Marzec, marzec

Marzec - dziwny miesiąc. Jak tak patrzę wstecz, to najwięcej w marcu działo się ponurych rzeczy wokół mnie. Złe wieści, śmierci... Tak że byle do kwietnia... Za Bjørnsonem kwiecień wybieram...

Brr, nie inaczej jest teraz... Sami na piętrze, bo sąsiad popełnił samobójstwo. Wymknął się. Nie było mnie jakiś czas w głównej kwaterze, więc nie wiem, ale ponoć od dłuższego czasu nie trzeźwiał... A teraz jakoś tak grobowcowo jest, jak się z domu wychodzi; na schodach wieje dziwnym chłodem...

Co rusz, ktoś dojeżdża do stacji... I cholera wie, po co to wszystko...

I marcowo cofam się o dekadę z leciutkim okładem. Jasne, że do Bowiego. 11 lat temu marzec też był dla mnie cholernie nieciekawy. Na pociechę tylko z ciekawą muzyczną propozycją od Davida, po dziesięcioletniej przerwie... A na dziś pasuje mi ten kawałek... W kolejnym dniu po kolejnym dniu...

David Bowie, "The Informer"... (Na fotce David w chwili zatrzymania. Żartowano, że nawet na takim policyjnym zdjęciu Bowie wygląda doskonale i szczęśliwie. To też było w marcu. 1976.)

.....

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć

Breiðfjörð

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce