Frank

To już dwadzieścia pięć lat mija od śmierci Franka Sinatry. Aż trudno uwierzyć... Może nie jest to gwiazda z mojej bajki, ale są rzeczy, które uwielbiam. Jak choćby "New York, New York", piosenkę o której człowiek ma ochotę sądzić, że istnieje od zawsze, może nie od początku świata, ale na pewno od tak dawna, że nawet najstarsi górale tego nie pamiętają, tymczasem aż tak leciwa nie jest, bo pochodzi z 1977 roku. Oczywiście palma pierwszeństwa należy do Lizy Minelli, która śpiewa to absolutnie znakomicie, ale Frank też jest w tym fenomenalny. Z ochotą przygarnął do siebie ten utwór, a można powiedzieć nawet, że zagarnął go, bo często się chyba sądzi, że to wyłącznie jego kawałek, dlań utworzony. Pięknie ten przejęty utwór odświeżył karierę Sinatry i splótł się z nim nierozerwalnie.

Nowy Jork zasługuje na ten utwór, bez dwóch zdań... Niech kto mówi, co chce, ale Nowy Jork to miasto nad miastami!

Frank Sinatra. "New York, New York". Kocham to!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć

Breiðfjörð

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce