Przyciąganie V



Bez sensu. Czemu tu stoi, wypalając już trzeciego papierosa? Przecież mogli pójść dalej na piechotę... Ale tamten się uparł... Patrzy znów w górę. Skała wygląda jak ruiny starego zamczyska. Można by stworzyć legendę zasiedlającą te niby mury jakimiś wykraczającymi poza ludzki wymiar istotami, mury, co teraz wietrzeją, pozostawione na pastwę wiatru, deszczu, śniegu, zamieniające się w bezładne osypisko... Może nawet już dawno ktoś coś wymyślił?... Wreszcie nadjeżdża stara terenowa Toyota...

- No i już! - woła, opuszczając szybę w drzwiach Pol.

- Chociaż minął wiek.

Timo pakuje się do samochodu razem ze swym nieporęcznym bagażem.

- Mogliśmy pójść - zauważa.

- Ale pora chyba coś zjeść, a najbliższa knajpa jest na drugim brzegu.

- Mam trochę czekoladek.

- To na deser.

Dobrze wymyślili z tym Ibsenem. Teraz mogą rozmawiać jak starzy znajomi. Jakby po latach do siebie wrócili.

- Ale że nie dałeś znać... Przecież to kawał drogi - zgłasza żal Pol.

- Dobrze o tym wiedziałem... A wcześniej jeszcze zaliczyłem kosztowny tydzień w stolicy... Powiem ci, że było bajecznie. Dawno sam ze sobą nie czułem się tak znakomicie - mówi Timo.

- To chyba wypada się cieszyć.

- Tego nie wiem. Tamto jednak to już przeszłość.

- No tak.

Teraz dopiero Pol uprzytomnia sobie, że najwyższy czas zawrócić i ruszyć ku miasteczku.

- Chodzi o to, że zwlekałem - mówi dalej Timo. - Gdy szedłem wybrzeżem wokół tego półwyspu, tak samo dobrze mi było. Wiatr trochę dokuczał, ale panorama była dostatecznym wynagrodzeniem za tę niedogodność... Nie chce mi się wchodzić w banały - kontynuuje, wpatrując się w boczne lusterko, w którym odbija się wyniosłe pasmo górskie po drugiej stronie fiordu - i gadać o majestatyczności zapierającego dech w piersi pejzażu... Tutaj każda dal ma bardzo korzystny wpływ na krajobrazy... Jakiż to piękny chaos, jak taniec duchów... Im chmurniej, domyślam się, tym bardziej ożywiony... Zaświaty na widoku. Jakaż to pokusa, by udać się tam, skąd już nie ma powrotu...

- Nadal?

- No właśnie. Człowiek chce, a się boi. Zwlekałem więc. Jeszcze tydzień, jeszcze dzień, jeszcze trochę kilometrów na piechotę, z samym sobą, w tym pożyczonym czasie. Ależ się napatrzyłem! Jednak wszystko dobre szybko się kończy, a przynajmniej takie mamy poczucie w tej jednak niespieszności sekundnika, co nam dobrze podpowiada cierpienie i wszelka niewygoda. Dlatego też zawsze powtarzam, że jednak życia nie warto przeżywać... Ale upiór stróż czuwa. Straszy fizycznym bólem, tedy przy okazji zdarzyć się musi to i owo... Nacieszyłem się. A teraz koniec. I mam to we wstecznym lusterku.

- Jeszcze chwila i ten obraz będzie za przednią szybą.

Nad wodą pasie się konik.

- Istny Þórarinn... - zauważa Pol.

- Nie ma już nic. Ostatnia istota. Tak się złożyło, że czworonożna. Spokojnie szczypie sobie trawę... Jak ten koń u Laxnessa, co spadł z wodospadu... Przeżył i wiele mu to dało do myślenia, jednak wreszcie po prostu wrócił do skubania trawy... Podobnie było ze mną na drodze, z tą kamienną pokusą za wodą. Sam z resztkami życia w tobołku, życia w którym najogólniej rzecz biorąc o nic nie chodzi... A teraz jadę do restauracji. I w coś znowu się wikłam... 

- Jak ten gość od Hamsuna, co idzie w las...

- A i tak się wkręca w ludzkie sprawy... Ale nie doczytałem. Zostawiłem rzecz w hotelu w Uppsali przed laty. A w pierdlu nie mieli... Chyba... A właściwie to nie pytałem... Tak czy owak na końcu trzeba coś zjeść... Głód chyba musi być czymś strasznym... Zawsze się tego bałem, że go zaznam kiedyś, że będzie mnie popędzać batem i skłaniać do najohydniejszych czynów...

- Jak na razie jest wypas...

- Owszem... Dość niespodziewany... O, a tu jeszcze koniki... Tamten widać samotnik. 

- A książkę ci kupiłem.

- Mówiłeś. Mam nadzieję, że w rozsądnym języku. Choć tutejszy bardzo mi się podoba. Brzmi tak znajomo, ale nic nie rozumiem. 

