Przyciaganie XI



Dolina otwiera się ku morzu niczym ogromna paszcza, tworząc u jego brzegów szeroką równinę skrzętnie przez ludzi zagospodarowaną, choć i tam nie brak opuszczeń... Edda pokazuje na oddalony punkt, pod przeciwległym górzystym pasmem, gdzie trwa sobie właśnie takie opuszczenie i powiada, że bytował tam w odległych, bo średniowiecznych czasach wielki Sturla, bratanek i uczeń większego jeszcze Snorrego, Pal zaś uzupełnia informację o jeszcze jednego gościa wywodzącego się stąd, z późniejszych czasów, kiedy to pewna część ludzkości została ogarnięta histerią, każącą na każdym kroku tropić czarownice i palić je na stosie... - Jakże mu było... Magnús chyba, krezus, w każdym razie to on się przyczynił do zorganizowania pierwszego ogniska z pieczonym w nim na węgiel człowiekiem...

- Tu, ciekawostka, palono jednak niemal wyłącznie mężczyzn - dodaje Edda. 

- Tak nie doceniano kobiet? - dziwi się Timo.

- Sagi dokonały znacznie bogatszych rozpoznań. Niektóre to istne luśnie w wozach okrucieństwa pędzących przez świat. Boginki, sprawczynie, panie życia i śmierci, czysty brutalizm o czystych rękach... A mężczyźni siekli się za nagrody o dyskusyjnej wartości... - mówi Pol.

- Ponoć to właśnie tam - Edda znów pokazuje na omawianą już opustoszałość - Kjartan, syn Olafa Pawia spędził ostatnią noc, zanim ruszył na spotkanie ze swoim przeznaczeniem, tam, w Svínadalur...

- To stamtąd chciałeś tu wjechać - mówi Pal do Pola.

- No właśnie... Wiesz, że w ogóle nie myślałem, iż to tam potrzaskał się ostatecznie miłosny trójkąt Kjartan - Guðrun - Bólli... Oto gniew mściwej kobiety. Poszli na jej pasku mężczyźni, poszli by w ustawce ostatecznie stanęli naprzeciw siebie dwaj przyjaciele, co byli niegdyś dla siebie jak bracia, między którymi stanęła jednak kobieta, która potem przyznać musiała w czarnej, romantycznej refleksji, że kazała zabić tego, którego kochała najbardziej... - Pol patrzy tam, gdzie dolina się zwęża. - Poszedł tam w swoje piekło. A ja stamtąd kiedyś w niebo... Miało być tu...

- No i niedaleko, tam, ja i Lói - rzecze wzruszony Pal ze świeczkami w oczach.

Wtaczają się przed kościół stojący na niewielkim wzniesieniu pośrodku szerokiej równiny. 

- Oj, Pal, braciszku - wzdycha Edda - kiedy ty wreszcie po tym wszystkim ochłoniesz? To już tyle lat... Tak się tym zadręczasz. Biedaku mój.

- Ale ja za nim tak tęsknię. - Pal już płacze i pociągać zaczyna nosem.

- Witrażysta nie zadawał sobie trudu - zauważa Timo, przyglądając się ocennie małej świątyni. - Ktoś po prostu wstawił w okienne ramki kolorowe kwadraty. Urzekająca prostota. Minimalny wysiłek i pocieszający efekt prostej mozaiki... Świat jest po prostu kolorowy, opowiada ta układanka zachowująca przykładną symetryczność. Fantazja, zachowująca jednak pewną stateczność... Swoją drogą ciekawe miejsce, z historią, także tą małą, taką prywatną, twoją i twoją - zwraca się do Pola i Pala... - Co to za niebo miało być, Pol?

- Banał. Myślałem, że jadę po miłość... No i w sumie została, ale nie do konkretnego człowieka, a do ziemi.

- Rozumiem... Ale ta droga chyba jedyną jest do twej nowej siedziby...

- Nie, jest jeszcze jedna, gorsza, dłuższa... Tej wolałem unikać... Poza tym zwykle siadam w samolot, gdy się chcę z tych okolic oddalić, a potem do nich wrócić.

- I to potrafię zrozumieć. Ja z całą pewnością nie chciałbym się teraz zbliżać do pewnych miejsc. Ale jak dożyję...

- Ja już jestem. Cieszyłem się na ten pogrzeb, tym bardziej, kiedy ty tu przyjechałeś.

Żałobników nie ma wielu, tedy rozgadana gromadka budzi naturalną ciekawość... Jak to, więc oni też? - zdawały się pytać te wszystkie spojrzenia. Edda wita się z pastorem i resztą obecnych przed kościołem. Wszyscy podają sobie ręce, natomiast Pol, Pal i Timo czynią jedynie oszczędne, zdystansowane ukłony.

Tima niezwykle rozczula wnętrze kościółka w naiwności swojego wystroju, o jakże czytelnej symbolice; intensywnie czerwona podłoga, niczym piekielny dół, w którym toczy się nasze życie, nad którym góruje głęboki błękit nieba usianego złotymi gwiazdkami. A wokół pomalowane na kremowo deszczułki ścian i mieniące się w nich kolorami okna...

Dusza już sobie powędrowała w dal i na jej dalsze losy nie mamy żadnego wpływu. Tu nie modlą się za duszę zmarłego. Tu się pocieszają, to, co dzieje się teraz, dotyczy tylko żywych i ich nadziei... Padają konsolacyjne słowa, niosą się pieśni, wreszcie przychodzi upragnione solo Eddy... Aż powietrze gęstnieje od jej znakomitego, operowego głosu...

- Co to za pieśń? - Timo kieruje dyskretne pytanie do stojącego nieco z tyłu Pola.

- O niepewnej godzinie śmierci Hallgríma Péturssona - odpowiada Pol, mniej dyskretny, jeśli idzie o gesty, bowiem staje za Timem i obejmuje go, szepcząc dalej do ucha dość wyczerpujące informacje - Autor siedemnastowieczny ponoć klął jak szewc i zuchwałe pisał wiersze, a na religijne tory przywrócił go późniejszy biskup Brynjólfur Sveinsson. Hallgrímur dostał nawet zaszczytną funkcję w Kopenhadze duszpasterza mającego odświeżyć chrześcijaństwo w duszach wykupionych Islandczyków, co ich porwali wcześniej algierscy piraci. Tak odświeżał owo chrześcijaństwo, że aż jednej mężatce zrobił dziecko... No a poza tą płodnością przyrodniczą, wykazał się też płodnością poetycką, tworząc całą masę hymnów, zanim, trędowatego, zabrała kostucha... A ta pieśń? - zawarte w strofach prawdy. Śmierć, jak kosiarka, idzie na łąkę, którą zasiedlamy my, ludzie - wszystko jedno, czym jesteśmy: piękną różą czy innym barwnym kwiatkiem, a może tylko zwykłym chwastem, trawskiem jakimś, turzycą; wszystko jedno też, na jakim etapie rozwoju jesteśmy: jedni jeszcze w pąkach, inni w rozkwicie pełnym albo już więdną - kosi jak leci, co weszło pod ostrze. Nie wiadomo, kiedy, ale wiadomo, co nas czeka. Pewniki dwa: że nas zetnie i ułoży w pokos, i że czekają na nas objęcia ziemi, na której wyrośliśmy. - Pol przywiera do pleców i pośladków Tima i zaciska na nim swe ramiona. - Obejmie nas ziemia ciasno, przylgnie do naszych ciał, w objęciach grobowych nas swych trzymać będzie kurczowo, zamknie się wokół nas... A dalej to już obiecanki, na lepsze dla nas samopoczucie... Że światło, że Pan Jezus i schody do nieba  - dodaje, patrząc na udekorowany złotymi gwiazdami i żyrandolami niebieski sufit.

Jakiś rosły mężczyzna o bujnej, siwej czuprynie odwraca się w stronę szepczącego do Tima Pola i obrzuca całą tę sytuację spojrzeniem pełnym dezaprobaty. Robi to również stojąca obok niego kobieta w średnim wieku i kręci z oburzeniem głową. A tymczasem Edda śpiewa już całkiem dwudziestowieczną piosenkę o tym, by się zachwycać każdym zachodem słońca, bo też i nie wiadomo, czy wszyscy doczekamy następnego świtu....

