Przyciąganie VI

 


Następuje wprowadzenie gościa do domu, który to dom ledwie nadaje się do zamieszkania, bowiem większość jego pomieszczeń trwa po prostu w niewykończeniu. Pachnie jak na placu budowy. I zimno jak w psiarni... Timo zauważa, że to doskonała temperatura dla duchów. Bo doprawdy nieprzyzwoitością są duchy pojawiające się tam, gdzie panują upały...

- Mnie tylko czasem przestrasza moje odbicie w lustrach... Sporo ich w całym mieszkaniu - zauważa gospodarz.

- Planujesz tu jakieś orgie? Pytam tak w związku z tymi wszystkimi zwierciadłami...

- Być może poprzedni właściciel miał takie zamysły. Ja nic o tym nie wiem. Niczego tu nie zmieniłem. Niewiele wniosłem.

Pol prowadzi Tima po stromych schodach na górę...

- Tu ci będzie wygodnie. Zobacz, jest nawet taras, a z niego widok na te górskie ściany, które cię tak urzekły...

- Mmm, jeszcze większe wydają się teraz, o zmierzchu...

- Przy głębokiej wieczornej zorzy staną się czarne te wszystkie kształty.

- Jak hałdy.

- Niech ci będzie...

- Tu wszystko w fazie początkowej. Tu budowa trwa. Gdy jechałem autobusem do stolicy, widziałem z daleka diabła przy robocie. Zdaje się, że robił nowe wylewki, na gorąco...

- Wszystko więc pasuje, bo ten dom też daleki od wykończenia... Zapewne jesteś zmęczony... Niestety, tylko na dole jest czynna łazienka, więc też i na dół zapraszam w celach higienicznych... No i póki co, będziesz musiał zadowolić się tym materacem... Gapa ze mnie, bo powinienem był coś lepszego dla ciebie przygotować... 

- Ale przecież ty śpisz tam na dole, pod tym "Zmierzchem", na czymś podobnym...

- Taka zabawa w tymczasowość...

- Trwała może być jak prowizorka...

- Otóż to... Ja się nigdzie nie czułem prawdziwie rozgoszczony.

- No, to tak jak ja...

- Dlatego tu jesteś... I tylko zupę dla ciebie szykowałem... Była... Ale ty się ociągałeś, więc zjedliśmy ją z Palem... Moja popisowa rybna zupa. Jutro przystąpimy do działania... - Pol zerka na telefon. -  A pojutrze pogrzeb. Siostra Pala właśnie przysłała mi wiadomość.

- Póki co, koniec drogi...

- Może to moment wymagający jakiejś kontemplacji? Zostawię cię już samego...

Pol wycofuje się, by przygotować sobie legowisko pod malowidłem Corota... Trochę brudasek z niego, bo zdejmuje tylko spodnie, koszulę, rzuca na podłogę oparty wcześniej o ścianę materac, rzuca nań trochę przepoconą poduszkę i śpiwór, w którym zaraz się chowa, po czym zapala lampkę, by sobie jeszcze poczytać przed snem, coś absurdalnego, mało aktualnego, dalekiego od dzisiejszych spraw... Kilka dni temu Drengur pozwolił mu u siebie pomyszkować i natrafił tam na "Polskę" Brandesa... W sam raz - pomyślał wtedy... Oto Duńczyk Georg Brandes z Wiednia pełnego spokojnej lekkomyślności i rozbujałej, tanecznej chęci życia i zadbania rusza w smutne zaniedbanie, do kraju pożartego przez zaborców, który usiłują nie bez trudu strawić, bo naród żywcem pogrzebany stale jednak unosi wieko swej trumny... Zderza się właśnie z rosyjską biurokracją i przepisami wydumanymi tylko po to, by wszelkiej żywej ludzkiej istocie do dna obrzydzić życie... Znany krytyk literacki wiezie ze sobą różne pisma i książki, i materiały do swych wystąpień, które, jak się okazuje, bezwzględnie muszą być przejrzane przez rosyjskiego cenzora, więc funkcjonariusze pilnujący granicy konfiskują mu to i owo na czas niezbędny dla cenzury w Warszawie... Podejrzenia wzbudził nawet słownik duńsko - francuski, ale - o dziwo - jedynie drugi jego tom, zawierający hasła od M do Å... - Dawne czasy - myśli sobie głośno Pol, kartkując pożółkłe stronice. - Dawne mocarstwo w poddaństwie, którego losy niespecjalnie zajmowały zewnętrzny świat... A tu pewnie tkwiła wtedy wbita w ziemię torfowa chatka, a w niej wieczorne przycupnięcia, w nikłym świetle karty może jakiejś sagi lub Postylli, i nasłuchiwanie, czy przypadkiem jakiś nie całkiem umarły typ nie włazi na dach... Chatką też zewnętrzny świat się nie kłopotał, zapewne...