- No i ja także się wikłam. Chociaż myślałem, że też jak tamten konik...

- Ale jak tamten, nie nędzarz... Ale w nich spokój - dodaje patrząc na mijane zwierzęta. - Stoją i się gapią. Jak rzeźby... Bratnie dusze. Ostrzegam.

- To od Pala, mojego nowego przyjaciela... Może, jak dojdzie do rozmowy, nie gadaj z nim, póki co, o zaświatach.

- Nie zamierzam... O, i już połykamy z czasem tę stronę zatoki... Jakie zielone miasteczko! 

Istotnie, to, co przed chwilą mieściło się w małych ramkach wstecznego lusterka, teraz weszło w ramy przedniej szyby.

- Naprzeciw świeżym wspomnieniom - mówi Timo. - To było wspaniałe, kiedy ta masywna górska formacja tak nagle mi się ukazała zza zakrętu, gdy tak sobie szedłem niespiesznie... Kilka samochodów przemknęło, byle szybciej...

- Łapczywość albo opatrzone już tło...

- Miałbym ochotę stale to powtarzać. Ale tamta sytuacja już się nie powtórzy. To olśniewające zaskoczenie.

- Będą inne.

- Pewnie tak. Jednak znowu to będzie niepowtarzalne, rychło minione.

- Pal, o którym ci wspomniałem, ma dziwne przekonanie, że jakieś dziś umarłe może powrócić. Skłaniam go do przekonania, by bardziej zwracał uwagę na to żywe dziś i nie trwonił go na bolesnych rozdrapywaniach ran, które dawno już powinny być zabliźnione.

- Blizny jednak zostają. Takie memento.

- To już nieuniknione. Ale w sumie dobrze, że starasz się korzystać z dobrej chwili i w miarę możliwości rozciągać ją, by jak najgłębiej i świadomie ją w siebie wchłonąć.

- Choć z tego żadnej pociechy. Ledwie materiał na jakieś tęsknoty.

- Czyńmy strawną każdą chwilę.

- Strawiłbym chętnie krwisty stek.

- Obawiam się, że może być tylko barani.

- To niedobrze.

- Ale pożywniejszy od czekoladek.

- Wierzę. Postaram się docenić i tę teraźniejszość... Ależ piękne te góry.

- Możemy się tam wybrać.

- Ale jeszcze nie teraz. Nasypało tu sobie piekło kopczyków, co nie miara... 

- Albo napiekło owo piekło bankuchów - mówi Pol, pokazując na górę, wzdłuż której się przemieszczają.

Wysiadają pod przybytkiem Pala i jego żonatej siostry... Mija ich jakiś dziki brodacz pachnący kwaśnym potem, mało kojarzącym się z antykwariatem, w którym jednak - wedle zapewnień Pola - owa wonność spędza całe dnie...

W środku piwosze. Garstka. Dwóch młodzików usiłujących wyglądać na groźnych, a osobno Árni, co wziął sobie urlop, bo mówi, że czeka go mała detektywistyczna sprawa - tak przynajmniej twierdzi Pal... Od razu zaczyna o tym paplać. Skoro inni paplają o nim, on też sobie pozwala paplać, o innych... 

- Zdaje się, iż poczuł, że coś mu rośnie na głowie - powiadamia w temacie Árnego.

- Lubi sobie pogadać - stwierdza Timo.

- No tak. I każe mi pływać łódką po zatoce. Zawsze się tego boję, a przyroda to wyczuwa, i dolewa oliwy do ognia, nasyłając na mnie potwory.

- Łódki budzą we mnie złe skojarzenia... Ładne zmierzchy zaczynają się robić.

- Wszystko przed nami. Robi się strasznie pięknie, z akcentem na strasznie.

- Wbrew pozorom to nie miejsce na samotnicze bytowanie, a mówiąc to, myślę o tym całym tańcu duchów, który dostrzegałem kątem oka. Gdy patrzyłem wprost, nieruchomiały - zdradzały je tylko mgliste szaty opływające ich zastygłe nagle kształty... 

- Sam się o tym przekonuję - oznajmia Pol. - Wikłam się więc... To będzie moja pierwsza zima.

- Ciągle człowiek potrafi decydować się na nowości. Mimo wszystko jednak lepiej wikłać się w ludzkie sprawy albo mieć szum ludzkiego życia obok, to nawet lepiej... Tu szumu mało, więc w zamian tego konkretna ludzka sprawa może się wbić głęboko w życie... - rzecze Timo, patrząc znacząco na niosącego jedzenie Pala.

Pal siada naprzeciwko po tym, jak podał zamówione steki. Timowi baranina rośnie w ustach, ale dzielnie sobie z nią radzi. Rzecz ratują zapiekane kartofle i piwo. Pal nie spuszcza wzroku z nowego kolegi Pola. Timo jakimś cudem unika zadławienia, a także unika zachłyśnięcia, co poczytuje sobie za sukces i dowód swej siły wobec natarczywych oczu... 

