Przyciąganie I
Coś w pustej godzinie? Czy komentować cokolwiek?... Inni się trudzą, dziwnie nawet niestrudzeni, biorąc pod uwagę obrzydliwość czasów... Ale ktoś musi nie spać, żeby i inni spać nie mogli... Chociaż tak na przekór ludzie i tak jednak zasypiają...
A ja może tak coś, co ślina na język... Albo inaczej - co z mózgośmietnika spłynie do palców przy klawiaturze... Swoją drogą - ale mi się literki na niej pozacierały - niektóre: najbardziej ucierpiało "o" oraz "i", trochę też "y"... Znów niech będzie improwizowana historyjka... A zacząć można od wodospadu, całości nadając tytuł "Przyciąganie"... Takie pierwsze słowo przyszło na myśl...
A zatem:
PRZYCIĄGANIE
- No i co? - pyta lekko zasapany tęgawy gość, nazbyt wyelegantowany jak na wędrówkę kamienistą ścieżką.
- No, wodospad - odpowiada jego ciekawa świata małżonka, przykładnie na górską wędrówkę odziana.
- Znakomicie. Ten dla odmiany bardziej jest do przeczuwania niż do oglądania.
- Jest tak nastrojowo, romantycznie. Nieprawdaż?
- Ten romantyzm przekształci się u mnie w reumatyzm, jeśli planujesz dla mnie więcej takich malowniczości.
- Pewnie ci już w tych bucikach dobrze chlupocze.
- Znęcam się nad samym sobą.
- Przy okazji trochę nade mną.
- Robię wszystko, byś była przeszczęśliwą wdową.
- Zrobisz mi zdjęcie? - pyta żona.
- Naturalnie, moja droga... Z wodospadem. Który to już oglądamy? Nie wiem, robisz jakieś notatki, żebyś mogła potem zanudzać naszych gości z profesjonalnym zacięciem? Ja nigdy nie miałem głowy do geograficznych nazw.
- Bo ciebie to w ogóle nie obchodzi.
- Tak właśnie. Gdy w szkole okręcałem globusem, widziałem przestrzenie, na które nie miałem najmniejszej ochoty.
- Zawsze musisz tak paplać.
- Uprzyjemniam ci czas. Z kim ci będzie równie źle jak ze mną. Pozwalam się przecież targać, gdzie tylko twa dusza zapragnie, płacę słono za swe cierpienia, mając jednak w nagrodę twój uśmiech... Ileż to trzeba niedorzeczności, by życie nabierało sensu. Jak w zeszłym roku tych twoich "siedem gwiazdek". Krocie za wyczekiwane bileciki... Już wiedziałem, co się święci, gdyśmy weszli za kotarę w przestrzeń dla uprzywilejowanych i jak podeszła do nas porcelanowa panienka, biorąc te bileciki w dwa paluszki, by je skasować biżucikiem także w dwóch paluszkach trzymanym. Nie omyliłem się. Podstarzałe przedszkole na kółkach, zakrapiane... Świat głupieje na potęgę. Zawodowo uśmiechnięty.
- A ty taki trzeźwy.
- Jesteśmy nieznośni - ja nie piję, ty mnie nie zdradzasz, bo jestem na to zbyt obojętny... Jestem taki zgodny, moja duszko. Tylko bawić się nie potrafię.
- Taki jesteś niepoważny. I tylko byś siedział w tej swojej kancelarii... Albo perorował na sądowej sali.
- Czas mi leci... Ale czy ty tu widzisz gdzieś kancelarię? Póki co, stoję tu, marznę, i ucinam sobie pogawędkę dla sytych... Jakież skarby nas uwierają.
- Bezwstydniku. Uroczo tu.
- Ładny arcydzięgiel.
- Zmartwiłbyś się, gdybym chciała sięgnąć, odcinając linkę sobie nad głową.
- Aż tak mnie ukarać nie chcesz. A moje uczucia to jednak perełka, choć głęboko zagrzebana w mało apetycznym ślimaku. Ale w teatrze było miło w zeszłym tygodniu, nieprawdaż? Marzenie, jak ludzie potrafią w ludzkiej fantazji łatwo umierać.
- A w życiu nie? No już chyba ty wiesz dobrze, jak jest.
- To są specyficzne przypadki nagromadzone w jednym miejscu. No i mało tam samobójstw.
- Chyba jednak dosyć jest ich, by się przerazić liczbami.
- Znacznie bardziej przerażająca jest liczba tych, co choć raz pomyśleli. Nie bawiąc się w cyfry, powiedzieć można: wszyscy... Ależ by się spokój zrobił, gdyby tak wszyscy spełnili groźbę...
- Co to za temat w ogóle...
- W sam raz na to tło, tak zwane piękno natury... Takie fantastyczności - a tu takie metafizyczne skandale co rusz! Chociaż, mój Boże, wiesz przecież, że wychowałem się w górniczym miasteczku i com się hałd naoglądał, to moje... Dzieckiem się czuję w tych surowych pejzażach...
- No widzisz, zawsze coś miłego.
- Tylko tam beznadziejni mężczyźni żyli litościwie krócej, bo tutaj to, zdaje się, szaleją z długowiecznością na równi z kobietami.
- Trzeba było zostać.
- Kopalnie stały się nierentowne...
- No tak, ale staram się jedną z nich zastępować.
- Tak, i całkiem to odkrywkowa robota, moja ty droga, jakże droga żono... A te pieniądze takie czarne bywają... I może żal na mnie patrzeć, ale z nieco innych od tych górniczych powodów...
- Na samą myśl dech zapiera... Lepiej tak. A tu bardziej wypada dać piersi odetchnąć.
- Ale już tam dalej nie chcę iść. Dobrze, że przynajmniej jesteśmy sami. Taki jestem przez to dorosły.
- Pięknie tu.
- Jak chcesz, moja droga. Choć to tylko woda; spada, spieszno jej, i nie przeznaczone jej żadne wpadanie do coraz to szerszych rzek... Teraz mi przyszło na myśl - jest jak dziecko, co zdążyło już wiele przemyśleć i rzuca się w przepaść, prosto w zaświaty. Dla rzeki zaświatami jest ocean. Trochę się jeszcze potrzaska o kamienie ta dziecinna rzeczka, i zaraz tam będzie, w morskiej zatoce, u kresu. Tak, ale otrząsając się z poezji, wypada dodać, że podobny efekt osiągam za każdym razem, gdy chcę napuścić sobie wody do wanny. Leci w dół. Ot - ziemskie przyciąganie. Wszystko w dół!
Sięga po wiszącą u szyi lornetkę. Patrzy w dół na wody morskiej zatoki. Dostrzega na niej małą łódź, na której panuje lekkie zamieszanie. - A niech mnie!
- Co takiego?
- Tam coś się dzieje. Jakieś lękliwe podrygi.
- Pokaż?
- Co o tym sądzisz?
- Tam coś jest.
- Istotnie. Krakena przywlekli ze sobą czy jak?
- A widzisz, że warto jednak było...
- Moja miła, w temacie krakena ty wystarczasz mi w zupełności...
- No wiesz...
- Swoją drogą, w jaką fujarę zadąć musieli, że zwabili coś takiego?
- Jak?
- Dziecięca lektura, moja droga... Dziecięca lektura, o tym, jak to Arngrimur naopowiadał Nonniemu, że, grając na flecie, zwabiać można ryby... Aż pociągnęły prądy chłopców na ocean, po tym jak się jeden głupot nasłuchał...
- Ci za to z bestią u brzegów niemal.
- To ci zuchy!
***
- Jezus, Jezu - raz za razem wyjękuje z siebie Pol z wyrazem przerażenia, zerkając co chwilę za burtę. Skulił się, rozpaczliwie szukając bezpiecznego kąta w tej zupełnie beznadziejnej sytuacji, przynajmniej z jego punktu widzenia.
Inaczej zachowuje się Pal, który siedzi wyprostowany i chichocze cicho. Niemal przestał wiosłować i wpatruje się w wystającą nad powierzchnię wody pokaźną płetwę.
- Jezu, to rekin.
- Cholera, długoszpar. Ostatni raz podobny był tu chyba ze trzydzieści lat temu.
Pol skulił się jeszcze bardziej - Niech on odpłynie. Jezu, ja zwariuję.
- Nie ma się co bać. Może chce nam potowarzyszyć? Opływa nas.
- Jak to potowarzyszyć? - pyta zielony ze strachu Pol i znów wystawia do połowy głowę nad burtę. - On tu ciągle jest - dodaje płaczliwie.
Pala bawi ta sytuacja. - Ale masz pietra. Spokojnie.
- Nie wiem, nie wiem. Mnie kiedyś królik zaatakował. Więc czego można się spodziewać po czymś co mierzy... Jezu, ile on ma?
- Diabli wiedzą. Wygląda na solidną sztukę. Tylko rekin wielorybi jest większy od tej tu rybki.
- Daleko do przystani?
- Jeszcze, jeszcze...
- Co mnie podkusiło?
- Ech, ty to nic nie lubisz. Morze nie, konie nie. Co ty tu chcesz robić między nami?
- No to widzisz, kurwa, jakie morze... Jezu, on jest coraz bliżej... Jezu...
- Ochłoń trochę...
- O matko...
- Masz taką okazję się przyjrzeć... Ale olbrzym... Ale skurwiele nie dają sobie zajrzeć w ryj. Jak widzą, że je ktoś obserwuje w ich środowisku, zaraz zamykają te swoje niewiarygodne paszcze. Ohoho, ale kolos... Znowu robi koło...
- Wystarczy mi... Zaraz zrobi coś głupiego... Kiedyś na Sri Lance widziałem, jak słonik zrobił słonikowy żarcik. Nie bawiło mnie to... Jeszcze tu jest? Zaraz wszystko wywróci, a pod nami otchłań... Te dorsze nie będą mi smakowały...
- A Edda chciała ci zrobić kotleciki...
- Po co on tu przypłynął?
- A co ma innego do roboty? Zagląda sobie to tu, to tam... O, tu nigdy nie byłem, myśli sobie... Jest sobie, pływa sobie... Jeszcze będzie dziś pogoda, pogrzeje się na słonku. One to lubią...
- Nie wiem, ja zaraz zwymiotuję sercem...
- Przyroda do ciebie przybywa, a ty się tu kulisz i chcesz serce wydalać przez gardło... Chyba wyczuł twój strach i taktownie sobie odpływa w dal... Wraca na morze szerokie...
- Nie, naprawdę, ja się boję takich stworzeń...
- A widziałeś kiedyś wcześniej.
- Nie, ale... Przecież to z dziesięć metrów miało... No kto to widział...
- Źródło legend wszelakich. On, i jeszcze trochę innych kreatur...
- Wcale nie odpłynął...
- Jest u siebie. A jak my się będziemy grzecznie zachowywać, nic nam nie zrobi. To sama łagodność, choć lubi sobie poskakać.
- Nie...
- Podąża za nami.
- Jak tak dalej pójdzie, następnym pogrzebem, na którym zaśpiewa Edda, będzie mój...
- A dorsz będzie na stypę... Też dobrze. Tak samemu przynieść jedzenie na stypę po sobie.
- Ale śpiewu nie usłyszę. Jezu, no ciągle tu jest...
- Ale popatrz... - Pal zanurzył dłoń w wodzie...
- Ależ ty brawurowy jesteś.
- Przestałbyś się wygłupiać. Spójrz dzielnie na potwora!
- W jakimś sensie robię to codziennie. Ale tę postać może sobie darować.
- To będą kotleciki na stypę. Jakoś wpiszesz się w lokalny folklor, w którym nieboszczycy powstają z mar, by żałobnikom napiec chleba albo usmażyć naleśniki...
- A tak chciałem do Staðarhóll, by posłuchać wreszcie Eddy w pogrzebowym wydaniu.
- O tak...
- Też się wybierasz?
- Chociaż zwykle jeżdżę później, w październikowe cisze... A ty coś mówiłeś, że to dobrze się składa...
- Chcę na powrót przeżyć wniebowstąpienie...
- A tu ryba straszy...
- Naprawdę ja tu ledwo żyję.
- A to wniebowstąpienie?
- Jak wszystko w życiu. Dobre ledwie na chwilę...Więc wypada chyba powtarzać. Będąc zadomowionym w piekle.
- Tobie się raczej poszczęściło.
- I nawet nie musiałem stawiać bunkra. Czekał na mnie ten pokryzysowy porzutek, do którego ktoś na moje szczęście dawno temu stracił całkiem serce...
- I czasy łaskawe.
- Mniejsza o to.
- Nie straszy cię tam nic?
- Może pomyślę o tym w reklamie... Mówią, że ty stracha szukasz.
Pal pochmurnieje nagle. - Mówią? Już do ciebie mówią?
- Nie do mnie. Nikt tu do mnie - poza tobą - nie mówi. To z podsłuchu.
- Śmieją się pewnie.
- A jakże.
- Nieobecni to bogowie...
- Ach tak... A tu całkiem obecny rekin. Umrę i będziesz mnie miał bogiem...
- Nie mów tak...
- Posmutniałeś.
- Przepraszam.
- Za co? To raczej ja powinienem, bo chyba poruszyłem jakąś niewłaściwą strunę... Nie chciałem, żeby tak wyszło.
- Już dobrze.
- Ależ się te chmury uczepiły gór naokoło. Już tak chyba trzeci dzień się kisi.
- Ale będzie dziś słońce.
- Trzymam cię za słowo i obym dojrzał jeszcze jego blask.
- I po strachu.
- Znużyła go nasza rozmowa -zauważa z ulgą Pol.
- Gadamy, a wszystko usypia, albo się delikatnie ulatnia.
- Nawet olbrzymi rekin.
- Nawet on.
***
Gramolą się wreszcie na brzeg... Dla Pola z niewłaściwej strony, bo będzie miał kawał drogi do domu. Ale to piechur, więc to nie kłopot.
- Wprawiam się. Najpierw wokół zatoki, a potem całą wyspę obejdę, dla oryginalności tyłem. A żeby było sensownie, naukowcy będą zbierać próbki gleby spod co tysięcznego kroku...
- Trudno już coś wymyślić - martwi się Pal.
- Czas pewnie już na wielkie zapomnienie... Ale tobie chyba nie zbywa na oryginalności. Rozumiem jednak, że to drażliwy temat. O, choć to ty dawałeś napęd, ja czuję się zmęczony. Przez tego rekina boję się nawet zbliżyć do wody. Boże drogi, co tam żyją za straszydła.
Przed nimi luźno rozsypane domki ze średnio uporządkowanymi ogródkami... Pol robi uwagę, że w tej ujętej jakby w dłoń osadzie trudno chyba znikać. Pal jednak zapewnia, że niejeden się stara, by w pewnych towarzyskich układach być widocznym z taką częstotliwością, z jaką pojawia się w okolicy długoszpar...
Wreszcie dochodzą do pogorzeliska... Wczoraj spłonął dom. Pol z dala obserwował wielki ogień. Zawsze fascynowały go pożary, i jakby na jego zamówienie wybuchł oto po drugiej stronie zatoki, na który patrzył ze swej martwej farmy. Całkiem niedługo po tym, jak się tu sprowadził... Jednak nie miał nic wspólnego z tym nieszczęściem, umiarkowanym zresztą, bo ofiarą płomieni stał się wieloletni pustostan.
- Filip tu mieszkał - mówi Pal.
- Tak. A kto to?
- Paskudny typ - oznajmia, grzebiąc nogą wśród jakichś nadpalonych śmieci. - Kolega z dzieciństwa. O dziwo zadzwonił do mnie niedawno. Gadał do mnie jakby nigdy nic. I chce mnie odwiedzić... A tu raptem pali się jego rodzinny dom. Jego rodzice dawno już pomarli, a on sam lata temu pojechał do Szwecji. Zmartwi się pewnie.
- Ciekawe co się stało?
- Fachowcy coś pewnie zbadają... Może kto podpalił?... Diabli jednak wiedzą, po co?
- Lubię ogień - mówi Pol.
- To może nie mów tego głośno, przynajmniej dziś - śmieje się Pal.
- Alibi mam marne. Jestem całkiem sam. Od dłuższego czasu nikt niczego nie może względem mnie potwierdzić.
- Ciągle czekasz?
- Mhm.
- Przyjedzie?
- Chyba nie... Ale czekam... Jest szansa większa chyba... Albo nie, zanadto chcę iść w intrygującą sprawę z tym twoim... Przepraszam...
- Zanieśmy Eddzie ryby lepiej... Dobrze?
- Tak.
- Masz ochotę na kawę?
- Zawsze.
Zostawiają wreszcie za sobą smutne, czarne resztki spalonego domu... Idą przez osadę, niosą dorsze. Wychodzi słońce. Ryby się błyszczą...
- Ten rekin był straszny...
- Nie... Widziałeś, jaką miał paszczę?...
- Na pewno przyśni mi się w nocy...
- Nic już nie będzie takie jak dawniej...
- Żebyś wiedział... Ta płetwa całkiem jak u Spielberga...
- No...
Idą ulicą, całkiem nowi koledzy, Pol i Pal...
CDN
Komentarze
Prześlij komentarz