Władzy żądza, Bóg z pieniądza...

... moc się wokół rzeczy dzieje, w kącie na głos gnom się śmieje...

Żyjąc, na absurd wypada się zgodzić. Zła takie różne się dzieją, na tej podstawie to wszystko się kręci - to przypadki albo głęboko przemyślane akcje, które jednak też z durnych a okropnych przypadków się biorą...

Dziwności, akcydentalne... W Lublinie idzie sobie kobieta i omal nie postradała życia, kiedy nagle spadł na nią duży owczarek z drugiego piętra, który wyskoczył przez okno, bo się wystraszył burzy (pies sobie chyba poszedł na spacer niespodziewany, pani niespodziewanie wylądowała w szpitalu)... Różne cudactwa, różne rozkręcone losy istot żywych taki punkt styczny znalazły... Scena niemal jak z Monty Pythona, bo tam też ludziom ciężkie rzeczy znienacka spadają na głowę... Śmieszność tragiczna... Przypomina mi się jedno z opowiadań Choromańskiego, w którym bohater stara się wykazać, że zło ma w sobie mnóstwo anglosaskiego humoru...

Za oceanem pewna żądna władzy ekscentryczna kanalia z kapciem z buta narciarskiego na głowie dostaje w ucho od jakiegoś ustrzelonego potem wymoczka (o, tu by się chciało zawołać - baczcie, gnojki, kogo w tych zasranych szkółkach maltretujecie). Dziwaczna niedbałość służb, kupa szczęścia i dobrze kombinujący mózg, który natychmiast wykorzystuje sytuację, czyni waleczne gesty i takież okrzyki wydobywa z gardła. I jest od razu fota - ikoniczna: pięść, smuga krwi, państwowa flaga... Nie trzeba było długo czekać, by w rzecz całą wplątać Boga. Akurat tam nie był to szczęśliwy ostatecznie przypadek, tylko Boży palec... Osobiście jednak wolałbym, żeby taki palec bardziej przykładał się do roboty w poważniejszych sprawach, resztę zostawiając szczęśliwym przypadkom, takim pomniejszym paluszkom. Wolałbym, żeby taki zasadniczy palec nakazał na przykład Kacapowi wypełznąć z Ukrainy, wypełznąć, nie wycofać się, tylko właśnie wypełznąć, bo to by było najwłaściwsze... No, ale tam, gdzie ten palec zadziałał, Bóg jakby owierzony na wszystkie strony, bardziej niż gdziekolwiek indziej chyba, z pieniądza wszak nawet spogląda... Ale dobra się przy okazji przewrotka stała, bo się to dzieło Najwyższego rozpuściło w wieści o zmianie konkurującego z ekscentrykiem kandydata na najwyższy urząd. Mocarstwo zza oceanu to losy więcej niż tylko jednego społeczeństwa, to niemal losy nas wszystkich, które jakiś czas temu zawisły na dwójce staruszków: jednego jeszcze całkiem krzepkiego, drugiego zaś - mimo całej psychicznej potęgi - tracącego już fizyczne siły... Ta odmiana budzi nadzieję... I ta pokoleniowa zmiana (o ile odpowiednio  zaowocuje, o ile do głosu decydującego nie dojdą idiotyczne uprzedzenia, których tam nie brak przecież) może tchnie w świat nową energię i da więcej nadziei na przyszłość, także i u naszych zmagających się nieustannie z wojną sąsiadów... Choć generalnie widoki marne na przyszłość w tym zmieniającym się bardzo na naszą niekorzyść świecie... Gnać będą ludy złe warunki coraz intensywniej przed siebie. Różnorodność ścieśniona to przepis na krwawą sieczkę, bo multi na dłuższą metę nie działa, po prostu i niestety - mówię niestety, bo mnie tam wszystko jedno, kto kim jest...

A nad Wisłą po staremu. Dalej o ciąży, w konflikcie... Ludowa biedaczyna, rozwodnik (chyba  sześć lat wytrwał za pierwszym podejściem ten wyznawca rodzinnych wartości) co mi chce opowiadać właśnie o wartościach - ja, choć ślubować mogę sobie tu jeszcze tylko prywatnie, już w związku lat przeszło 16 - stara się wszystkich przekonać, że świat mu runie, jak się cokolwiek kobietom ulży w kwestii ich życia i ich ciał, a także kiedy geje pójdą do urzędu stanu cywilnego, by sobie miłość przypieczętować urzędowo (Tygrysek - hipokryta może byłby kontent, gdybyśmy mogli zawierać związki w innych instytucjach - można by się pokusić na przykład o miejskie wodociągi i kanalizację - tam stworzyć odpowiednią komórkę - mogłoby być nawet uroczyście, byle po dwudziestej drugiej, w bezksiężycową noc...)

Od dawna mówiłem, że żadna trzecia droga nie jest potrzebna, że to jest tylko destrukcja i ścieżka na manowce. To jedynie retoryczna sprawność lidera, efektowne pleple ze zdolnością do szybkiej riposty, z którego nic nie wynika, z którym nie można poważnie realizować szalenie istotnych dla wielu ludzi danych przecież obietnic, za którymi w końcu ruszono z przejęciem do urn. I nagle znowu jest mur, i to nie tam, gdzie się go wcześniej spodziewaliśmy, w lekkiej naiwności, bo jednak sądziliśmy, że przez jakiś czas będzie on stał przy Krakowskim Przedmieściu... Po co nam PiSy lajtowe, jak jest jeden i porządny... Czemu tam nie idzie ze swymi wartościami i sumieniem pan Tygrysek. To że coś trwa 120 lat, to nic nie znaczy. Potrwało, i może przestać trwać... Nie takie trwałości poznikały bezpowrotnie... Tygrysek się chce odróżnić, szuka jakiegoś poparcia, chce sobie jakiś elektorat wyłuskać, i znalazł sobie przylepa poletko, tak sobie  umyślił - młode kobiety, tęczowe rodziny - be, leśni strzelcy, pogromcy sarenek - cacy... (Może się uda wyszarpać tego czy innego nienawistnika; tego czy innego nad wyraz osobliwego, krwiożerczego miłośnika przyrody.)

Z początku nadzieje, piękne słowa, a wyszło jak zawsze. Z trzecią drogą w chaszcze, choć to bardziej droga z trzecim pasem, a raczej grząskim poboczem... Już nam jedno koło w nie wpadło... 

Wypada się jednak pogodzić z tym, że żyjemy w bardzo podzielonym świecie, że jest tak zero - jeden... Tak jest tu, tak też się dzieje za oceanem... My tu mamy dwie drogi: albo wschód, albo zachód. Nic innego. Znów tak jest. Chcieliśmy kiedyś inaczej, w harmoniach wielkich płynąć już po szczęśliwie zakończonej historii, a tymczasem stare śpiewki się odzywają - choć poukrywane w nowych rytmach i melodyjkach...

Spadły nam przed wyborami na głowę słówka z krasomówczych ust. A pchnęły nas w stare błocka i w konflikty na tematy, które powinny należeć tylko do sfery prywatnych rozstrzygnięć ludzi, którym po prostu nie należy utrudniać i tak już pogmatwanego życia... Co mi do cudzych ciąż przerywanych - mogę się tym brzydzić, tylko co z tego... Tak jak nic mi do rozwodów - mimo że to paskudna sprawa, nikomu bym prawa do nich nie odbierał, choć mogę mieć swoje oceny - to sprawa cudzych sumień i ryjów, które rzucają słowa przysięgi na wiatr, nie przywiązując do nich żadnej wagi... Trudno... Nic mi też do życia innych par, jakiekolwiek one są... W tylu miejscach to już tematy zamknięte, załatwione na korzyść chleba zjadacza, co i też obyczaje połagodziło, oswojenie dało, bo też w każdym układzie o podobną przeciętną idzie: brzucho, radio, stylo, dylo, daktylo, to w domciu pogwazdrać, to tam pokierdasić - słowem takie to wielkie halo, w wyraz Witkacego tu ujęte... A tu ciągle gotowi nawet wyborczą zdobycz obrócić wniwecz, bałwany złotouste...

Coś okropnego. Płacę na Tygryska podatki, a Tygrysek z uśmiechem pluje na mnie zatopiony chyba w jakiejś pornograficznej mgławicy, na równi z hordą z Ciemnogrodzkiej, mimo że miało być całkiem inaczej...

Ciągle ta cholerna naiwność... Ja też jakoś tak wierzyłem, chociaż na żadne oczywiście błędne ogniki trzecie drogi mnie nie zwiodły. Ale byłem już gotowy nawet wyciągnąć rączkę do Tygryska. Taki miły nawet... Podszedł w korytarzu wiodącym z tej okrągłej cyrkowej areny przy Wiejskiej i nawet nie ugryzł - otworzył tylko włochatą paszczę i z tygrysim wdziękiem... beknął smrodliwie...

My gdzieś ciągle na dole, tam, gdzieśmy zjechali...

A koło nieustępliwej historii się toczy... To jest to... Zerkam teraz w grzech młodzieńczy, w "Filozofię frywolną" Umberto Eco. Z "Benedetto Croce"...

(...) Lecz na historii nieprzerwanym kole

musi znaleźć się na dole

ten, kto na górze wcześniej chlubnie bywał.

Wszelka myśl ludzka prawdziwa,

wszelka prawdziwie doniosła,

gdy już owoc swój przyniosła,

wyrzec się musi swojej słusznej chwały.

Tak więc umiera i idea Ducha,

zmienia się ciągle świat cały,

i nikt starych prawd nie słucha.

Zaiste smutny los czeka

tego, który twoje dzieła

czytać zapragnie, jutrzejszego człeka:

nie pojmie myśli, która je poczęła.

---

Przedwczoraj jakieś się kłania, w tym niby to nowym czasie, choć niekiedy jeszcze chcemy udawać, że nie dzieje się nic szczególnego... I tak sobie w ciasnym kółeczku dokuczamy, łaskotani przez różne urojenia...

A obok coś sobie jest stale i wiecznie chichocze... To nas nie opuszcza... Gdzieś to wszystko śmieszne jest okrutnie...

Piosenka mi się przypomina i mi szalenie pasuje... Z pradawnych czasów David Bowie, z pierwszych odsłon... 

Ha ha ha, hee hee hee

I'm a laughing gnome and you don't catch me.

Ha ha ha, hee hee hee

I'm a laughing gnome and you can't catch me...

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Kreml

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Breiðfjörð

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce