Z chat, czyli Syfa maścią smarowanie

 


 

 

Cóż powiedzieć... Jak ma nie pójść, to nie pójdzie. Jak niefart, to niefart... Choć się w ludziach dusze jakieś porozrastały, wybujały uczucia i sentymenty dla piękna, w tym ogródku Pana Boga dzieje się tak średnio... Mimo że postęp, rzeczywistość lubi poskrzeczeć na starą, odwieczną nutę...

Pontoppidan to już dość stare dzieje, inna Dania, ale pewna prawda o życiu pozostaje niezmienna - wiecznie towarzyszące mu zło, krzywda, jakiś pech, złośliwość losu... Jakże ja to dobrze znam. 

Że dziś Dania uchodzi za jedno najszczęśliwszych miejsc - no tak, pewne wskaźniki, jakieś liczby, jakieś deklaracje, jakieś tabelkowe ujęcia zjawisk mogą to podpowiadać, ale czytałem kiedyś wywiad z psychologiem i psychiatrą mającym doświadczenie zawodowe i z Polski, i z Danii, i wyszło z tej rozmowy, że w zasadzie to jeden ch... 

Sam jestem szczęsny w nieszczęściu. Ciągle przydarzają mi się jakieś głupkowate problemy, albo lepiej powiedzieć - w otoczeniu wiecznie coś się przewraca, a ja się tak chwieję na wszystkie strony, ale jakoś trzymam  jednak pion na tym swoim zagadkowo mocnym pniu... Jestem w świecie płytko ukorzeniony, jednak - niczym górski iglak - szeroko... Aż się człowiekowi chce uśmiechnąć... 

Ostatnio gadałem z lekarką taty i tak właśnie zeszło na doszukiwaniu się nawet w mrokach jakiegoś komizmu i czegoś pozytywnego, choćby jakiegoś drobiażdżku... Jakby tych dzwonów, które się - tak przy okazji wprawdzie, ale zawsze - przytrafiły kostkom dziecięcia biednego na cmentarzu u wspominanego dziś Pontoppidana... W nieszczęściach i pijaństwach człowiek i śmierć czyjąś potrafi przeoczyć...

Pontoppidan nie pozostawia złudzeń. To realista. Nie wierzy w poglądy Andersena z "Brzydkiego kaczątka".  Jajko to jeszcze nie wszystko. Może być łabędzie, a nawet orle - jak pisklę ugrzęźnie na kaczym podwórku, nic z jego szlachetnego gatunku... Duński pisarz wyostrzone miał oko, a Tomasz Mann napisał kiedyś o nim, że to urodzony epik, krytyk życia i społeczeństwa o największej europejskiej randze, za co zresztą został uhonorowany w 1917 roku Nagrodą Nobla (razem z równie ciekawym Karlem Gjellerupem). 

Bezstronność, ironia, jakby szpila wbita w nadęty balon grozy i zła. Wstrząsa, a jednocześnie nie sposób nie parsknąć śmiechem, gorzkim, ale jednak...

Głupkowatość zła. Jakże to znam z własnego życia. Sarkastyczny tytuł pierwszego opowiadania. "Raj". Jakże sobie ładnie życie urządzili Szymon i Anna. Wyszli ze zobowiązań pieniężnych nawet, wybili się na niezależność. Ona bardziej rozgarnięta, ale i on pracowity a zdolny. Żyli sobie na uboczu, nikomu nie wadzili, urodziła im się córeczka Eulalia, w ogrodzie kwitły najurokliwsze rośliny, że aż ludzie z okolicy rzecz całą nazwali "rajem", wierząc, że jakieś szczególne błogosławieństwo spoczywa na ich ziemi, której dla samej przyjemności lubili się przyglądać... Gdy już raju mieszkańcy dopięli swego, gdy pospłacali długi, gdy otoczyła ich pustka spełnionych marzeń, życie zadbało znów o pełnię. Zniknęły zależności, obudziło się ciało, a szczególnie nowotwór... Znów człowiek miał po co żyć - dopóki starczyło sił... Wzruszająca ta Anna - taka z głową na karku, praktyczna, która do ostatka dbała o to, by ten jej nieborak wiedział, gdzie co jest, żeby w chwili, gdy zostanie sam, miał wokół siebie porządek i wiedział, co ma robić... I raptem po "raju".

W innym miejscu starość uporczywa, z którą coś trzeba zrobić. Jakoś ją uprzątnąć... Pobudowali dla niej nawet pałace, ale tam jakiś więzienny rygor, życie ujęte w regulamin... Aż strach dożyć pewnych lat w dobie głoszonego humanitaryzmu... - Jak za dziecka - znowu ktoś wie lepiej, ktoś chce myśleć za nas...

Bieda kiedyś panowała, życie było walką - zabawa była zaś tylko okazjonalna, odświętna - nie tak jak w sytości, gdy jest stylem na wszystkie dni i wszystkie pory roku, w świecie na jej użytek przemienionym w tematyczny park rozrywki... W biedzie ma się niewiele podpórek, a często jest tylko jedna. Jak ktoś ma ich wiele, to często żadna się nie przewraca, ani nawet nie drgnie, ale gdy jest jedna... W opowiadaniu "Cios" taką jedyną podpórką była świnia, która miała docelowo nakarmić rodzinę... Wszystko postawione na świnkę, oby się chowała... Ale diabli nadali profetyczną córeczkę najstarszą, co jeszcze świnki nawet nie widziała, a nazwała ją "Syfem"... No przecież -  jako czytelnik już wiedziałem, co się święci... Świnka naturalnie była całkiem zwyczajna, nawet całkiem przyjemna, miała apetyt, i rosła, rosła, rosła... Na miły Bóg - rosła bardziej niż powinna, aż rzeczywiście - córeczka wykrakała - syf jakiś nieprawdopodobny wyrósł w chlewiku, na który nie pomogły weterynaryjne maści... Tyle troski było o tego Syfa...

