Dear God...

No to może jeszcze tak z przedsennych słuchawek... (Dziwne, że tak mało śpię. Nigdy tego specjalnie nie lubiłem, ale były czasy, że sypiałem więcej. Lecz widocznie mało tego potrzebuję, bo jakoś zmęczony, tak fizycznie zmęczony się nie czuję, będąc jakoś tam z powrotem na prostej. Może tylko na duszy ciężej, jak się tak człowiek wokół rozgląda i dowiaduje o tym, co tam w świecie się dzieje...) I ten Morrissey się tak przyplątuje do mnie. Coś mi tam wpada w ucho, coś mi się przypomina... To będzie z 2006 roku. Dla mnie to wyjątkowo paskudny był czas. No, ale jakoś to można z biegiem lat, z biegiem dni delikatnie omijać już bez większych oskarżeń samego siebie o nieczułość... Z płyty "Ringleader of the  Tormentors" kawałek "Dear God, Please Help Me". Producentem płyty jest Tony Visconti, który ten numer zaliczył do swych ulubionych. Też to kiedyś polubiłem... Więc bez rozjeżdżania się wyrzutami. By życia nadmiernie nie gmatwać... Muzyka i nieco obrazków dobrze dobranych: trochę od Martina Scorsese, do tego trochę znalezisk z Rzymu, z tych czasów już utraconych... Żeby było miło w ten jesienny czas...

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Jonas Lie. Eliasz i draug

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Kreml

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Breiðfjörð

Arne Garborg. Śmierć