- Nieboszczyk się spóźnia. Nie wiem, jakieś kłopoty, jeszcze jakieś niedopełnione formalności...
- To skąd on ma przybyć?
- Z Brazylii.
- Bogowie drodzy! Że też się chce komuś taki kawał świata szarpać ze zwłokami.
- Święta wola umarłego.
- Oj tam. Gdyby Max Brod posłuchał prośby Franza Kafki, wszystko poszłoby z dymem...
Zawsze gdy Pol jest w zagrodzie Pala, zbiegają się do niego wszystkie koniki z pastwiska. Tak jest i teraz. - To niepojęte - za każdym razem dziwi się Pol.
- Lubią cię. Masz jakąś dobrą energię...
- No ale na czym to polega? Owszem, nie przeczę, też je lubię, ale jednak umiarkowanie, bardziej na odległość. Są jakimś nie do końca przemyślanym projektem, który wszedł jednak w życie na tych małych kopytkach i stosunkowo cienkich nogach. Zadziwiają mnie ich twardość, wytrzymałość, które w osobliwy sposób sąsiadują z niebywałą delikatnością...
- Całkiem jak penis.
- Chryste Panie - wzdycha Pol.
- Tak mi przyszło do głowy. Twardy a lekki.
- Myślę o Timie. Czy mógłby tu u ciebie znaleźć jakieś zajęcie?
- A co on jest w ogóle?
Pal wzrusza ramionami. - Bo ja wiem?
- No jak to?
- Może jakiś filozof?
- Może?
- A jak tak, to do niewielu rzeczy pewnie zdatny.
- I bez kasy.
- No tak, tak... Głupio w takich okolicznościach nim być. Najmądrzejszym filozofem był Schopenhauer. Najpierw pieniądze, a potem dopiero rozmyślania.
- Nie wystawisz go chyba do wiatru... Może u Bjarnego prędzej, w oborze.
- Jeszcze z nim nie mówiłem. Jak mi ładnie skosił łąkę... Będzie paszy dość.
- A z filozofem?
- Coś tam, pobieżnie...
- Nie rozumiem tego.
- Ja też nie. Ale mógłbym sobie hodować takiego konika, więc i człowieka chyba mogę przygarnąć. Krajan mój. Nie będzie musiał wieść życia wiecznie na świadomym oddechu.
- Przygarnąć czy przyciągnąć...
- Albo wyciągnąć, z drugiej strony lustra... W każdym razie on jest...
Pol patrzy na Pala. - Dzisiaj też idziesz?
- Może kawałek.
- Byle nie za daleko. Tam te chmury strasznie wyglądają... Bałbym się, że z tych wylewających się spomiędzy gór kłębów mgieł wylezą jakieś olbrzymki, a ze mnie żaden Grettir ani Jón Hreggviðsson...
- Jeszcze żadnej nie spotkałem.
- Zawsze chodzisz tam sam?
- Tak.
- Rozumiem.
- Taki dziwak ze mnie.
- Nigdy nikogo nie spotkałeś?
- Tego najważniejszego, póki co, nie.
- Ale nie codziennie chodzisz?
- Chciałbym, lecz nie zawsze mam czas. No i zimą się nie da za bardzo. Za każdym razem mnie to martwi, bo kto wie czy już czegoś nie przeoczyłem.
- Nie chce być inaczej... Ty jesteś człowiekiem wierzącym w cud... I to w taki cud, że gdybyś wszystkich wokół powiadomił o tym, czego się spodziewasz i gdyby to się stało, wszyscy musieliby uwierzyć... Tylko z kolei w co? W cuda i jakiegoś cudotwórcę, kuglarza? To zdaje się Bjørnson rozwodził się nad tym... Czy trzeba cudów, żeby zakwitła wiara, czy też najpierw trzeba wierzyć, zakładając od razu, że się cud może zdarzyć... W pojęciu wielu cuda się zdarzają, coś się w życiu jakimś cudem dzieje, ale to istotne jest tylko dla poszczególnych jednostek, to nie porywa...
- A ty? Wierzysz, że może zdarzyć się cud.
- Jako szczęśliwy splot wydarzeń. Coś po myśli, co jednak nie skłoni mnie do wiary w jakieś rozumne siły wyższe. Mógłbym dziś powiedzieć, że jakieś siły się mną zaopiekowały, wszak robiłbym to bez przekonania... Ale ty musisz wierzyć w takie siły, bo oczekujesz czegoś niemożliwego. Czasu nie cofniemy. Nic się nie da naprawić. Najrozsądniej jest żyć teraźniejszością i nie ma co marnować jej ma roztrząsanie i ciągłe przeżywanie przeszłych wypadków, tak jak też nie ma co zatruwać się przyszłością... Ów mądry Schopenhauer mówił, że nie ma co nadmiernie zajmować się planami i troską o przyszłość ani oddawać się tęsknocie za przeszłością... Zapominamy często, że realna jest tylko teraźniejszość - przyszłość ukształtuje się po swojemu, inaczej niż nasze wyobrażenie, ba - przeszłość inna jest od naszych wspomnień... Cieszmy się znośnym dziś! Jak mówi Seneka: Singulas dies singulas vitas puta...
- Nie chcę tracić tej wiary - mówi Pal ze łzami w oczach.
Do tego wszystkiego nie pasują Polowi spostrzeżenia letnika, czy bardziej przywidzenia... Ach, że też z taką regularnością się zdarzały, zawsze wtedy, gdy Pal szedł tam, gdzie teraz te złowrogie chmury... Tamten widział coś najzwyczajniejszego, to nie miało posmaku nadnaturalności... Musiałby go ktoś dopiero wtajemniczyć... A tu taki wierzący, a nic nie widzi... Pol postanawia, póki co, nic o tym nie wspominać, choć korci go, by o tym opowiedzieć...
Kłopotliwy temat ulatuje jednak, bo pojawiają się mecenas i jego małżonka... Byli się jeszcze potaplać źródle... Oczywiście dla mecenasa niczym nadzwyczajnym to nie było... - Miły panie, no po prostu ciepła woda, jakże mi dobrze znana z mej higienicznej codzienności, choć może pośród innych aromatów, nie tych o dość sanatoryjnej nucie...
- Państwo niedługo wyjeżdżają? - pyta Pol.
- Tak, gna nas nadal. Też na wulkany, bo żona wymaga ode mnie jeszcze roztrajkotanego Neapolu i kulinarnych liturgii... To proszę pana w naszych warunkach walka o przetrwanie. Jesteśmy podstawowo zaspokojeni i zostają nam czas oraz środki, a do zagospodarowania mamy tylko fizjologię - do zabawy mięśnie, te i owe przywodziciele i gardziele tu i ówdzie, żołądki, smakowe kubki... Bardzo ładny był ten rekin. Naprawdę gratuluję.
- Narobił mi stracha.
- Nie dziwię się... Dziękuje panu - zwraca się do Pala - za miłą przejażdżkę i znakomitą gościnę.
- Cudowne są te koniki - mówi małżonka mecenasa, drapiąc za uchem łaciatego ogierka.
- I niech pan pamięta, czego należy szukać - mówi jeszcze mecenas do Pala. - Mówię panu, przypominam, króliki, dwa zgniecione króliki...
Mecenasostwo żegna się z mężczyznami przy koniach.
- O co chodzi z tymi królikami? - dziwi się Pol, patrząc za odchodzącym szosą małżeństwem.
- A, chodziło mu o obraz. Mówił chyba, że trwoni czas na przelotne bzdury, że trudno mu się w tym jeżdżeniu na czymkolwiek skupić. Wspominał o obrazie... Już jednak nie pamiętam, jakim... Jakiś niderlandzki... I że mają tam być zmiażdżone króliki.
- A, wiem, wiem już... Niedorzeczność, która jednak jest... To pewnie miał na myśli mecenas... Drengur ci może wynajdzie w jakimś albumie... Tylko powinieneś je samodzielnie znaleźć... Bez podpowiedzi...
- Ale ja mam się na czym skupić.
- Tylko że szansa na te króliki jest spora. One tam są... Będę mógł kiedyś pójść z tobą?
- Chciałbyś?
- Podjąłem się trudnego w tych czasach zadania bycia nikim, więc dysponuję czasem o każdej porze... No właśnie, a skąd wiesz, kiedy ruszyć?
- Jak akurat nie mam nic do roboty.
- Nie ma żadnego impulsu?
- Po prostu idę.
- Bo tęsknisz. Wiele lat już?
- Wiele...
- A ja mam przeczucie, że powinienem nagotować rybnej soljanki. Zajrzyj do mnie jutro - mówi Pol.
***
I tak wyszedł zza góry... Za żywym się Pol rozglądał z nadzieją od wielu już dni. I zjawia się oto. On... Jak tylko się spostrzegają na pustej drodze, czynią to, co sobie drogą mailową obiecali. Tamten porzuca na poboczu bagaż i robi to samo, co Pol: przykłada sobie do skroni ręce i z palców wskazujących robi zakrzywione różki... Z pochylonymi głowami ruszają ku sobie energicznie. Gdy już się mogą usłyszeć, Pol głośno recytuje:
Ponad nami śladu nieb,
Potrzaskane tylko turnie;
Popod nami groźnie, chmurnie
Mgieł bezdenny zieje lej!
I tak pędzim śród tych kniej,
Pędzim poprzez dżdżów tumany,
Potem znowu rozkrakany
Przecinamy ptactwa klucz -
Z krzykiem, z wrzaskiem pierzchły mewy,
A z głębiny, skroś wyziewy,
Zabłysnęła para ócz,
Zabielała pierś potwora:
Od samego dna jeziora
Nasza postać to wypadła,
Biegła ku nam od zwierciadła
Tej spokojnej, głuchej toni
Wprost przeciwnie, jak my do niej
Lecieliśmy z góry w dół...*
Przy ostatnich słowach zderzają się i obejmują nawzajem...
- Bój się boga, toś ty tutaj na piechotę lazł z lotniska? Z tą torbą... W tej kurteczce dżinsowej... Czemu nie zadzwoniłeś?
- A i tak czas pożarł dystans...
- Poczekaj tutaj... Szczęśliwie już mam naprawione auto...
Pol puszcza się biegiem na farmę, a Timo opiera się w tym czasie o przydrożny słupek i z trudem zapala wymiętoszonego papierosa... Wiatr targa mu włosy, a on zadziera głowę i patrzy na zwietrzałą skalną wyniosłość i poprzerastane trawą piarżyska...
CDN
*) Fragment "Peer Gynta" Henrika Ibsena w przekładzie Jana Kasprowicza.

Komentarze
Prześlij komentarz