Dziś pójdę z zimne dalekości, do których czytelniczo powróciłem w trakcie niedawnych upałów. Taka mała ochłoda, przynajmniej w wyobraźni. W Arktyce, która na kartach "Oceanu Lodowatego" Sundmana jest jeszcze taka sama, jak ta, z którą mierzyli się szczęśliwie i nieszczęśliwie rozmaici śmiałkowie: Barents, Hudson, Franklin, Nansen, Nordenskiöld, Andrée, Amundsen, etc, etc... Bohaterowie, o których losach kiedyś tam się rozczytywałem, w bardzo szczeniackich czasach. Nawet marzyłem o tym, żeby być takim polarnym badaczem, ale jakoś z czasem to przeszło, choć Północ pozostała, przykleiła się do mnie. No i tak częściowo spełnił się i sen o dalekiej Arktyce i Svalbardzie, choć nie był to żaden wyczyn - ot, zwykły rejsowy samolot SAS z Tromsø do Longyearbyen, co poniósł mnie jako zwykłego turystę, który może tam na przykład zjeść najpółnocniejszy obiad, wypłacić gotówkę w najpółnocniejszym bankomacie, posłuchać najpółnocniejszego i najbardziej zimowego jazzu, i chyba też blues'...
Komentarze
Prześlij komentarz