November Spawned a Monster

Dzieci są różne. Jedne są rodzone. To te cudne, kochane, traktowane nie tak bardzo nerwowo. Drugie natomiast się rodzą, same... Ja jestem z tej drugiej kategorii, bo jestem z gatunku tych kłopotliwych, przeszkadzających, wstrętnych istot, choć nie żeby mnie tam jakoś szczególne trzeba było traktować, bo na pierwszy rzut oka przynajmniej istota ze mnie sprawna, no bo może w tej sprawności fizycznej jest i zawsze była pewna doza nieopanowania, ale z czym jednak da się żyć, nawet dość wesoło... Dziś patrzę na to już bardziej z humorem, lecz jest to pewne obciążenie, gdy z własnego domu wyniosło się cenzurkę, w której wyszczególnić można takie przyjemnostki jak: matoł, debil, podlec, śmieć, czy pedał miękkim chujem robiony - ta ostatnia uwaga pochodzi od mojego taty; padła kiedyś tam, a ja się wtedy odszczeknąłem, czy tato przypadkiem w swej obelżywości się nie zagalopował, bo w zasadzie uwaga jego spłynęła po mnie jak po kaczce, tyle że w zniewadze pojawił się też niezbyt utwardzony organ, który akurat bynajmniej nie do mnie należał... Już się po tym nie odezwał.

Tak że ja jestem z takich, co ich przygnało -  wlazłem, i bęc - urodziłem się pewnym ludziom, których nie udało się polubić i u których raptem zuchwale, bezczelnie eksplodowałem swoim niepojętym wszechświatem... Tak się po prostu wpakowałem sam w pustostan pewnego nieprzyjemnego małżeństwa... I tak się przez czas jakiś nie lubiliśmy wszyscy... Nienawiść, pogarda, przemoc i ta fizyczna, i psychiczna - takie przyprawy dosypywane były stale do mych szarych dni niegdysiejszego domowego miru...

No a dziś mam własny domowy mir, pedalski, i tak jakoś płynie czas bez nienawiści, nawet traktowany z cierpliwością... Nie bez trudu, ale jakoś dziwadło żyje...

Ta piosenka, którą tak sobie puszczę tu urodzinowo, całkiem mi pasuje... Ponieważ nie mamusia mnie urodziła, tylko ja się z mamusi piekłoszczki pozwoliłem wydalić jakimś złośliwym siłom, więc niech te złośliwe siły mają imię miesiąca. Jestem akurat dziecięciem listopadowym, tu mnie zniósł, wywalił, życiodajnie wysrał listopad... Ale potworem stałem się odrobinę później - to dojrzewało... I jakoś się otrząsnąłem, brnąc już przez swoje lata pięćdziesiąte... (Aż trudno uwierzyć. Bo kiedyś z kolegą, gdy tam mieliśmy po 19 lat, przy papierochach i gorzałce, zamroczeni, gadaliśmy z przekonaniem: - Czterdziestka i do piachu, nie ma co tego przedłużać...)

No więc tak sobie z uśmiechem przygram dziś to, mając fazę ostatnio na dawnego Morrisseya:

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Kreml

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Breiðfjörð

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Jonas Lie. Eliasz i draug

Arne Garborg. Śmierć