That cute little drummer...
Tak wstępując przy okazji, skoro już uruchomiłem kompa... Z bezsennej nocy. Czasem mnie dopada bezsenność, więc wtedy słuchawki na uszy, co by ciszy nocnej nikomu nie burzyć, i tak sobie wędruję do czasów minionych... Jakież to już pokłady artystyczne narosły... Tak, cofam się do leniwych leżeń na parkiecie u przyjaciela, w zamierzchłych czasach, w zadymionych przytulnościach pośród zadymek. Przy tej okazji nie może braknąć Zappy... Zappa tak do mnie wraca, falami, przyczepia się, i zachwyca mnie ta złożona muzyka, co czasem jest jak takie smaczne ciasto pełne bakalii... I zachwyca mnie ta perfekcyjność, w tym całym wariactwie niebywała staranność...
Wybieram to na dziś. Zawsze to budziło moją radość, jak się Terry zakochuje w wizerunku gitarzysty Punky Meadowsa... Uroczo, komediowo, chwilami troszkę świńsko...
Wspaniały moment, gdy na scenie byli razem Frank Zappa, Terry Bozzio, Adrian Belew (tego ostatniego wkrótce podkradł Zappie David Bowie)... Fajne czasy... Młody Terry Bozzio, który dziś już po siedemdziesiątce... Rety, rety... Bozzio - fantastyczny perkusista, wirtuoz, namówiony przez Zappę, by darł też ryja. Cudownie mu to wychodziło. Niezły, agresywny, ostry głos, ale z dużą elastycznością, z barwą, więc sprawdzał się na różnych poziomach i brzmieniach. I to wszystko czynił, tłukąc w bębny bezbłędnie w całej tej wymagającej muzyce. Lubię ludzi, którzy robią rzeczy dla mnie zupełnie nie do przeskoczenia. Budzą mój podziw. Taki człowiek orkiestra - bębni, śpiewa i robi z tego jeszcze prawdziwy show... To chyba nie takie częste zjawiska... Warto to przypominać. Czysta przyjemność. Radocha...
A Zappa to by nam się przydał dziś... Bo jest z czego sobie podworować...
Komentarze
Prześlij komentarz