TVC 15
I tak ten czas pognał, aż przez czterdzieści lat, co odnotowują ci, co uparcie - licho wie czemu - liczą... Tyle lat minęło od tamtego trzynastego dnia lipca. Epokowe wydarzenie artystyczne, z udziałem wielkich gwiazd tamtych czasów skrzykniętych przez Boba Geldofa i Midge Ure'a, ku pomocy głodującym w Afryce... Jakby to było wczoraj... Zapadł tamten dzień w pamięci na dobre. A szczególnie kilka występów, spośród których najbardziej zapisał się w historii popis grupy Queen, przez wielu uważany w ogóle za najdoskonalsze tego typu wydarzenie w dziejach estrady, przynajmniej w rockowej odsłonie... No i David Bowie, którego byłem wtedy świeżo upieczonym fanem - po raz kolejny w swej karierze na wyżynach wyżyn... Każdy obrazek z nim wywoływał we mnie dreszczyk emocji...
Nie wszyscy już dziś żyją, a jak żyją, to już tworzą jakby zawartość kociołka czarownicy, bo - co by nie powiedzieć - dziadki to już, purchawki, ropuchy...
Z młodości czasów... David Bowie na Live Aid, Wembley w Londynie. TVC 15. Piosenka zainspirowana ponoć snem Iggy Popa, w którym telewizorek zjada mu jakąś koleżankę...
A ja od wyborów bez telewizorka, więc tym samym bez groźby, że mnie coś pożre... Zastanawiające jest to, jak łatwo przychodzą mi rozmaite odstawienia... Potrafiłem odstawić ludzi, bez których życie wydawało się kiedyś niemożliwe, odstawiłem fajki, wódę, inforozrywkę... Takie sobie dysocjacje... Taki mechanizm wyniesiony ze szczeniactwa, gdzie ratunkowo się separowałem od złego, żeby siebie jakoś w kupie utrzymać...
Dobra... Ale teraz już David Bowie... Coś stałego w moim życiu...
Komentarze
Prześlij komentarz