Right

I tak poleciały dni, z nimi lata, z latami dekady... Jutro pięćdziesiąte urodziny płyty Bowiego "Young Americans". Englishman in America. Dający nura w soulowe rytmy, tworzący nową ofertę w filadelfijskim studiu Sigma Sound. Na nowym dla siebie polu, zaskakujący Bowie, całkiem odmieniony... Po Ziggym jeszcze chwilowo pozostały ogolone brwi... Nowa orientacja, nowi muzycy, niektórzy - jak się potem okazało - na bardzo długie artystyczne dobre i złe (Carlos Alomar i Earl Slick, no i już wcześniej współpracujący z Davidem Tony Visconti czy Mike Garson - Tony to aż po pożegnalną Czarną Gwiazdę...) Wtedy nowy Bowie, dobrze przyjęty, wreszcie podbijający Amerykę... Na "Young Americans" jest i John Lennon, co też podkręciło zainteresowanie. I młodzi zdolni z gwiazdą na starcie: Luther Vandross, Ava Cherry... Raptem muzyka bardziej kojarzona z czarnoskórymi artystami, którymi zresztą dżentelmen z Anglii się otoczył z chęcią... Występ w programie Soul Train, co był dość sensacyjny, też się w tamtych okolicach czasowych przydarzył, co tylko przypieczętowało sukces... Nowy Bowie, jakiego jeszcze nie widzieliście - opowiadała reklamówka... 1975 rok. U nas gierkowskie czasy, wesołe przyspieszenie po małej stabilizacji - taki sobie skok na główkę do suchego basenu, jak się potem okazało. Przedszkolak byłem wtedy, początki mej udręki... Więc oczywiście na zapoznanie się z płytą przyszedł czas nieco później. A przyszedł tuż po zakochaniu się w Davidzie śpiewającym "Let's Dance" w 1983... Jakoś tak zaraz potem te soulowe rzeczy (taki plastikowy soul - jak to nazwał Bowie) przyszły... W sumie "Young Americans" ma swój udział w powstaniu "Let's Dance", bowiem płyta z 1975 roku okazała się bardzo interesująca dla Nile'a Rodgersa... To była jakby płaszczyzna, na której dobrze Nile z Davidem się porozumieli...

Przyjemne było to odkrywanie Bowiego. Co rusz to było coś zaskakującego, innego. Tak więc dziś sobie tak pokrótce przypominam tamten czas, w ponurych latach osiemdziesiątych... Ponure czasy, a my, ówcześni młodzi, jakoś jednak musieliśmy poszukiwać blasków. I w gruncie rzeczy to się udawało... Trochę lukru jeszcze i wykwitają miłe wspomnienia. 

"Young Americans". Kiedy ja odkrywałem tę płytę, miała ona niecałe dziesięć lat. I wtedy już było to coś dawnego, starego, bo według ówczesnych rachub była to przecież dla mnie rzecz powstała niemal całe życie temu... A teraz to jest już pięćdziesiąt lat - tak się to życie rozrosło... Englishman i jego spojrzenie na postnixonowską Amerykę, plus trochę uczuć, zmysłowości i autoironii... Niech więc będzie zmysłowo. Z obrazkiem z epoki do numeru powstałego w kompozytorskiej technice call and response... "Right" z płyty "Young Americans", która nieodmiennie jest rzeczą do puszczania na cały regulator, bo wtedy dopiero można się przekonać, jak znakomita jest ta muzyczna propozycja Davida Bowiego...

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Jonas Lie. Eliasz i draug

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Kreml

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Breiðfjörð

Arne Garborg. Śmierć