Tak to w życiu bywa - ile się czasem wokół jakiegoś syfa człowiek nakręci, ile leków na całe zło zużyje, nie wiedząc, co na końcu, ze światełkiem nadziei tylko. Tak, wie, że życie to syf, ale ufa, że jakoś przejdzie przez czas choćby pośród najelementarniejszych zaspokojeń... Dobrą metaforą jest ta świnia...

I na koniec znów groza życia... Horror, a to tylko ziemskie sprawy, bez upiększeń i przesad... Obrazek z epoki. I starość, uporczywa, znów, na koniec... Wędrowiec szedł gościńcem... Dziwne uczucia zbudziły się w nim, gdy spojrzał przed siebie na to pole cierpień i walki. Ciężki, melancholijny, lutowy dzień o ciemnych, śniegiem ciążących obłokach wisiał jak groźba ponad ziemią a poważny smutek rozlewał się po tych rozrzuconych, pustych, nagich ruderach o długim podmurowaniu, otoczonym samotnymi bodiakami. --- Zdawało mu się, że życie minionych wieków szamocze się jeszcze w tym ziemskim dymie, wiszącym nisko, tuż nad polami - zdało mu się widzieć bujające w powietrzu te milczące postacie, które gnane batem ekonoma, ciągnęły pług lub zbierały kamienie... Tam, w dali, gdzie szczyt pałacu wznosi się ponad wzgórze, błyszczą jeszcze te same okna, spoza których hrabia robił przegląd swoich poddanych, każąc im codziennie defilować z odkrytymi głowami... Tam, za stawem, wzdłuż wysokich alei topoli, niknących prawie we mgle, ciągnęła się stara gminna droga, którą wleczono na zamek dziewczęta ze związanymi w tył rękoma, a we dnie galopował butnie jaśnie pan ze swoimi karnymi pachołkami, kiedy drżący chłopi uciekali w pola... --- Tą samą drogą ciągnął także w samą Wilię ogromny pochód z jasno gorzejącymi pochodniami... wysadził bramy zamku, wtłoczył się na schody, ciął miejsce w miejsce toporami lub pałkami, ćwiartował jaśnie pana i rzucał kawałek po kawałku, wśród głośnych okrzyków radości do fosy - tymczasem pijani chłopi hańbili mu żonę... A dalej wieś, nędzne zaszczurzone lepianki... Upiorny jakiś spokój... Cisza, jak to po wszelkich historiach... Jak w dreszczowcu... Wędrowiec zagląda do jednego z domów - w nim jakby już wszystko po życiu, a w łóżku... Był pewien, że to trup, mumia... Mumia jednak żyła... Oto starość - nędzna w nędzach, nędzna i w innych czasach, uznawanych za lepsze... Zbyt długa staje się ciężarem i tylko patrzeć, jak nas wyrzucą pod gminną opiekę, gdy już nie damy rady... Myśl o tym budzi trwogę...

A żeby się zestarzeć, wpierw się trzeba urodzić. Bywa, że na manowcach... Pewnej dziewczynie marzyła się miłość i śluby, za szczera jednak, za uczciwa była, nadto biedna, więc i samotną matką przyszło jej zostać... I zawsze te baby biedne winne... I same dla siebie nie mają litości... Bo chłop - wiadomo - słaby... Ale dobrze, że przynajmniej alimenty jakieś można wywalczyć... No i zawsze są te mamusie, co synków mają jak oczko w głowie; znają wszystkie ploty i gotowe zaszkodzić komu trzeba...

Życie to świństwo, jak powiada Strindberg... Straszno w nim i jakoś tak śmieszno... I można powiedzieć, że każdy dobry uczynek zostanie kiedyś ukarany... A im masz mniej, tym więcej możesz stracić...

Wariackie życie - lepsze, gdy opowieścią jest, gorzej, gdy takie na własnej skórze ono... Do śmiechu wtedy trochę więcej trzeba czasu...

No i taki to Henrik Pontoppidan. Sprzed wielu lat, sprzed wieku z okładem. Z życiem, co jednak ma swoje niedorzeczne prawa, mimo wszelkich wolności i postępów...

Całkiem to dobra lektura... Momentami o niezwykłym nastroju... A Mannowi ta ironia musiała się podobać, bo i on sam wielki ironista...

----

Henryk Pontoppidan, Z chat, Wydawnictwo "Przeglądu Tygodniowego", Warszawa 1899 

Komentarze

  1. Zgadzam się, to całkiem dobra lektura. Czytałam ją kiedyś, ale w innym wydaniu. Było tam jeszcze opowiadanie pt. Cmentarz, o kobiecie, która męczyła się z mężem pijakiem i nie mogła nawet czuwać przy umierającej córeczce... Piękne opowiadania, napisane przez autora, który ożenił się z chłopką i dobrze poznał gorzki los wiejskich biedaków.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jest, jest to opowiadanie "Cmentarz", tak.
    Istotnie, poznał wiele gorzkich losów biedaków wiejskich i o ich mocowaniu się z życiem pisał z zapałem. Dominuje ta tematyka w jego twórczości... Świetny pisarz!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Jonas Lie. Eliasz i draug

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Kreml

Den kjøttetende hesten, czyli mięsożerny koń. Svalbardzkie historie Sundmana

Bukolla. Opowiastka islandzka