Pol czyta o Polsce, Timo wącha swoje skarpetki, uznając, że mogą jeszcze dotrwać do pogrzebu... Umył wcześniej tylko zęby i wpakował się zaraz po tej zmysłowej przygodzie ze skarpetami do śpiwora... Leży teraz, wpatrując się w sufit. Jest idealnie gładki... Nad głową ma okno i kawałek blatu ogromnego biurka... Pewnie miała tu być jakaś pracownia... Zmatowiały zmierzch. Naszło się chmur. Narasta mrok. Zdaje się, że nawet zaczęło padać. Z dołu do korytarza dochodzi światło i rozlewa się palmą na ścianie za otworem, w który nie zdążono wprawić drzwi... Im na zewnątrz robi się ciemniej, tym jaśniejsza staje się plama na białej ścianie... Timo ma wrażenie, że jakaś istota wlazła na dom i chodzi po dachu, bez zamiaru ukrywania swej obecności, głośno tupiąc... Skok, i jeszcze... Coś na tarasie chyba...

- Taki koniec - szepcze Timo do siebie i podkłada pod głowę obie dłonie. - Ohyda - mówi, dostrzegając w narastającym mroku swoje owłosione pachy... - Skurwysyn, wiecznie to lizał. Więzienna przygoda... Jezu... I co tu robić?... Jeszcze brzęczy w uszach buczenie silników w samolociku, szum wiatru znad wód szerokiego fiordu i sali balowej zjaw, szczęk sztućców, którymi dobrałem się do niesmacznej baraniny... Echa nieodległej przeszłości, a takie już dalekie, kończące definitywnie pewien rozdział życia pozbawionego sensu... Męczarnia... A teraz brzmienie teraźniejszości... Uruchomiła się lodówka... I ktoś łazi po dachu, i po tarasie...

Wędrówka zrobiła swoje. Migają jakieś cienie, ale oczy szybko się zamykają... Wpada w sen. A w nim jakby z niego wypada... Diabli wiedzą, co się dzieje. Szarpnięcie. Oczy patrzą. U wejścia stoi w plamie światła czarna postać. Stoi i być może się przygląda, coś złego planując... Jest jak wyraźny cień tylko...

- I stoisz sobie tak? Masz tu coś? Skarb cię zakotwiczył? I co poza tym? Co za dnia?... Równie trudno wyobrazić sobie żywych w codzienności, gdy schodzą z posterunku... Biedaku!...

Na dole Pol słyszy głos Tima... Unosi głowę znad książki. - Timo? - woła. - Co jest? - muczy z kolei do siebie. - Z kim on tam gada? 

Wszystko dzieje się jednocześnie. Timo jest jakby w trzech miejscach: rzuca się z wrzaskiem na zjawę, która zdaje się doń zbliżać i w tym samym czasie odwraca się, by siebie, leżącego w śpiworze, zadusić, Natomiast zaskoczony sytuacją Pol gasi wtedy szybko lampę i chowa się cały w śpiworze; zgaszenie światła na dole zagęszcza mrok na górze; słychać pośród niego jeszcze jeden okrzyk i jakieś stłumiony odgłos, jakby uderzenia, po którym zaraz rozbrzmiewa w całym domu wyraźne przekleństwo. - Helvítis! - Na dźwięk tego ostatniego Pol parska śmiechem, zaś Timo, tuż po przekleństwie, masuje sobie głowę, którą, zrywając się z posłania, grzmotnął w wystający blat biurka... - O ja pierdolę...

- Wszystko w porządku? - Ciągle jeszcze nie może opanować rozbawienia tym, że Timo przeklął po islandzku.

- Chyba tak - dochodzi do niego odpowiedź z góry. 

- Coś ci się przyśniło?

- Pewnie tak. Ale nie przychodź tu do mnie.

- W porządku. 

- Masz piankę do golenia?

- Jest w tej czerwonej szafce obok lustra...

- Dziękuję...

- Masz jakiś osobliwy plan dobowy?

- Nie, wyjątkowa sytuacja...

- Dobrze, nie wnikam...

- A nożyki?

- Znajdziesz opakowanie obok pianki.

- Dziękuję...

Timo patrzy w ziejący otwór w ścianie. W jego prostokącie dalej coś zdaje się stać, teraz jednak o wiele słabiej widoczne... Bierze komórkę i włącza latarkę... - Na to nie byłaś gotowa... - Wstaje, by zapalić górne światło, po czym schodzi z ręcznikiem do łazienki...

- Uhhh, będzie guz. Już rośnie - mówi, patrząc w łazienkowe lustro. Zerka do czerwonej szafki. Znajduje w niej i piankę, i nożyki. Patrzy z niesmakiem na lewą pachę, potem na prawą, znów na lewą... - Co za syf... - Obserwuje z niedowierzaniem już od dłuższego czasu swoje ciało zarastające w coraz dziwniejszych miejscach włosami. - A tu już przesada. - Źle się z tym czuje. Zwilża włochatą skórę, nakłada piankę i goli się skrupulatnie pod pachami. Po wszystkim przycina też brwi, którym nieustannie grozi krzaczastość... - I tu jeszcze? - Z rozpaczą zauważa włosy wyrastające na czubku nosa. Goli je jednym pociągnięciem. Szczerzy potem kły. - Nie mam do ciebie siły... Jezu... I myślałby kto, że ciebie zobaczyłem... Amen... - Przesuwa dłonią po twarzy... - Szczecina jeszcze znośna... - Wyrzuca zużyty nożyk, chowa piankę, gasi światło w łazience. Po dachu już nikt zdaje się nie chodzić... Pnie się na górę do swego nowego pokoju.

Pol leży nieruchomo. Patrzy w bok na wielkie okno. Pada jak diabli. Ciemno już. Noc zaczyna już swój posiłek...

Rano Timo ma solidnego guza na czole... Siedzi przy barze i dłubie łyżeczką w jagodowym skyrze...

- Pięknie się zaczyna... A mówią, żeby zapamiętać sen z pierwszej nocy na nowym miejscu...

- Nie wiem za bardzo, co mi się śniło - odpowiada Timo.

- Ty pewnie masz sto powodów, by mieć nocne koszmary... 

Timo kiwa posępnie głową. - Odświeżyłem się i było już lepiej.

- Przeraziłem się, a jednocześnie rozbawiło mnie to, że przekląłeś po islandzku. To chyba po tym, jak się walnąłeś o biurko...

- Tak, chyba tak... Ale nie pamiętam  tego...

- Drżysz.

- Tak, chłodno trochę...

- Chyba musimy pojechać do sklepu.

- Tak, podobnie jak mój ojciec nigdy nie miałem za dużo ubrań... Nigdy nie lubiłem ich kupować...

- Rzeczywiście, pisałeś, że to człowiek, który pozostawił po sobie znikomą ilość śmieci...

- Bardzo na czasie.

- Chcesz jeszcze kawy?

- Poproszę.

- Jedynie kuchnia jest tu z prawdziwego zdarzenia.

- Elegancka. Kosztowała chyba fortunę.

- Z pewnością. Robili to zapewne jacyś wzięci architekci wnętrz.

Dolewa kawy sobie i Timowi.

- Dobre czasy, dobre kuchnie...

- No i co... Po wstępnym oswojeniu się będziemy musieli dokonać kilku urzędniczych drobiazgów. Wciągnąć cię w ewidencję...

- Rozumiem... Chyba dobrze, że trafiłem na ten pogrzeb...

- Tak?

- W każdym razie coś jeszcze jest... 

- Masz wątpliwości?

- Nie bardzo mi wychodzi znoszenie samego siebie...

- Taki okaz. 

- Z drugiej strony to właśnie wpadło, zmaterializowało się... Jak to było u Guðberga... Szukasz twarzy lustra... Oto ty, z głębi... Kto się gdzie przebił?

- To ciągle chyba trwa, nieprawdaż... 

- Splątanie, zmieszanie... Składniki jednak jeszcze do rozróżnienia... Co my gadamy?

- Lepiej więc zajmijmy się praktycznymi sprawami, przepustką do świata żywych w sąsiedztwie balu widm... A wcześniej zakupy... W końcu na pogrzebie musimy jakoś wyglądać...

- Dobrze by było...

- Idę się przebrać - mówi Pol.

CDN 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Jonas Lie. Eliasz i draug

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Kreml

Den kjøttetende hesten, czyli mięsożerny koń. Svalbardzkie historie Sundmana

Bukolla. Opowiastka islandzka