Eyvind z Gór (9)
Kari właśnie wrócił z kąpieli. Na jego włosach perli się woda. - Tak sobie pomyślałem...- mówi.
- Nie tak głośno - upomina Halla. - Tota właśnie zasnęła. - Gdzie idziesz? - zapytała jeszcze, patrząc za odchodzącym na stronę Karim, który po chwili znów się pojawił.
- Kiedyś, gdy poczuję się dość silny, spróbuję przepłynąć pod prąd aż tam, w głąb gardzieli wąwozu. Będę stąd wyglądać jak skrzat.
Halla wstaje. - Arnes poszedł ku piachom. Będzie tu za niedługo. Planuje, by zejść na dół, na południe.
- Tak właśnie myślałem. Że pragnie już stąd uciec. Mam tylko nadzieję, że nie stanie mu się żadna krzywda.
Halla podchodzi do niego. - Jeśli nie wróci, będziemy sami. Jak za dawnych dni. - Bierze go za ręce. - Czy jeszcze ci na mnie zależy?
- Wiesz, że tak.
- Potrzebuję, by to słyszeć. Od ciebie.
Kari przytrzymuje jej dłonie. - No tak, zbyt rzadko to okazuję. Zapominam. Ciągle musisz mi mówić, co powinienem dla ciebie zrobić. - Całuje ją i uwalnia dłonie z uścisku. - Przykro ci, że Arnes odchodzi?
- Nie widziałeś tego dziwnego strumienia, który kiedyś znalazłam pod Hofsjökull. Źródło miał pod omszałym pagórkiem. Wypływał zeń małym półkolem, by zaraz zniknąć. Tam, gdzie płynął, brzegi się zieleniły, ale poza tym były tylko jałowe piachy. Nie dłuższy niż trzydzieści kroków, w koło. Mam wrażenie, iż takie właśnie jest życie, jak ten strumyk.
Wbiega zdyszany, przejęty Arnes. Ostrzega przytłumionym głosem: - Nadchodzą!
- Co? - pyta przerażony Kari.
- Chcesz nas nastraszyć? - pyta Halla.
- Będą tu lada chwila. Naliczyłem dziewięciu. Musicie natychmiast uciekać. Nie ma czasu do stracenia.
- Przecież nie zostawię Toty. Bo jak uciekać?
- Nie mamy żadnych szans. Troje przeciw dziewięciu. Musisz ją z nimi zostawić. Oto są, na miłość Boską, biegiem!
Halla już zbiera się do ucieczki, naraz jednak przystaje, bo jej uszu dobiega znajomy głos. Wściekły, złośliwy głos: - Teraz schwytamy nasze lisy!
- To Bjorn - wyrywa jej się z krtani, a szaleństwo mąci rysy jej twarzy. Gwałtownie chwyta Totę i jakimś nienaturalnym głosem zapewnia: - Tego nie dostanie!
Dziecko budzi się, jest przestraszone. - Mamo!
Halla, łkając, pędzi do wąwozu... Cicho, Tota, nie płacz. Mama pokaże ci tęczę nad wodospadem. - Znika wszystkim z oczu.
Kari, oszołomiony sytuacją, stał przez chwilę jak skamieniały, po czym, ocknąwszy się, ruszył pędem za spanikowaną kobietą z dzieckiem na ręku. - Co ty robisz?
Z wąwozu, poprzez szum wody, dobywa się krzyk dziecka, który nagle milknie. Halla znów się pojawia.
- Hallo! Hallo! - woła Kari.
- Diabeł! - wrzeszczy Halla.
Zjawia się Bjorn. Chce pochwycić Hallę, lecz Kari staje mu na przeszkodzie. Rzuca się Bjornowi do gardła, jakby go chciał udusić.
- Puszczaj! - drze się ktoś z ludzi Bjorna.
Kari odskakuje od Bjorna, lecz tamten, choć wyswobodzony z uścisku, dostaje od niego cios.
Przechwytują go inni. - Mamy jednego! - drą się tryumfalnie.
- Nie teraz, póki co! - woła Arnes i, rozdając razy, uwalnia Karego. - Wiejcie na lodowiec. I dbaj o Hallę - dorzucił półgłosem.
Arnes bił się z najeźdźcami jak oszalały. Tymczasem Kari i Halla wymknęli się z pobojowiska. Jeszcze tylko Halla, odwracając się, rzuciła znów w kierunku leżącego Bjorna: - Diabeł!
- Gonić ich! - ryknął Bjorn, usiłując bezskutecznie podnieść się z ziemi. - Kto ich złapie, ten pięćdziesiąt talarów zarobi.