Dalej żałobnikom w drodze na przykościelny cmentarzyk towarzyszy już tylko Edda, zaś Pol, Pal i Timo wsiadają do samochodu, by schronić się przed nagłymi mocnymi podmuchami wiatru. Pol i Pal zapalają papierosy.

- Kopciuchy - mówi Timo.

- Dołącz.

- Dawaj - przystaje na propozycję Pola Timo. - Ale już nigdzie nie idziemy z tymi ludźmi? Upewniam się, bo mam nieświeże skarpetki... Nie trzeba będzie się rozbierać? Żadnych rytualnych kąpieli?

- Zlituj się - śmieje się Pol.

- No nie wiem, nie jestem całkiem w temacie, jeśli idzie o obyczaje. Ledwie przyjechałem, a ty mi kupiłeś majtki.

- Kupił ci majtki? - pyta z lekkim uśmiechem Pal.

- Nie majtki, tylko spodenki kąpielowe - prostuje Pol.

- Brzmi tak samo przerażająco - informuje roześmiany Timo. 

- Aż go z Brazylii przywlekli - mówi Pol o chowanym właśnie zmarłym. - Musi być w solidnej konserwie zamknięty. Taki już na pewno nie wylezie. 

- Nie wiem czy to dobrze, czy źle, że tak się o kogoś troszczą po śmierci. Ludzie to tylko kłopoty - zastanawia się Timo. - Mój ojciec wykazał się taktem i dał się pochłonąć Atlantykowi. Ciągle nad nim się znajduję. Patrzę na Atlantyk i jestem jednocześnie przy jego grobie. A gdyby umarł zwykłą łóżkową śmiercią, zaraz by wyszło, że prawie nikomu na nim nie zależało... Tu też tak skromnie. W tym towarzystwie niemalże zyskaliśmy przewagę, my, obcy...

- Przestronny grób ma w każdym razie twój ojciec - zauważa Pol.

- Może zjadł go rekin. Ten, co cię przestraszył.

Pal się uśmiecha.

- Ten nie, bo to był długoszpar. A długoszpary nie jedzą dużych obiektów.

- A no tak. Myślałem o rekinie polarnym.

- Ten lubi głębiny.

- A gdzie ten pierwszy stos był?- zmienia temat Timo.

- Kawał drogi stąd - mówi ożywiony nagle Pal. - W Svarfaðardalur... Jón Rögnvaldsson mu było... Obudził drauga, który zabił konia i jeszcze jakichś innych potworności narobił. Na nic było wypieranie się tego... Znaleźli jakieś wyrzezane runy u niego, więc na pewno zaduszenie konia było jego sprawką...

- Aha...

- Zapewne jest tam równie jak tu nastrojowo... Wyobrażacie sobie?... 

- Tu też się działo. Jakieś tam popalone kości znaleźli - przerywa Timowi Pal.

- Jakiś zajazd z podpaleniem? - dopytuje Pol.

- Nie jest to wykluczone...

- Wszędzie tu właściwie odludzie. Tu garstka, tam garstka... Kiedyś jeszcze wieści rozchodziły się wolniej. Te spalenia nie były widowiskowe chyba, gdy idzie o frekwencję wśród gapiów? Co innego europejskie ludne miasto... A tu jeszcze taki pejzaż. Miast stuokiennych murów ślepe skały, puste, milczące, obojętne, mroczne, co tylko potęgować mogą okrucieństwo egzekucji, bez większego rozgłosu, bo w tym ledwie garść przerażonych dusz i krakanie kruka... Mało wyuzdania w tym kameralnym smutku. Upiornie stonowane bestialstwo. Matnia, w której widziadła splotły się swą potęgą z garstką ludzi na dość eksperymentalnym poletku. Nie pożył sobie i przedśmiertnie krzyknął w pustkę, którą wyobraźnia wypełniła dziwadłami demonicznymi. Jak już ginąć na stosie, to tylko w zgiełku stutysięcznym... 

- A ów Magnús jeszcze kazał uciąć łeb pewnemu pastorowi znad Eyjafjörður, za to, że zrobił dziecko siostrze swojej żony - mówi Pal.

- Smutne wydarzenia... rzecze Pol. -  Słusznym mottem Strindberg opatrzył swój "Czerowny pokój", z Voltaire'a: Nie ma nic przykrzejszego niż być powieszonym bez rozgłosu

- Nie certolili się. A jakież łagodne dziś czasy. Co by było wtedy ze takie przytulanki w świątyni chłopa z chłopem? - żartuje Timo i dmucha dymem w kierunku Pola. - Bardziej by nam ta czerwona podłoga była pisana niż niebo złotogwiaździste...

- Kto to wie...

Edda otwiera drzwi... - Czy wyście powariowali? Jak wędzarni. Topór by tu można powiesić w powietrzu.

- Ruszamy? - pyta Pol.

- No, trzeba by zapas paliwa jeszcze zrobić. Szkoda, że tu już nie ma tej stacji na górce. A przy okazji Pol będzie miał z powrotem wjazd do nieba.

- Bardzo chętnie... 

- Sporo jeszcze jazdy przed nami.

- I co ten Kjartan? - ciekawi się Pol.

- Za wodospadem będzie jego kamień - informuje Edda.

- Że też mi to umknęło. Nie myślałem o tym. Nie ma tu przesadnych zabytków, tu nadrabiają wszystk opowieści. Co rusz jakaś tkwi w tych kamieniach i na tych łąkach, i wrzosowiskach. Faktycznie, teraz sobie przypominam ten wodospad... Nieprzesadny, bardziej przez to malowniczy... Im mniejszy, tym sympatyczniejszy... 

- Jak ten w Brunnárgjá - wzdycha marzycielsko wzruszony znów Pal.

*** 

Zatrzymują się przy wodospadzie. Rozprostowują kości, znowu palą i proszą Eddę, by jeszcze raz zaśpiewała... Przy wodospadzie myśli się często o przemijaniu. Nic nie stoi w miejscu, wszystko umyka... Mężczyźni słuchają, jak kobieta śpiewa u wód płynących, najpierw zananą już z kościoła rzecz o niepewnej śmierci godzinie, a potem prześliczne, melancholijne Wizje Steina Steinara...

 Pal ociera łzy. Obok nich przystaje odziany w jaskrawoczerwoną kurtkę szalony rowerzysta, co mierzy się z pustaciami samotnie, obładowany tobołami, z których, gdyby je rozpakował, z pewnością obok wodospadu zdołałby wyczarować całe miasteczko... Podoba mu się śpiew i bije brawo... 

***

- Gdzie ten kamień? - pyta Pol.

 Przystają niedaleko od wodospadu.

- Chyba łatwo się domyślić - powiada Edda.

- No jasne, ten co się najbardziej rzuca w oczy... Więc tu go ten jego niegdyś najlepszy przyjaciel, Bólli, co się razem z nim u Olafa Pawia chował. Wszystko przez babę... Tak się dał zaszantażować, niczego nie zyskując... Ej, głuptasy, wiecznie pod jakąś presją. 

- Czy to tu, to nie wiadomo... Miejscowi tak chcą, że tu się opierał zamachowcom napuszczonym przez Guðrun... 

- Że nic nie zostało, chcemy, by przynajmniej jakieś przyrodnicze obiekty robiły za świadków, były trwałą pamiątką po tak burzliwej, pełnej namiętności i gwałtownych uczuć historii, co przetrwała też i w arcydziele... - zauważa Pol. - Siedzieli tu przycupnięci pośród tufów i bazaltów, i skrobali te książki sensacyjne, jeszcze przed Szekspirem wyczerpując wszystkie tematy... Tu, gdzie hula wiatr, zacisza największe, kąty na rozmyślania i komponowanie opowieści... Prawdziwie domowa kultura zagnieżdża się pośród tak wymagającej i niechętnej człowiekowi natury...

Patrzą na kamień, co sobie sterczy u drogi z ziemi u stóp wietrzejącego wzniesienia... Niech będzie, że to tu dopełnił się los Kjartana...

- Po tych śpiewach należy nam się chyba jakieś dobre jadło - zauważa Pol.

Wszyscy się zgadzają. Trzaskają drzwi i auto rusza dalej w nieco posępną gardziel doliny...

CDN  

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Jonas Lie. Eliasz i draug

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Kreml

Den kjøttetende hesten, czyli mięsożerny koń. Svalbardzkie historie Sundmana

Bukolla. Opowiastka islandzka