- Jezu, on chyba ma ochotę mnie żywcem pogrzebać - mówi Timo, kiedy Pal odchodzi zrealizować jakieś nowe zamówienia.

- Czemu tak sądzisz?

- Wbijały mnie w podłogę te jego spojrzenia... Myśli pewnie, co wyniknie z tego naszego zderzenia.

- Musiało do niego dojść. To miało szansę się stać.

- I się stało. Ja jestem tym, co spada; ty tym, co idzie od dna...

- Raptem obaj na powierzchni. 

- Mimo odwlekania sprawy. Dla chwil szczęścia.

- Co też uciekają. Jak nieszczęścia. Bo też przecież minęło, nieprawdaż? Jak to Goethe każe śpiewać... Na nicości funduję swą sprawę... Gdy się człowiek otrząśnie z żądz i wymagań, i takoż ze strachów, w nagim istnieniu się poczyna ze spokojem ducha, jakże dlań charakterystycznym. Dobrze więc, gdy się dostrzega te tysiące radosnych godzin. Tyle ich jest. A my zwykle się krzywimy i nie chce nam się z nich korzystać. Lubimy bowiem poganiać każdą znośną teraźniejszość, nawet tę pustą, co odchodzi z blaskiem, który dopiero w ciężkich czasach najjaśniej rozbłyska.

- To i z pogodą wypada nam ruszyć z powrotem na drugi brzeg! Choć jak mnie tu zostawisz, dosiedzę do rana... Potem trzeba by było coś zjeść.

- Jak ten konik?

- Runąłem oto na taflę zwierciadła...

- Ale całkiem spokojnie...

- No tak... Zadbałem przecież o czekoladki.

- Masz?

- No nie przy sobie. W aucie są... Znowu poczyniony krok ku śmierci, a jednak tę śmierć odpędzający...

- Tę głodową.

- Tak. Ale jakiś jej rodzaj w końcu nas dopadnie.

- Tyle że jeszcze nie teraz.

-  Ten cały Árni sumiennie coś sobie dolewa do piwka - zauważa Timo.

- Czuć grubszą sprawę.

- Oj, jest tak dobrze, że chciałoby się wszystko zakończyć...

- Zakończmy więc ten moment i pomyślmy o śnie, ale jeszcze nie tym wiecznym... Trochę się jednak nachodziłeś dzisiaj...

- Po tym, co zobaczyłem dziś za zakrętem, mógłbym nawet wrócić do więzienia...

- Jakże estetyka jest ważna. 

- Chcemy się we Wszechświecie doszukiwać rozumności... A rozumność lubimy powiązywać z dobrem, nie wiedzieć czemu. Wszak pomysłowe jest zło, a jeśli jakaś dobrotliwość się na pomysłowość sili, to jedynie jako odpowiedź na nie. Dobro to podpórki, a zło jak paw wystrojone. Z rozmysłem, zdawać by się mogło. Z daleka fantastyczne... Nawet bombardowanie z pewnej perspektywy potrafi być zjawiskowe... Podziwiaj mnie i patrz, zdaje się mówić ta szemrana rozumność!!

- Jak tam było?

- Jestem wystarczająco znieczulony. Myślałem, że tego nie przeżyję. Ale to się okazało nierealne. Jak czegoś nie przeżyć, skoro życie uczepione pazurami. Obrosło jak żywy mech martwy kamień. Jeszcze martwych rzeczy piękno dostrzegam. Kamienie, cegły, literatura... Trzyma się wszystko w jakimś porządku i w dziwnym spokoju... Tam u ciebie też martwo... Zaprosiłeś mnie na cmentarzysko... Zastanawiam się, czemu nie zostałem grabarzem...

- Ten stek został przyrządzony przez pogrzebową śpiewaczkę...

- Martwe jemy, martwe nas zachwyca. Patrzymy, jak żywe łapczywie je zjada.

- Skoro już jesteś, możesz mi wkrótce potowarzyszyć na pogrzebie.

- A kto umarł?

- A tego to nie wiem...

- A to ciekawe... Powiem: z chęcią.

- No i bardzo dobrze. O, jakże wszystko różowieje! - woła jeszcze Pol, zerkając na okno.

- Z optymizmem, rzec by można... Witam, mówi różowa dzicz! W każdym razie dla niej wszystko dobrze się układa i na wszystko zawsze ma odpowiedź...

- Czyli nie skarży się, podobnie jak twój wewnętrzny kamień w pierdlu!

- Można się z tym zgodzić... 

CDN 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Jonas Lie. Eliasz i draug

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Kreml

Den kjøttetende hesten, czyli mięsożerny koń. Svalbardzkie historie Sundmana

Bukolla. Opowiastka islandzka