- Szumowino - syknął do Bjorna pojmany wreszcie Arnes, zerkając za tymi, co ruszyli w pościg. - Wiesz, kim jesteś, łajzo? Mordercą, zwykłym mordercą. Jak najgorsze bydlę. Zabiłeś jej dziecko.
- Związać go! - ryczy do pozostałych Bjorn.
- Możesz mnie związać, ale to cię przed niczym nie uchroni. Gdybyś ty widział, jak wychodziła z wąwozu, z pustymi rękami. Ale nic to. Zapisane już to masz na koncie. Odtąd nie zaznasz ani chwili spokoju.
- Zatkajcie mu, kurwa, tę mordę!
- Możesz mi zatkać pysk. Ale tam, na dole, w wąwozie leży truchło dziecka. Będziesz jego ostatni krzyk życia słyszał każdej jednej nocy. Przerażenie i udręka będą cię prześladować.
- Zamknij się, psie - mówi jeden z ludzi Bjorna i knebluje Arnesowi usta.
- Precz z nim - zarządza Bjorn.
- Jesteś ranny? - pyta towarzyszący Bjornowi chłopak.
- Znów mi przetrącił nogę. Pomóżcie mi... - Mężczyźni otaczają go kręgiem i pomagają mu się podnieść. Podchodzą pod krawędź wąwozu. Patrzą ze zgrozą w dół. - Zabierajmy się stąd.
***
Chata w górach. Kamienne siedziska okryte skórami i takież niskie łóżko. Ściany obwieszone rozmaitymi, nędznymi, pokracznymi przyborami. W skośnym dachu znajduje się okienko, które zaciemnia warstwa śniegu. Nikły ogień na palenisku. Na zewnątrz szaleje śnieżna burza. Przez otwór dymny od czasu do czasu wpada do środka trochę śniegu. Kari chodzi tam i z powrotem po izbie. By się rozgrzać zabija dłonie o ramiona. Halla siedzi milcząca. Oboje odziani są w skóry.
- Zimno ci? - pyta w końcu Halla.
- Nie wiem - odpowiada Kari. Halla wstaje, by dołożyć do ognia trochę gałązek. Kari sięga po wiszący na ścianie kij. - Nawet nie ma co liczyć nacięć. Nie chce być inaczej. Siódmy dzień szaleje śnieżyca. I już po Wielkanocy. Ile to jeszcze może potrwać?
- Nie ma sensu pytać mnie o to.
Kari odwiesza kijek.
- Gdyby te ściany nie były tak zmrożone, dawno już ten wicher rozniósłby je w drzazgi.
- Kiedyś to się przecież skończy.
- Tak myślisz? To już pięć lat od tego straszliwego lata, kiedy słońce od rana do nocy wisiało nad ziemią ciemne, czerwone jak krew. - Z trwogą w głosie dodaje: - Może nadejdzie takie lato, że słońce w ogóle nie wzejdzie.
- To tylko popioły sprawiły, że słońce było takie czerwone tamtego lata.
- Mógłbym przeżyć całe lato bez słońca, byleby tylko było co jeść. - Bierze w dłoń duży nóż. - Nie kosztował mięsa od wieków. - Patrzy z zachwytem, jakby widział coś w tym nożu. - Pamiętam barana, którego kiedyś zabiłem. Taki był tłusty, że ledwo mógł chodzić. - Staje przed Hallą. - Gdyby tu teraz był, miałabyś dość siły, by go przytrzymać za nogi?
- Myślę, że tak.
- Nie trzeba być łapczywym. Gdybyśmy się mogli powstrzymywać przez dwa dni, to potem już byśmy mogli jeść do woli. - Połyka napływającą obficie do ust ślinę. - Widziałaś zarżniętą owcę powieszoną do suszenia na wietrze? Delikatna jak dziewczęce ciało. Mógłbym je pieścić, gryźć.
- Obiecywaliśmy sobie, że nie będziemy mówić o jedzeniu.
- A serce przypieczone nad ogniem. Jednym kęsem bym pochłonął. Żeby choć poczuć zapach, a już czułbym się syty.
- W końcu się rozchoruję, jak tak ciągle będziesz opowiadał o jedzeniu. Myślisz, że jestem mniej głodna od ciebie? A jednak zachowuję spokój.
- Tak, zachowujesz spokój. - Odkłada nóż. - Gdybym nie widział twoich oczu, pomyślałbym, że nie żyjesz. A jednak żyjesz i jesteś człowiekiem, tak jak ja.
Halla milczy.
- A może jesteś jakimś pogańskim bożkiem? - zastanawia się głośno Kari. - Tylko uklęknąć i modlić się przed tobą o dobrą pogodę. Czy mam rozpalić przed tobą ogień i skropić twoje stopy ofiarną krwią? Czego oczekujesz?
