I Know It's Gonna Happen Someday

Tak mi się jakoś ostatnimi czasy ten Morrissey przyplątał... Właściwie nie mam zdania na jego temat. Z biegiem lat się pogubił, zaczął pieprzyć jakieś kocopały... Ale artysta jak ksiądz... Kościół, scena (także polityczna) - dwie strony jednego medalu - tu i tu roi się od pomyleńców. Przewagę ma ten, kto dzięki swoim talentom jest bardziej uwodzicielski... Brzmi to może nieelegancko - dla tych czy innych wyznawców - ale ja nie lubię owijać w bawełnę... Tyle że mi to nie przeszkadza, bo ja też za mądry nie jestem...

Puściłem sobie ostatnio "Black Tie White Noise" Bowiego. Dawno tego nie słuchałem, ale złe czasy jakoś powiodły mnie w dźwiękowe pocztówki z dawnej wiosny... 1993. Kurde, właściwie całe lata dziewięćdziesiąte były dla mnie najszczęśliwszym czasem - stałem się wtedy dorosły, wyrwałem się z rodzinnego domu, z kraju, dużo wtedy podróżowałem, wyznając zasadę: Omnia mea mecum porto... Szczęsny czas... Mieściłem się w plecaku, i do dziś z miłością wspominam mikroskopijne lokum za kubłem na śmieci w suterenie przy Háteigsvegur w Reykjaviku, i w paczce po owocach w norweskim Trøndelag...

93. Bowie. Wtedy wracający do solowej kariery. Po bardzo fajnym Tin Machine... "Jump They Say"... MTV z kablówek... Lubię ten klip. Rzecz o przyrodnim bracie Davida, co popełnił samobójstwo... Potem ta płyta, która ma dla mnie smak koniaku, bo nim się upijałem kiedyś z przepięknym chłopakiem, nie do zgwałcenia jednak... Chociaż może mało się starałem. (Był tak cudny wtedy, że do dziś mi się chce płakać!!)

Na "Black Tie White Noise" jest kawałek Morrisseya ... "I Know  It's Gonna Happen Someday". To z płyty owego artysty o tytule "Your Arsenal" (1992)... Ten numer jest w gruncie rzeczy parodią piosenki Bowiego "Rock'n Roll Suicide" z 1972 roku. Całą tę płytę Morrisseya, o ironio, wyprodukował  Mick Ronson, będący w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych jednym z filarów grupy Bowiego The Spiders from Mars.

Rok później Bowie nagrał cover wspomnianej piosenki... I też spotkał się znów z Mickiem Ronsonem... Niemal po dwóch dekadach David i Mick stanęli obok siebie na jednej scenie, podczas pamiętnego koncertu ku pamięci Freddie'ego Mercury... A że Bowie zawsze ulegał impulsom, zaprosił zaraz Ronsona znów do studia. Po latach wrócili do numeru "I Feel Free"... To było ich ostatnie spotkanie, bo Mick Ronson niestety zmarł chwilę później, na raka wątroby... Po latach na to samo odjechał Bowie... Rak zabił też Trevora Boldera, tyle że w jego przypadku z radością zaatakował trzustkę. Tak to się pierdoli, z czasem...

Ale wtedy jeszcze wszyscy żyli. A co ma się przydarzyć...

Podoba mi się ta piosenka. I okładka płyty, z której ta piosenka pochodzi, fajna, lekko pikantna...

Zatem "I Know It's Gonna Happen Someday"... Sorry, David, w tym wypadku Morrissey wygrywa...:))

Komentarze

  1. A ja mam fazę na Roberta Planta, na jego solowy okres kariery i słucha mi się go naprawdę świetnie...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć

Breiðfjörð

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce