Radość jak gość nieproszony
...acz mile zawsze witany...
Jak słusznie prawi Artur Schopenhauer - wchodzi ona bezceremonialnie, wślizguje się milczkiem, przy błahej, przelotnej okazji, w zwykłych okolicznościach, nigdy zaś podczas wspaniałych, rozgłośnych zdarzeń... I oby radość wpadała do nas jak najczęściej...
Świat się zaczął psuć, na nowo, bo przecież psuł się od zawsze, taka to już jego specyfika... Chyba od tej pandemii jakoś tak wpadliśmy na niedobre tory, z jakimiś nagle wybuchłymi ciemnotami, z jakimś upiornym schodzeniem na psy (chociaż co te psy winne, one nie aż tak okropne, no ale jakoś tak weszły w powiedzenie określające stan upadłości)... Nagle nasza rzeczywistość ma kierowniczą gębę albo bandyty, albo troglodyty, tak w wymiarze lokalnym, jak i globalnym... Z tych ludzkich fermentów niezły fuzel się zrobił i pytanie tylko, na ile groźne są te wszystkie obyczajowe i polityczne toksyny... Niektórzy tacy podbici zza węgła, inni sami znajdują jakiś właz w dnie i go niefrasobliwie odmykają, i dają sobie wmówić wyfantazjowanego w chorym łbie wroga...
I nauka niby taka do przodu, a tu raptem tyle nieufności, węszenia spisków... Wiedza bywa bezsilna; informacja częściej rozsiewa bzdury, którym łatwo daje się wiarę... Ciągle mnóstwo ponurych wierzeń...
Trudno wymagać wiele od świata, często buduje go lękliwa głupota, co znakomitą receptą jest na nieszczęście... I pośród niebezpiecznych osuwisk i lawin musimy budować te nasze małe pomyślności.
Szczęście dość kapryśne jest, wyuczyć się go nie można, bo to żaden fach... Pewnie też dużo zależy od duchowych dyspozycji. Pewne istoty niezachwiane trwać mogą w szczęściu, choć rzeczywistość, w jakiej żyją, może jawić się jako pasmo ponurych zjawisk... Powiada wspomniany już Schopenhauer w swych "Aforyzmach o mądrości życia": Chcąc ocenić sytuację jakiegoś człowieka pod kątem szczęścia, nie należy dowiadywać się, co go raduje, lecz co go trapi: im mniej istotne są bowiem te rzeczy same w sobie, tym człowiek jest szczęśliwszy, bo tylko pomyślność czyni wrażliwym na błahostki: w nieszczęściu nie odczuwamy ich wcale...
Więc oby nas trapiły tylko błahostki...
No i chwytajmy wszystko, co nas cieszy, nie dbając o przejawy, co by inni nabrali przekonania, że oto tu radość zagościła... Nie patrzmy na innych, niczego nie udawajmy, przeżywajmy tylko nasze radości, których nikt nam nie może dyktować...
(...) Wystawne, ożywione święta i zabawy kryją w sobie zawsze jakąś pustkę, jakiś fałszywy ton, choćby dlatego, że kolidują jawnie z nędzą i ubóstwem naszego życia, a kontrast podkreśla prawdę. Przy czym nie musi chodzić wcale o ubóstwo materialne...
Zawsze przy okazji święta i salonu chcę wiedzieć, w jaki sposób najłatwiej wyjść... Tam, gdzie zabawa wchodzi w jakieś schematy, dla mnie zaczyna się męczarnia, ale też i podziw dla niektórych, co idą się bawić z niemal pracowniczą, profesjonalną powagą... Mnie jej zawsze brakowało. Lubię tylko tę pracę, w której nie muszę niczego udawać i w nic się dekorować... Tak więc takie to trapiące mnie błahostki, w moim życiu od dawna uporczywie bez garnituru i uroczystych krawatów, bo dla mnie to tylko niewygodna przebieranka...
Ale w takie rzeczy się już nie angażuję i całkiem pasują mi słowa Chamforta, iż towarzystwa, kółka, salony, wszystko, co nosi nazwę wielkiego świata, jest rzeczą nędzną, marną operą, zupełnie nieinteresującą, którą podtrzymują jedynie maszynerie, kostiumy i dekoracje... Od tego wolę naturalnie prawdziwe opery, tam, gdzie można kogoś podziwiać, podziwiać za jego umiejętności i radować się bez pracowniczego trudu, w porze nieoczywistej...
No więc na koniec roku z przyjemnością wpuszczam tu nieodżałowanego Jamesa Browna... Z tych czasów jeszcze nie tak odległych, w których, mimo rożnych niepokojących oznak i wydarzeń, wydawało nam się, że jednak, choć z trudnościami, idziemy w dobrym kierunku...
No i niech wpada do Was radość... Jak sobie ktoś tu wdepnie noworocznie, to niech mu na dobry początek radośnie zabrzmi muzyka... Jakaś dobra podpora w tych dziwacznych czasach...
Komentarze
Prześlij komentarz