- Chcę spokoju.
- Powinnaś być krzakiem. Wtedy byś sobie uschła w spokoju. Dlaczego nie krzyczysz jak każda żywa istota, która cierpi? Nawet nie wiesz, jaką udręką jest dla mnie ten twój spokój. Przecież nawet i tutejsze krzaki i drzewka płaczą i jęczą, lamentują w czasie jesiennych wichur.
- Też mogłabym lamentować, gdyby ktoś tylko mógł to usłyszeć.
- Mnie nie obchodzi czy ktoś słyszy, czy nie. Ja krzyczę! Zawodzę! - I czyni to, co przed chwilą hałaśliwe oznajmił.
Halla wstaje. - Nie wstydzisz się przed samym sobą?
- To nie może tak trwać - zaczął teraz słabym głosem. - Powinienem był już dawno temu wyruszyć, zaraz, pierwszego dnia, gdy skończyła się żywność. Ty każdego dnia myślałaś, że jutro na pewno się przejaśni. Uspokajałaś mnie, ale to nie było dobre.
- Jaki sens iść... To pewna śmierć.
- Nigdy nie powinienem był się martwić, że się zgubię. Nawet w mrokach burzy znajdę drogę. - Unosi dłoń. - Wystarczy znać tylko kierunek wiatru.
- Gdybyś był taki pewny siebie, dawno byś poszedł.
- Tak mówisz? - rzucił już mocniejszym głosem.
- Tak mówię.
- Uważaj! Ciągle przekonywałaś mnie, bym został. Dzień za dniem. Ta twoja wiara i twoja nadzieja. Tylko sparaliżowały moją wolę. Wlałaś w moje serce swój własny lęk i pogruchotałaś moją odwagę. Jeśli zdechniemy tu teraz z głodu, będzie to tylko i wyłącznie twoja wina.
- Moja wina?
- Żyjesz w górach szesnaście lat, a znasz je tyle, co dziecko. Sądzisz, że śnieżyca zdobywa się na litość? Czemu nie otworzysz drzwi i nie powiesz jej, żeby ucichła? Czemu tego nie robisz?
- Moja wina, że zdechniemy tu z głodu. Tylko kto był złodziejem? Ja czy ty?
Kari stoi przez chwilę oniemiały.
- Jakaś ty szpetna - przemówił w końcu. - Nigdy wcześniej nie widziałem, jakaś ty szpetna. Twoja twarz przypomina łeb zdechłej chabety. - Wyciąga ramiona. - Mogę pogłaskać cię po włosach, zanim wypadną?
- Nie dotykaj mnie!
Opuszcza ramiona i mówi ze smutkiem: - Myślałem, tylko ty rozumiesz, że nie mogę nic poradzić na to, co uczyniłem. Przecież i ty nic nie poradzisz na to, co zrobiłaś. I teraz moje złe uczynki podnosisz przeciwko mnie.
- Nigdy wcześniej cię za to nie zganiłam. Ale teraz zrzuciłeś całą winę na mnie.
- I takim tonem to rzuciłaś. Jakbyś cisnęła we mnie kamieniem.
- Nie był gorszy od twojego.
- Karcisz mnie, jakbyś sama nie namawiała mnie do kradzieży .
- Odkąd jesteśmy wywołańcami, mamy prawo kraść. Musimy to robić, żeby nie umrzeć z głodu.
- Myślałem, że wszystko mi wybaczyłaś. A ty to miałaś w sobie przez szesnaście lat. Nic temu nie dało rady, ni robak, ni rdza...
- Dobrze już. Nie złość się, Kari. We wzburzeniu to powiedziałam.
- Nie gniewam się. Ale to zabolało! Myślałem, że będziesz mym obrońcą, tam, przed Najwyższym Sądem. Jeśli ty mogłabyś mi wybaczyć, to i Sąd mógłby to uczynić.
- Nie chciałam cię zranić. To w obronie własnej.
- Tu, w górach, pełno kamieni, na których została krew z moich stóp. Trzeba ci je zebrać i okazać przed Wielkim Sądem.
- Czy zamierzasz też płakać, abym mogła zbierać twoje łzy, by i je okazać przed obliczem Sądu?
- Ty ze mnie kpisz?
- Tak. Nie chcę słuchać tych jęków. Teraz usiądziemy i zachowamy spokój.
Siada.
- Nie. Już ci dam spokój z moim marudzeniem i jękami...
Zdaje się, że Kari zamierza iść. Bierze bowiem ze ściany futrzane skarpety, a potem zaczyna rozsupływać rzemienie u swoich butów. Halla patrzy w ciszy, jak Kari zakłada skarpety.
cdn
Komentarze
Prześlij komentarz